Latarka wygląda niepozornie. Poręczna i lekka, trzy tryby świecenia, rączka powleczona gumą. Różnica jest tylko taka, że nie ma miejsca na baterie. W uchwycie ukryta jest za to korbka. Minuta kręcenia dostarcza energii na 25 minut świecenia. Ten niezwykły wynalazek to jeden z hitów sklepu z ekologicznymi gadżetami, jaki otworzył Łukasz Gontarek z Płocka.
27-latek ukończył nauki polityczne, teraz na Uniwersytecie Łódzkim pisze doktorat z marketingu w ekologii. Po studiach, szukając pracy, badał niszowe rynki. Gdy zajrzał na konferencję klimatyczną ONZ w Poznaniu, zrozumiał, gdzie leży biznes z perspektywami. Ponad rok temu razem z bratem dostał z urzędu pracy 18 tys. zł na rozpoczęcie przedsięwzięcia. Pieniądze wyłożył na pakiet ekologicznych gadżetów.
Jedną z pierwszych klientek sklepu była babcia Gontarka ze wsi Rydzyn Szlechecki w gminie Strzegowo. Do niej trafiła lampka na korbkę. Leciutka, niewielka, sześć diod LED. No i wydajna: minuta kręcenia to 25 minut światła. To był fantastyczny prezent – kiedy na wsi zdarzają się przerwy w dostawie prądu lub wieczorem trzeba obejść gospodarstwo, babcia Gontarka kręci korbką i z lampą w dłoni wychodzi z domu. Musi robić furorę wśród sąsiadek, które odwiedza późnym wieczorem. – Poza tym to namiastka lampy naftowej, którą babcia pamięta z dzieciństwa – dodaje w rozmowie „DGP” młody właściciel firmy.
Oprócz takiej lampki czy przeciwdeszczowego płaszcza z ziemniaków (który po zużyciu można zakopać, a skrobia, z jakiej jest wykonany, zmieni się w kompost), sklep www.ecogadget.pl oferuje ładowarki do komórek, urządzenia do pomiaru ciśnienia w oponach, a nawet radia i odtwarzacze mp3. Zasilane albo energią słoneczną, albo na korbkę, albo czerpiące energię z jednego i drugiego źródła. Proste w obsłudze, a na dodatek za nieduże pieniądze.
Reklama
– Słyszałem o laptopach na korbkę, które produkowano dla Afryki, ale latarka czy ładowarka na korbkę, i to dostępna w Polsce? Niesamowite! Będę musiał powiedzieć o tym moim studentom – mówi nam prof. Stanisław Czachorowski, biolog-ekolog z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Reklama
Starsze panie z miasta, jak zauważył właściciel sklepu na ekotargach, interesuje często breloczek do kluczy, którego minikorbka wytwarza energię dla niewielkiej latarki. Można nią podświetlić domofon albo zamek w drzwiach na zbyt ciemnej klatce schodowej. W każdej chwili mają przy sobie źródło, które zawsze zadziała, więc mogą się poczuć bezpieczniej. Dzieci zachwyca latarka pingwin, którą wystarczy doładować, naciskając jedno ze skrzydeł.
Amatorzy spędzania czasu w dzikiej głuszy nie mogą nadziwić się golarce na korbkę, która oprócz dwóch wymiennych ostrzy, ma trymer do podcinania zarostu. Tu trzeba się już trochę namęczyć: minuta kręcenia starcza mniej więcej na tyle golenia.
Sam Łukasz Gontarek jest zwolennikiem dłuższego zarostu, więc golarka nie jest mu potrzebna, ale bez ładowarki do iPhone’a zasilanej słońcem nie może się już obejść. Żadnych kabli, gniazdek, wygląda jak integralna część aparatu. Niewielkie ogniwo fotowoltaiczne przetwarza energię słoneczną w prąd, który zasila baterię telefonu lub jest magazynowany w akumulatorze. To jeden z nadroższych gadżetów w sklepie Gontarka – kosztuje 270 zł. Ceny pozostałych wahają się od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu złotych.
Świetnie sprzedaje się Eagle – latarka i ładowarka w jednym, zasilana energią słoneczną. Ma wbudowany akumulator, który magazynuje zebraną energię, więc można nią ładować telefon czy mp3 niezależnie od aury i pory dnia. Klientów zachwyca też zegar z budzikiem, kalendarzem i termometrem zasilany... wodą. Ma kształt kuli przedzielonej w środku szybką (po jednej stronie umieszczono płytkę cynkową, po drugiej ołowianą).
Wystarczy wlać do niej wodę, a z jonów przepływających między płytkami powstaje energia zasilająca cyfrowy wyświetlacz. Zegara nie trzeba nawet nastawiać, bo dzięki systemowi RDS przechwytuje z fal radiowych dane o aktualnej godzinie i dacie.
Choć produkty są funkcjonalne i niedrogie, amatorów ekologicznych wynalazków nie ma jeszcze wielu. Przez blisko rok Gontarek sprzedał kilkaset sztuk ekogadżetów.
Pewnie to wina niewielkiej reklamy (promował się dotąd na ekotargach i gdyńskim festiwalu Open’er), ale też sceptycyzmu klientów. W internetowym sklepie nie da się sprawdzić, jak działa radio na korbkę. – Czuję się trochę jak kaznodzieja. Chodzę i opowiadam, a ludzie nie dowierzają. Nawet jak już widzą na własne oczy, wciąż nie mogą uwierzyć, że to działa – opowiada Gontarek.
Czy smartfony z Androidem albo tablety z bezprzewodowym dostępem do internetu będziemy wkrótce ładować, kręcąc korbką? – Do poszukiwania nowych rozwiązań zmuszają ludzi zazwyczaj klęski żywiołowe, ale żeby zaraz miała to być rewolucja? Nie mam wątpliwości co do jednego: to, co ekologiczne, jest ekonomiczne – mówi Czachorowski. I przypomina, że gdy w USA szalał kryzys, ludzie zaczęli się podwozić do pracy, by zmniejszyć koszty wydatków na benzynę.
Może więc i nas rosnące rachunki skłonią do racjonalnego gospodarowania energią? Wtedy ekogadżety pozwalające się obyć bez tradycyjnego źródła prądu lub zmuszające do oszczędności staną się przedmiotami powszechnego użytku. – Myślę, że jeszcze jesteśmy zbyt bogaci, żeby chodzić pieszo albo zabrać się za kręcenie korbką. Ale globalne zmiany na pewno wymuszą na nas prędzej czy później proekologiczne zachowania – przekonuje Czachorowski.
Niewykluczone, że przyroda zmusi nas do sięgnięcia po ekogadżety na większą skalę. Łukasz Gontarek wyobraża sobie na przykład, że mała paczuszka z radiem, latarką i ładowarką byłaby idealnym wsparciem dla mieszkańców terenów zagrożonych powodzią, odciętych od świata i pozbawionych prądu. Kilka minut kręcenia korbką zapewniłoby światło, naładowałoby telefon, a odbiornik radiowy umożliwiłby wysłuchanie komunikatów.
– Są takie wynalazki? – dziwi się Piotr Nowacki z Fundacji Adra Polska, która w ubiegłym roku wspierała poszkodowanych, i dziwi się jeszcze bardziej, gdy przekonujemy, że nie są to rzeczy drogie. – Ale chyba nie dla powodzian, bo ci są zwykle ewakuowani przez władze. Bardziej przydałoby się to ludziom odciętym od prądu w efekcie wielkiej awarii.
Nie trzeba daleko szukać – w grudniu ostry atak zimy sparaliżował północną Polskę i kilka tysięcy mieszkańców tamtych rejonów spędziło bez prądu święta Bożego Narodzenia.
Większość produktów ze sklepu Gontarka pochodzi od holenderskiego producenta. Tam też, w Rotterdamie, zgodnie z polityką miejskich władz, które chcą zmniejszyć o połowę emisję dwutlenku węgla, powstał pierwszy na świecie klub taneczny zasilany ekologiczną energią.
Dyskoteka, zbudowana wyłącznie z odnawialnych materiałów i wykorzystująca w toaletach deszczówkę, witała gości napisem: „Chcemy Twojej energii”. I to w dosłownym znaczeniu – energię zasilającą klub czerpano z podskoków tańczących gości.
Umożliwiała to podłoga zaprojektowana przez miejscowych naukowców, wyposażona w generatory przetwarzające drgania w prąd.Dziś już wiadomo, że był to wyjątkowo drogi eksperyment – sam remont lokalu pochłonął kilkanaście milionów euro, a mimo niezwykłej konstrukcji i sporej sławy największa w mieście scena dyskotekowa nie przynosiła oczekiwanych zysków. Po dwóch latach właściciele zamknęli ekologiczny interes.
Holendrom, ale nie tylko, pozostało oszczędzać prąd w inny sposób. Jeden z nich jest wyjątkowo prosty i dostępny dla każdego, kto tylko korzysta z wyszukiwarki Google. Białe tło tego serwisu powoduje, że monitory komputerowe zużywają do wyświetlenia obrazu o wiele więcej energii: rocznie nawet 750 megawatogodzin energii elektrycznej. Stworzono więc czarną, energooszczędną wersję serwisu – zamiast www.google.com wystarczy wpisać adres www.blackle.com.
I właśnie na taką rosnącą ekologiczną swiadomość Polaków liczy Łukasz Gontarczyk. Jest przekonany, że u nas też zielone stanie sie w końcu modne.