- W czasach COVID19 następuje duży skok w rozwoju technologii śledzącej, przypuszczalnie w najlepszych intencjach, ale później nie będzie można tej technologii "odwymyślić", schować z powrotem do pudełka - mówi PAP prof. David Phillips, ekspert w dziedzinie zdrowia globalnego i epidemiologii społecznej z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu.

Reklama

Sztuczna inteligencja pomagała lekarzom w Chinach i Włoszech szybciej diagnozować zakażenia. Uwagę mediów przyciągał również pies-robot pilnujący przestrzegania restrykcji epidemicznych w parku w Singapurze i drony używane w tym celu w niektórych chińskich miastach.

Jednak to aplikacje śledzące na telefonach komórkowych wzbudzają najwięcej kontrowersji, a drony i roboty uznawane są tylko za widoczne przedłużenie takich systemów. Wielu widzi w nich szansę na złagodzenie ograniczeń przemieszczania się i opanowanie pandemii, ale inni obawiają się o prywatność.

Skuteczność tych systemów nie została jak dotąd potwierdzona w praktyce. Modele symulacyjne wskazują, że aplikacje śledzące mogą spowolnić szerzenie się wirusa, ale pod warunkiem, jeśli będzie ich używał odpowiednio duży odsetek społeczeństwa. To z kolei zależy od zaufania do firm technologicznych i rządów państw – zauważa portal magazynu "Nature".

Reklama

Phillips podkreśla, że nie dysponujemy obecnie lekarstwem ani szczepionką na COVID19, więc "namierzanie, śledzenie i testowanie to w tym momencie jedyna broń, jaką mamy". Zaznacza jednak, że choć wiele osób godzi się na śledzenie w obliczu zagrożenia zdrowia, to jeśli w przyszłości zostaną przez taki system namierzeni na przykład w związku z przestępstwem czy demonstracją polityczną – wtedy mogą to uznać za zbyt inwazyjne.

W Chinach, pierwszym kraju dotkniętym pandemią, "kody zdrowotne" na telefonach wymagane są przy wejściu do wielu budynków i w transporcie publicznym. Władze 10-milionowego miasta Hangzhou ogłosiły publicznie, że rozważają utrzymanie i rozbudowę tego systemu, by oceniał stan zdrowia mieszkańców również po zakończeniu pandemii.

Reklama

Nadzór nad obywatelami w Chinach nie jest niczym nowym i nie dziwi ekspertów. Jednak "COVID19 sprawił, że nawet takie demokracje jak Wielka Brytania i USA rozważają aplikacje i urządzenia śledzące, które byłyby nie do pomyślenia przed obecnym kryzysem" - ocenia w komentarzu dla PAP specjalista ds. chińskich z londyńskiego King’s College, Kerry Brown.

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson oświadczył niedawno, że wprowadzany w tym kraju system "testowania i śledzenia" jest kluczem, który "otworzy więzienie" kwarantanny. Według zapowiedzi brytyjski system – podobnie jak systemy rozważane i wdrażane w szeregu innych krajów - ma informować mieszkańców o zagrożeniu, jeśli mieli oni kontakt z osobą, u której wykryto zakażenie.

Według Phillipsa może to być użyteczne, ale może również wywołać panikę u osób, które dostaną takie powiadomienie i będą musiały poczekać "ładnych kilka dni" na wynik badania. - Jeśli razem z tymi aplikacjami będzie dobre testowanie, może to być wspaniałe. Bez dobrego testowania to może tylko niepokoić ludzi - mówi ekspert.

Komentatorzy zwracają też uwagę na rolę nowoczesnej technologii internetowej w rozpowszechnianiu informacji na temat koronawirusa. Z jednej strony umożliwiają one szybki dostęp do ostrzeżeń i zaleceń wydawanych przez służbę zdrowia, nawet w krajach z ograniczoną infrastrukturą telekomunikacyjną. Z drugiej jednak – ułatwiają rozsiewanie plotek i dezinformacji, których w kontekście pandemii nie brakowało.

- Prawdopodobnie jedyny wniosek jest taki, że każdy nowy wynalazek, który w sobie coś pozytywnego, ma też coś negatywnego. To jak grawitacja, co leci do góry, musi spaść na dół. Wszystko ma swoje złe strony - ocenia Phillips.