Z Szymonem Chrupczalskim rozmawia Sebastian Stodolak
Produkujecie respiratory…
Wymyślamy je. Stworzyliśmy prototyp, ale wcale nie palimy się do tego, by zarządzać produkcją w Polsce. Nasz projekt może zostać wykonany i powielany w krajach, które nie mogą sobie pozwolić na zakup profesjonalnego sprzętu.
To taka forma pomocy humanitarnej?
Reklama
Tak, ale specyficzna, bo nie dajemy nikomu gotowego produktu, lecz możliwość jego wytworzenia. Choć jesteśmy w stanie także dać gotowy produkt, jeśli ktoś będzie gotów pokryć koszty produkcji.
Reklama
Inwestor?
Albo filantrop. Na przykład Bill Gates, który wspiera swoimi pieniędzmi działania antypandemiczne. Przekazał już na to 100 mln dol.
A jak do takiego Gatesa może trafić mały start-up z Polski? Gates umieścił na stronie formularz online "Wypełnij, zgarnij forsę”?
Oczywiście, że nie. Dociera się do niego np. za pomocą szumu medialnego, polityków lub innych biznesmenów, którzy mają odpowiednie kontakty międzynarodowe. My także próbujemy do niego dotrzeć. Zresztą nie tylko do niego. Dlatego jeśli ktoś nam da 10 mln dol., to dostarczymy do Afryki Subsaharyjskiej czy Indii nie tylko know-how, jak zbudować respirator, lecz także tyle sprzętu, ile za tę kwotę uda się wytworzyć.
Dlaczego akurat do tych krajów? Statystyki pokazują, że w krajach rozwijających się pandemia nie rozprzestrzenia się szczególnie szybko.
To kwestia ułomności tamtejszych statystyk. Biedne kraje – w zgodnej opinii epidemiologów – są najbardziej narażone na szybkie rozprzestrzenianie się wirusa, ale nie mają pieniędzy na testowanie pacjentów. A zatem nie raportuje się tam ani zakażeń SARS-CoV-2, ani śmierci z powodu COVID-19. Stamtąd zresztą dostajemy najwięcej dramatycznych wiadomości. Co więcej, rządy niektórych ubogich państw po prostu nie chcą, by o koronawirusie mówiono. Cenzurują informacje na ten temat, żeby ograniczyć panikę czy chronić swój wizerunek. Ale zainteresowanie naszym prototypem wyrażają także kraje rozwinięte. Mamy masę zapytań z USA, Włoch, Francji, czyli państw, w których epidemia rozwija się bardzo szybko, nastąpiło przeciążenie ochrony zdrowia i respiratorów po prostu brakuje.
Portal Money.pl cytował niedawno inżyniera z Polskiej Grupy Zbrojeniowej, który twierdzi, że "nie mamy wiedzy, specjalistów od produkcji takiego sprzętu [jak respiratory]”. To mamy czy nie mamy?
Jeśli ma na myśli profesjonalny sprzęt medyczny, to ma rację. To nawet nie chodzi o technologię, część inżynieryjną, mechaniczną produkcji, bo ona jest prosta. Gdy patrzymy na schemat budowy respiratora, nie ma tam nic skomplikowanego. To odpowiednio pospinane wężykami podzespoły dostarczane przez duże koncerny światowe oraz kontrolująca to elektronika, która spełnia bardzo wysokie normy stabilności działania. Takie urządzenie nie tylko nie może się zepsuć, lecz także zakłócać działania pozostałego sprzętu medycznego. My jednak produkujemy respiratory innego typu. Ich przewagą jest przede wszystkim to, że są tanie w produkcji i mogą być użyte w warunkach polowych tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Żeby działały, wystarczy 12-voltowe zasilanie. Mogą ratować życie.
Co to znaczy "tanie” w tym przypadku?
Najtańsze profesjonalne respiratory to koszt ok. 40 tys. zł – mowa o tych najprostszych, ratunkowych, rozmiarami przypominających niewielką skrzynkę. Dzisiaj produkują je General Motors czy Tesla na podzespołach motoryzacyjnych. Ale szpitale zazwyczaj kupują droższy i bardziej skomplikowany sprzęt za 100–150 tys. zł za sztukę. Nasze respiratory natomiast kosztują tysiąc złotych.