Słyszymy o nich nieprzerwanie od dekady. Mają nam gwarantować bezpieczeństwo oraz ułatwiać załatwianie spraw w urzędach czy sądach. Nowe dowody osobiste, naszpikowane nowoczesną technologią, mają przechowywać dane o swoich właścicielach – nie tylko imię i nazwisko, ale także odciski linii papilarnych i skany tęczówek – w specjalnych chipach. Jako pierwsze zachłysnęły się nimi państwa Zachodu... i z reguły na tym pozostało.
Polska do peletonu dołączyła już w 2008 r. – wtedy zapowiedziano wprowadzanie nowego dowodu pl.ID. Do naszych rąk miał trafić już dwa lata później. Od tamtej pory termin ich debiutu przesuwano kilka razy. Po drodze była afera z korupcją, wielokrotnie przekładany, opóźniany i odwoływany przetarg, a w tle walka kilku polskich oraz zagranicznych koncernów o setki milionów złotych na stworzenie systemu informatycznego oraz identyfikacyjnych kart.
Powstał nawet specjalny resort ds. cyfryzacji, który zaledwie po roku od utworzenia stracił uprawnienia do zajmowania się cyfrowymi dowodami. Najnowszy termin odpalenia pl.ID to początek 2015 r. Ale czy ta gra jest warta świeczki? Doświadczenia czołówki e-peletonu nie napawają wielkim optymizmem.

Niemcy nie chcą

Reklama
IdCard odebrałam kilka dni temu i urzędniczka zgodnie z obowiązkiem spytała, czy zgadzam się na uruchomienie usług elektronicznych, ale – jak zaraz dodała – osobiście to mi odradza – Sandra Lowin, dyrektor zarządzająca niemieckiej firmy ]init[, gorzko się uśmiecha i rozkłada ręce. – Teoretycznie rewolucja z nowymi dowodami oraz paszportami udała się, bo z miesiąca na miesiąc ma je coraz więcej Niemców. Ale to wciąż nieużywany plastik – Lowin wie, o czym mówi, bo jej firma produkuje systemy i aplikacje, które można uruchomić właśnie dzięki chipowi wszczepionemu w każdą z idCard.
Reklama
]init[ uruchomił kilka miesięcy temu przeznaczoną dla tych dowodów platformę umożliwiającą konsultacje społeczne i wysyłanie petycji do rządu za pomocą internetu. Pomysł przedni, ale zainteresowanych wciąż niewielu. Bo choć wymiana starych dowodów i paszportów zaczęła się już w październiku 2010 roku i do dziś nowe dokumenty odebrało 20 mln Niemców, to na uruchomienie e-funkcji zgodę wyraziło zaledwie 5–6 mln osób. – A w praktyce korzysta z nich może 1 proc. To wciąż bardziej technologiczna ciekawostka niż realna zmiana w funkcjonowaniu administracji i państwa – mówi Sandra Lowin.
Pytam niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych o koszt wprowadzenie nowego rozwiązania, jednak jego urzędnicy twierdzą, że takich danych nie mają. Nieoficjalnie mówi się, że na opracowanie technologii, stworzenie chipów i kilkudziesięciu dostępnych usług e-administracji, które można za pomocą idCard aktywować, wydano grubo ponad 300 mln euro (za dowód i paszport każdy obywatel płaci osobno). Jak na tak dużą inwestycję, to efekty mało spektakularne.
Ale niemieckie problemy z wdrażaniem biometrycznych dowodów i tak nie są najgorsze. Wielka Brytania przeprawę z nimi rozpoczęła w połowie 2005 r. Wtedy objęła prezydencję w UE i ogłosiła plany wprowadzenia nowych ID. A właściwie pierwszych, bo wcześniej – podobnie jak w Stanach Zjednoczonych – na Wyspach nie funkcjonował system obowiązkowych dowodów. Stosunek Brytyjczyków do nich jest znany – przytłaczająca większość uważa posiadanie dokumentu identyfikującego za zamach na wolności osobiste. Ostatni raz Brytyjczycy objęci byli obowiązkiem posiadania dowodów podczas II wojny światowej. Strach przed szpiegami, a także konieczność identyfikowania ofiar niemieckich nalotów sprawiały, że taki obowiązkowy dokument był potrzebny. Jednak po wojnie Brytyjczycy zaczęli się buntować i kiedy w 1952 roku rząd premiera Churchilla uchylił ten obowiązek, rozradowani obywatele uroczyście niszczyli dokumenty.
Po ataku terrorystycznym na londyńskie metro w 2005 r. rząd powrócił do idei dowodów osobistych. Ale wiedząc, jak silna jest niechęć obywateli, planował budowę rejestru stopniowo. W pierwszej kolejności przymus posiadania elektronicznych ID miał objąć obcokrajowców mieszkających oraz pracujących na Wyspach, w następnej kolejności pracowników związanych z bezpieczeństwem publicznym, następnie do dowodów miała być przekonywana młodzież. Równolegle dopracowano system biometrii w paszportach. Najpóźniej od 2012 r. wszyscy ubiegający się o ten dokument mieli zostawiać odciski palców, a także zdjęcia w specjalnej bazie danych. Stąd już tylko krok do wyrobienia dowodu osobistego, który będzie zawierał te same dane. Jeszcze w 2008 roku rząd szacował, że większość Brytyjczyków ma posługiwać się dowodami po 2017 r.
Jednak Brytyjczycy pozostali nieugięci: pod wpływem niechęci społecznej, po trzech latach budowania Krajowego Rejestru Tożsamości i wydaniu 3 mld funtów rząd pomysł zarzucił.
Ciężko też za większy sukces uznać włoskie eID. Choć zostały wprowadzone już w 2001 r. i mają funkcję elektronicznego przechowywania informacji, to w 12 lat od ich udostępnienia zaledwie ok. 80 włoskich miast ma uprawnienia do ich wydawania, a nawet i w nich nie pełnią innych zadań oprócz funkcji czysto identyfikacyjnej. Mimo wielokrotnych rządowych obietnic wciąż nie powstały usługi e-administracji, z których można by skorzystać za pomocą eID.

Duże wydatki

Jeszcze gorzej skończyły się próby wprowadzenia elektronicznych dowodów w innych krajach. W Indiach w 2009 r. zapowiedziano, że do końca 2011 r. uda się nowe dokumenty wręczyć wszystkim obywatelom, czyli ponad 1,2 mld dusz. Od początku zadanie było karkołomne, bo starych dowodów – ani żadnego innego dokumentu potwierdzającego tożsamość – nie miało ponad 300 mln Indusów.
By stworzyć rejestr danych, opracowano Aadhaar, 12-cyfrowy kod, unikatowy dla każdego z mieszkańców Indii. Ale dodatkowo postanowiono zbudować także bazę danych biometrycznych, i to podwójną: z odciskami palców i skanem tęczówki oka. Okazało się to niezbędne, bo linie papilarne wielu Indusów – zwłaszcza tych najbiedniejszych – są zatarte od ciężkiej codziennej pracy.
Aadhaar jest w miarę sprawnie nadawany, choć tempo tego procesu jest niższe od zakładanego. Do kwietnia 2013 r. numer i dokument potwierdzający dane uzyskało ponad 327 mln obywateli. Tyle że koszt e-rewolucji okazał się gigantyczny. Tak ogromny, że administracja nie jest się go w stanie doliczyć. Unique Identification Authority of India, specjalny rządowy zespół ds. identyfikacji obywateli, w listopadzie ubiegłego roku oszacował wydatki na nowy system między 6 a 30,42 mld dol.
W tym samym czasie ogólnonarodowy program E-ID uruchomiono w Indonezji. I podobnie jak w Indiach, wystartowano z planem wymiany dokumentów dla wszystkich 237 mln obywateli wraz z utworzeniem bazy numerów identyfikacyjnych (NIK). Całe zadanie zaplanowano na 5 lat, czyli do końca 2015 r. Jednak od początku jeden problem za drugim opóźniał prace. Bałagan pojawił się już przy przydzielaniu 16-cyfrowego NIK, bo okazało się, że algorytm dla tak dużej populacji nie jest prosty do stworzenia. Rozwiązaniem miało być połączenie systemu z biometrycznymi dowodami – oba rejestry miały siebie nawzajem sprawdzać i potwierdzać dane. Jednak wydolność administracji pozwoliła na wydanie do końca 2012 r. góra 67 mln dowodów, sporo poniżej zakładanego tempa.
Wydatek 6 bln rupii (ponad 650 mln dol.), w sytuacji gdy państwo ma wiele problemów, wzbudził w indonezyjskim społeczeństwie kontrowersje. Od początku pojawiały się też oskarżenia o korupcję. Już przy pilotażu okazało się, że są one uzasadnione: Djoko Tri Atmodjo, były szef wydziału ludności z miasta Cilacap, został skazany na 15 lat więzienia za nadużycia o wartości ponad 1 bln rupii. Pieniądze rozpłynęły się podczas budowania systemu SIASK, czyli specjalnego rejestru populacji. Do dziś systemy NIK i SIASK wciąż są w bólach tworzone. Administracja Indonezji jednak już niespecjalnie chwali się planami wprowadzenia E-ID.
Dziś w około stu państwach w ogóle nie ma obowiązku posiadania dowodu osobistego. Co nie oznacza, że nie chcą one uporządkować sytuacji. Powodów jest wiele: od zagrożenia terrorystycznego po argumenty czysto ekonomiczne.
Jednolity, do tego nowoczesny dokument, ma także zmniejszyć koszty funkcjonowania biurokracji. Właśnie w takim duchu Komisja Europejska opracowała zalecenia dla państw członkowskich.
Zwolennicy dowodów elektronicznych jeszcze na początku 2010 r. zachwycali się. Dokonywany jest szaleńczy postęp w celu upowszechnienia ich na całym świecie. Już teraz ponad 2,2 mld ludzi, czyli ponad jedna trzecia globalnej populacji, zostały wydane smart ID. Z pośród nich przeszło 900 mln zawiera odciski palców i inne dane biometryczne. A w planach jest, że do końca 2012 r. takie właśnie dowody będzie miało przeszło 85 proc. światowej populacji – pisał Nathan Allonby dla sieciowego magazynu The Corbett Report.
Od analizy minęły trzy lata i widać, jak bardzo jest błędna. Co nie znaczy, że elektroniczne dowody wszędzie okazywały się porażką. Wręcz przeciwnie – tam gdzie ich wprowadzenie się udało, poprawiały funkcjonowanie państwa. Najlepszy przykład to Estonia. Kiedy w 1996 r. rozpoczęła projekt Tygrysiego Skoku, informatyzacji szkół, administracji oraz edukacji cyfrowej społeczeństwa, jednym z jego głównych elementów były nowe dowody z chipem zabezpieczonym numerem PIN. Udało się je wprowadzić 8 lat później – elektroniczny dowód osobisty umożliwia autoryzowanie ubezpieczenia zdrowotnego, odprowadzania składek emerytalnych, opłacania podatków i w razie konieczności zastępuje inne dokumenty, np. zostawione w domu prawo jazdy. Oczywiście nie od razu zmieniły przyzwyczajenia Estończyków. Gdy w 1999 r. pojawiła się możliwość składania deklaracji podatkowych przez internet, tylko 2 proc. obywateli skorzystało z tego prawa. Dziś jest ich niemal 98 proc.
Eliza Niewiadomska, ekspert ds. zamówień publicznych w ramach Programu Wspierania Reform Ustrojowych, który jest realizowany przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju w Londynie, z zachwytem opowiada o tym, jak dzięki systemowi e-dowodów zmienił się sposób zarządzania administracją w Portugalii. – Rząd podjął się stworzenia sieci Lojas de Cidadao, hipermarketów obywatelskich. Punkty umieszczane w centrach handlowych przypominają nowoczesne stoiska handlowe i umożliwiają szybką obsługę z użyciem kart e-ID. Obywatel ma w jednym miejscu: sąd, kasę chorych, bank, urząd miasta, urząd stanu cywilnego, policję, urząd celny i skarbowy – wymienia.
Centralną platformą elektroniczną, za pośrednictwem której obywatele mogą korzystać z usług administracji, jest Portal Obywatela, który został utworzony na początku 2004 r. i oferuje dziś ponad tysiąc usług. Prawie milion Portugalczyków korzysta z niego regularnie. – A kluczem wejścia do niego jest dowód biometryczny – tłumaczy Niewiadomska.
Ten dokument nazywa się „karta obywatela” i w przeciwieństwie do wielu innych państw wprowadzających e-dowody Portugalia nie wdrażała ich po trochu, tylko założyła ścieżkę rewolucyjną. Zaczęto je wydawać w październiku 2008 r., a z początkiem 2010 r. otrzymali je praktycznie wszyscy obywatele Portugalii. – Może i początkowo były opory, ale to świetnie opracowany plan, z wieloma korzyściami dla ludzi, więc po prostu udało się ich do tego przekonać. Choć niewątpliwie na korzyść Portugalii działało także to, że jest mała, podobnie jak Estonia – dodaje Niewiadomska.
Podobnie w Belgii – to mała populacja tego kraju jest uznawana za główny powód, dzięki któremu wprowadzane najpierw pilotażowo od 2001 r., a od 2009 już obowiązkowo eID okazały się sukcesem. Wcześniej opracowano bazę danych o obywatelach i – co ważne – po naciskach organizacji broniących praw człowieka każdemu zagwarantowano do nich dostęp. Belgijskie eID w efekcie są już powszechnie używane. Można za ich pomocą płacić podatki, a wkrótce mają też umożliwić głosowanie online, a nawet rozważane jest użycie ich jak kart bankowych.

To przeżytek

Jeżeli spojrzymy na samą Unię, to widzimy wiele różnych narodowych dowodów, część z nich jest już nawet biometryczna. Ale każde państwo używa zupełnie innej technologii – zauważa na blogu Christian Scholz, niemiecki informatyk, współtwórca firmy Com.Longue. Według Scholza poważnym utrudnieniem, które rzeczywiście działa na niekorzyść e-dowodów, jest ich mała praktyczność: – Do skorzystania z idCard potrzebujemy w Niemczech specjalnego czytnika. Nawet posiadając go, nie będę go cały czas ze sobą nosił – ironizuje.
I rzeczywiście nowoczesne jeszcze niedawno projekty e-dowodów w zderzeniu z rozwijającymi się technologiami coraz częściej okazują się przestarzałe. Krzysztof Król, doradca prezydenta ds. społeczeństwa informatycznegom przyznaje, że ciężko już bronić opinii, że elektroniczne dowody to rozwiązanie proste do wprowadzenia i będące lekarstwem na rozrost biurokracji. Dodaje, że rynek zaczyna podbijać płacenie telefonami komórkowymi, więc dlaczego w takiej formie nie mieć i dowodów. Król nie ukrywa jednego: że korzyścią z przedłużającego się wprowadzania pl.ID jest możliwość obserwować doświadczeń innych państw i wyciągania z nich wniosków.
Nawet Wacław Iszkowski, szef Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, przedstawiciel branży, która walczy o kontrakty na wykonanie biometrycznych dowodów, wcale nie jest ich wielkim entuzjastą. W opublikowanym kilka miesięcy temu eseju wymienia dokumenty, które są w Polsce wymagane – prawo jazdy, dokument rejestracji samochodu, paszport, dokument osobisty, wizy – i konkluduje, że w dobie cyfryzującego się świata właściwie to wszystkie one są niepotrzebne. – Tak, wiem – nie są to dobre wieści dla wytwórni papierów wartościowych, ale taka jest cena postępu – pisze Iszkowski.
I uważa, że zamiast tych wszystkich dokumentów państwa powinny zastanowić się nad zupełnie innym rozwiązaniem. IDpass – portal wirtualnej identyfikacji obywateli świata. Przechowujące dane osobowe obywatela, którymi mogą być dane podstawowe (imię, nazwisko, zdjęcie, biometria), dane dotyczące rodziców, współmałżonka, dzieci oraz dane medyczne, dane dotyczące edukacji i wykształcenia, miejsce zamieszkania i aktualnego pobytu, adres mailowy lub zwykły do kontaktu oraz inne dane, które dana osoba uzna za istotne. Iszkowski uważa, że taki globalny portal można opracować do 2021 r.
I choć dziś trudno uwierzyć w taką wizję, wcale nie wykluczone, że rzeczywiście wszystkie dowody, paszporty i prawa jazdy prędzej czy później zastąpi ponadnarodowa platforma identyfikacyjna. Na pewno jednak jej powstanie nie będzie proste i nie obejdzie się bez problemów jeszcze większych niż przy tworzeniu e-dowodów.
Biometryczne dowody mieliśmy otrzymać już w 2010 roku. Po drodze była jednak afera korupcyjna, a sam przetarg wielokrotnie przekładano