Sędziwy Ren Zhengfei nie miał innego wyjścia jak osobista konfrontacja. 74-letni założyciel koncernu Huawei z zagranicznymi dziennikarzami wcześniej spotkał się zaledwie dwa razy w ciągu swojej wieloletniej kariery. Trzeci raz wypadł w tym tygodniu, kiedy na jego zaproszenie do siedziby korporacji w Shenzen przybyła szóstka korespondentów najważniejszych zachodnich redakcji biznesowych, od agencji Bloomberga, przez „Wall Street Journal” po „Financial Times”.
Ren musi dziś ważyć słowa ostrożniej niż kiedykolwiek w życiu. – Kocham swój kraj. Popieram partię komunistyczną. Ale nie zrobiłbym nic, co zaszkodziłoby światu. Władze nigdy nie poprosiły mnie o dzielenie się jakimiś niewłaściwymi informacjami na temat naszych partnerów. Osobiście nigdy też nie ośmieliłbym się zagrozić interesom moich klientów. Ani ja, ani moja firma nie spełniłyby takich żądań. Żaden przepis w Chinach nie narzuca firmom instalowania „tylnych furtek” (backdoor) w produktach – deklarował.
Takich słów należało się spodziewać. Chiński producent smartfonów (pod tym względem wyprzedził w ubiegłym roku Apple), elektroniki użytkowej i sprzętu telekomunikacyjnego znalazł się na najostrzejszym zakręcie w swojej 32-letniej historii. Przez ostatnich kilka miesięcy kolejne zachodnie rządy odcinały firmę od przetargów na telefonię 5G, ale przełomem było zatrzymanie w Kanadzie córki założyciela firmy – Meng Wanzhou (oraz dyrektora Huawei w Polsce). Ameryka wystąpiła o ekstradycję piastującej stanowisko wiceprezesa menedżerki – i być może to przesądziło o przymilnym tonie wypowiedzi sędziwego Rena.
Reklama