Przyznam się od razu - w pierwszą część "State of Decay" nie grałem, zarówno więc świat, jak i mechanika rozgrywki to dla mnie całkowita nowość (choć Undead Labs ponoć wiele w niej nie zmieniło). Jak to w tego typu grach bywa, cywilizacja została zniszczona przez wirus, zamieniający ludzi w zombie. Nieliczni ocalali ukrywają się przed żywymi trupami, wykorzystując resztki surowców i tworząc enklawy, w których bronią się przed atakami żywych trupów.

Reklama

Początkowo wcielamy się w bohaterów, przyporządkowanych nam przez grę - nie możemy zmienić ich wyglądu, imion czy historii. Nic jednak w tym złego nie ma, zwłaszcza, że do bohaterów nie ma co się długo przywiązywać, bo czas życia postaci w tej grze bywa naprawdę krótki. Gdy zaś zginiemy, wybieramy inną postać z naszej osady, którą będziemy kierować. W samouczku poznajemy pierwsze zasady przetrwania - po pierwsze, żadnego hałasu, bo to zwabia zombie. Owszem, skrzynki z zapasami można przeszukiwać szybciej, ale wtedy ryzykujemy ściągnięcie na kark hordy żywych trupów. Po drugie, broń bardzo szybko się psuje, więc trzeba uważać, by zawsze mieć coś w zapasie.

W tej grze liczy się też waga niesionych rzeczy i pojemność plecaka - im więcej rzeczy niesiemy, tym wolniej się poruszamy i możemy nie zdążyć uciec przed wrogami. D pewnych lokacji będziemy też musieli wracać po kilka razy, by je w pełni opróżnić z wszelkiego dobra.

Potem przenosimy się do opuszczonego miasteczka, gdzie zakładamy pierwszą bazę - do której potem zwozimy surowce i ściągamy ludzi, by ją rozbudować. Niestety rozbudowa powoduje zwiększenie hałasu, co z kolei sprowadza nam na głowę żywe trupy. Do tego w posterunku nie ma miejsca na wszystkie ulepszenia, którebyśmy chcieli mieć. Trzeba więc podjąć decyzję - przenosiny do większego miejsca, a może zrezygnować ze szpitala albo fabryki amunicji? Surowce w miasteczku też szybko się kończą i czas wyruszyć do kolejnych lokalizacji, o ile oczywiście wystarczy nam benzyny, po drodze nie wpadniemy w hordę zombie i zdążymy wrócić przed nocą, bo wtedy nasi przeciwnicy są bardziej agresywni. Zresztą żywe trupy to niejedyny nasz wróg. Im łatwo uciec. Gorsi są inni ludzie, z którymi możemy handlować, albo ich zabić, by złupić potrzebne zasoby.

Reklama

Wszystko brzmi fajnie? To czas napisać o mrocznych strony tej gry. Po pierwsze jakość grafiki - nawet na poziomie ultra to nie jest to, do czego nas nowe gry AAA przyzwyczaiły. Tak, gra ma działać płynnie i wyglądać podobnie, jak na Xbox One, ale Far Cry 5 pokazał nam, że otwarty świat, przepiękna grafika i płynna akcja wcale się nie gryzą.

Po drugie, błędy gry - błędy zabiły moją postać więcej razy niż żywe trupy -utknięcie w teksturach, zombie spadający z nieba, znikający kursor, znikający nasi towarzysze - to tylko jedne z "niespodzianek", które na nas czekją. Do tego fatalny model jazdy samochodem i mamy kompletny obraz dramatu. Ta gra mogłaby być rewelacyjna, gdyby tylko Microsoft zdecydował się poczekać z premierą i dać twórcom jeszcze kilka miesięcy na dopracowanie błędów.

Jeśli chodzi o stronę techniczną, to mimo takiej sobie jakości grafiki, w trybie ultra na Ryzen 1700@3,9 GHz i 1080 Ti@2000 MHz oraz 16GB RAM w rozdzielczości 1440p udało mi się utrzymywać około 60-68 FPS. Gra bez problemu działa także płynnie na Xbox One X, a dzięki usłudze Xbox Anywhere możemy skończyć grę na jednej platformie i zacząć w tym samym miejscu na drugiej. To - na szczęście - działa bez problemów.

Reklama

Podsumowując. Z jednej strony, dla kogoś, kto nie zna State of Decay, ta gra wprowadza wiele nowych, fajnych rozwiązań - choć weterani serii dość krytycznie podchodzą na forach dyskusyjnych do drugiej części. Ich zdaniem, jest za mało nowości. Do tego dostajemy produkt niedopracowany, z dużą ilością błędów i taką sobie grafiką. Mnie jednak ta gra wciągnęła. Pomijając wszystko, co złe, potrafi oddać dobrze klimat zombie apokalipsy, choć czyni to z gracją słonia, który nagle trafił do finału Tańca z Gwiazdami.

Czy warto dać tej grze szansę? Na pewno tak. Zwłaszcza, że nie trzeba jej kupować na własność. Można w nią zagrać zarówno na PC, jak i na Xbox One X dzięki abonamentowi Game Pass – jej sprawdzenie będzie was wtedy kosztowało tylko 29 złotych, choć gry na własność do biblioteki nie dostaniecie. Zanim jednak wydacie te pieniądze, poczekajcie aż twórcy naprawią przynajmniej część błędów, wtedy przyjemność z rozgrywki będzie dużo większa.

Kopię recenzencką gry otrzymałem od firmy Microsoft.