Twitter w ub. tygodniu na stałe zablokował konto odchodzącego prezydenta USA Donalda Trumpa z powodu "ryzyka dalszego podżegania do przemocy" po szturmie jego zwolenników na Kapitol w zeszłą środę podczas toczącego się w Kongresie posiedzenia ws. zatwierdzenia wyniku wyborów prezydenckich. Tego dnia Trump opublikował na Twitterze nagranie wideo, w którym wzywał swoich zwolenników do pokojowego rozejścia się do domów, jednocześnie mówiąc, że "wybory skradziono" i że zostały one sfałszowane. Na oficjalnym koncie prezydenta USA nie ma już tweetów.

Reklama

"Mamy do czynienia z rodzajem pewnej światowej oligarchii"

Zdaniem profesora Krasnodębskiego, historia ta pokazuje, że dziś jedną decyzją można odciąć przywódcę najsilniejszego państwa na świecie od kanałów komunikacji ze społeczeństwem za pomocą mediów społecznościowych.

Okazuje się, że urząd prezydenta USA jest słabszy niż właściciele portali społecznościowych, jak Facebook czy Twitter. Na dodatek odbywa się to wszystko pod hasłem obrony demokracji, choć nie ma nic wspólnego z obroną demokracji, skoro to przez nikogo nie wybrani właściciele portali społecznościowych mogą oceniać, co jest dobre dla demokracji, a co nie, co jest słuszne i dozwolone, co można mówić, a co nie i pozbawiać prezydenta USA możliwości komunikowania się ze społeczeństwem. To nie tylko niebywały skandal - niezależnie od tego, jak oceniamy prezydenturę Trumpa i jego ostatnie wypowiedzi - ale dowód na to, że władza w skali globalnej przesunęły się do obszarów, które już nie podlegają kontroli demokratycznej. Mamy do czynienia z rodzajem pewnej światowej oligarchii - powiedział.

Reklama

Krasnodębski dodał, nie można zapominać, że sojusznikami tej oligarchii są dziś siły lewicowe, m.in. siły polityczne odpowiedzialne za zamieszki na amerykańskich ulicach w czasie protestów po śmierci George'a Floyda. To jest sojusz lewicowej anarchii z korporacjami, rzekomego proletariatu z wielkimi przedsiębiorstwami internetowymi i w ogóle z wielkim globalnym kapitałem. Wszyscy pamiętamy, co działo się na demonstracjach BlackLivesMatter. Niezależnie jakbyśmy oceniali prezydenturę Donalda Trumpa czy ostatnie wydarzenia na Kapitolu, jest to sygnał, że wchodzimy w nową epokę istnienia ośrodków władzy niepodlegających kontroli demokratycznej - zauważył.

Reklama

"Jest czymś szokującym, że cenzura wróciła"

Z zablokowaniem kont Trumpa związane jest inne wydarzenia w branży mediów społecznościowych. W niedzielę gigant sprzedaży internetowej Amazon wypowiedział swoją platformę internetową serwisowi społecznościowemu Parler motywując to "pogwałceniem zasad". Wcześniej serwis usunęły ze swoich sklepów internetowych Apple i Google. Parler jest serwisem, którym w zamierzeniu twórców ma być alternatywą dla Facebooka. Zarówno Amazon jak i Apple i Google oskarżają serwis o rozpowszechnianie treści nawołujących do aktów przemocy, po ataku na Kapitol zwolenników prezydenta Donalda Trumpa w ub. środę. Parler odpiera zarzuty.

Zdaniem Krasnodębskiego, to wydarzenie to inny wyraz tego samego zjawiska. Istnieje pewna grupa ludzi przekonanych, że posiada monopol na prawdę, monopol na słuszność wypowiedzi i że ich zadaniem jest kontrolowanie komunikacji. Uważają, że demokracja polega na tym, iż w sferze publicznej przewijają się tylko te poglądy, które oni akceptują. To wszystko odbywa się pod płaszczykiem walki z kłamstwami i mową nienawiści. Jednocześnie ta mowa nienawiści skierowana do osób, które zdaniem właścicieli głównych portali społecznościowych na to zasługują, nie budzi żadnego zastrzeżenia. To przekonania o prawie do cenzury w imię politycznej słuszności i rzekomej obrony demokracji, przypisanie sobie prawa do karania za niewłaściwe polityczne zachowania czy wypowiedzi. Jest czymś szokującym, że cenzura wróciła" - powiedział.