Jak to zwykle bywa w grach amerykańskich wydawców, tu wcielamy się w postać szeregowca US Army, który razem z kolegami lądują na plaży Omaha, a potem podążają szlakiem bojowym przez Francję. Oczywiście oddział zbudowany jest stereotypowo, mamy więc dobrego kapitana, który dba o swoich „chłopców”, sierżanta, który próbuje zmazać hańbę, wyżywając się na swoich ludziach itp… To wszystko już było.

Reklama

Linię fabularną gry poznajemy w krótkich przerywnikach przed i w czasie misji, ale nabiera ona znaczenia dopiero w dwóch ostatnich misjach, kiedy Niemcy są pokazani tacy, jak być powinni od początku gry, jako mordercy i zbrodniarze. Wcześniej bowiem to tylko mięso armatnie, które ginie odstrzeliwane hurtowo.

Właśnie, jeśli chodzi o odstrzeliwanie przeciwników - gra ma bardzo dziwną mechanikę. Czasem nawet strzał prosto w głowę z karabinu snajperskiego nie zabija Niemca, a czasem wystarczy jeden pocisk, by przeciwnik padł (co ciekawe, hełm po strzale w głowę odskakuje zawsze tak samo na pół mapy do góry). Do tego wszechobecne skrypty, które powodują, że jeśli nie ruszymy w stronę następnego punktu, to wciąż będziemy zalewani falą przeciwników.

Jednakże dzięki skryptom łatwiej nam powtórzyć etap, jeśli zginiemy. Wiemy bowiem dokładnie w którym momencie który Niemiec jest najgroźniejszy. Podczas ponownej rozgrywki wszystko bowiem dzieje się dokładnie według scenariusza. I jeśli w 10 sekundzie misji Niemiec sięga po panzerfausta, to będzie się to działo zawsze. Są też fatalnie zrobione sekwencje QTE. Trzeba najpierw szybko uderzać klawisz „F”, a potem przesunąć kursor myszy w stronę koła pojawiającego się na ekranie i nacisnąć wymagany przycisk. Jak się spóźnimy , to powtarzamy aż do skutku.

Reklama

Jak niestety przystało na tę serię, mamy też misje w których trzeba się skradać przez obóz wroga. Jeden zły ruch i przeciwnicy zostają zaalarmowani, a zadanie staje się niemożliwe do zrealizowania. Po kolejnej próbie powtórzenia takiej misji, traciłem już cierpliwość. Na szczęście pomaga w nich nam to, że A.I wartowników jest fatalne i nawet nie zauważają, jak ginie patrol. To nie Assassin’s Creed czy Hitman.

Sztuczna inteligencja? Najlepiej świadczy o niej pewna scena we francuskim miasteczku, gdy nagle pojawił się Niemiec z miotaczem ognia. Tylko tak go użył, że spalił swoich kamratów. W innej z kolei misji sojuszniczy czołg próbuje strzelać przez pancerz drugiego w stronę Niemców, bo się A.I pogubiło i nie pojechało tam, gdzie trzeba.

Co do samej mechaniki rozgrywki, to nie bójcie się odejścia od regenerującego się paska zdrowia – wystarczy podbiec do naszego kolegi z drużyny, nacisnąć przycisk i on nam rzuci nową apteczkę. To samo z amunicją, granatami czy wzywaniem artylerii. Gra się tak, jakby się miało włączone kody na nieskończoną liczbę przedmiotów.

Reklama

Na szczęście fatalną kampanię ratuje tryb dla wielu graczy. Po raz pierwszy Call of Duty wreszcie stawia na drużynową współpracę i zdobywanie celów, by wygrać grę. Moją ulubioną mapą jest operacja Neptun, podczas której Niemcy bronią plaży, podczas gdy Alianci starają się zniszczyć bunkry, a potem zdobyć działa przeciwlotnicze.

Można też oczywiście grać w deathmatchu, w którym wygrywa, kto zdobędzie najwięcej zabójstw, ale współpraca drużynowa jest znacznie bardziej ciekawa - oczywiście, o ile koledzy z drużyny chcą współpracować. Jest też tryb walki z hitlerowskimi zombie, ale w nim nie zmieniło się wiele – dalej atakują nas hordy nieumarłych Niemców, podczas których staramy się rozwiązać zagadki.

Jeśli chodzi o grafikę, to jest bardzo dobra - oczywiście, jak przystało na CoD, mamy pełno wybuchów, niesamowitych zdarzeń itp. Tak, jak by grę reżyserował Michael Bay. Dźwięk jest równie dobry - Niemcy krzyczą do nas w swoim języku, słychać z której strony podchodzą, do tego mamy dobrze oddane odgłosy pola bitwy.

Gra jest też przyjazna dla sprzętu. Ryzen 1700 i 1080 Ti w rozdzielczości 1440p i najwyższych ustawieniach grafiki potrafią wyciągnąć ponad 120 klatek, choć czasem zdarzają się dziwne spadki FPS.

Podsumowując - CoD: WW2 jest przeznaczona tylko dla fanów serii. Resztę graczy odstraszy kiepska sztuczna inteligencja przeciwnika, słaby scenariusz, krótka kampania (ok 5 godzin gry) skrypty, sekwencje QTE, czyli wszystko to, czym charakteryzowały się poprzednie gry tej serii. Jedyne, co ratuje tę grę, to całkiem sensowny multiplayer. Ale, jeśli ktoś nie lubi walki sieciowej, to ciężko mu będzie polubić kampanię.
Oby za rok Activision wymogła od developerów gry czegoś lepszego. Czegoś, co naprawdę odrodziłoby tę serię, bo na razie, w pojedynku strzelanek FPS, "Wolfenstein: New Colossus" zostawia CoD: WW2 daleko w tyle.