Takie wnioski płynął z historii, jaka przydarzyła się w miniony weekend w okolicach narciarskiego resortu Savognin w południowo-wschodniej części Szwajcarii. W drugi dzień Świąt Bożego narodzenia, wypoczywający w resorcie Francuzi - snowboardzista i narciarz, postanowili wybrać się na stok.
Po kilku godzinach szusowania, para śmiałków postanowiła przenieść się w "dziki", nieoznakowany fragment góry. Jak się okazało, nie był to najlepszy pomysł. Wraz z zapadnięciem zmroku mężczyźni zgubili drogę i nie mieli pojęcia, jak wrócić do narciarskiej bazy.
"Na szczęście jeden z nich żył zaalarmować służby ratownicze dzwoniąc ze swojego telefonu komórkowego, ale niemal natychmiast baterie komórki się wyczerpały" - powiedział Gery Baumann, rzecznik służb ratunkowych górskiego w Redze.
Poinformowani ratownicy od razu wyruszyli helikopterem na poszukiwania zagubionych. I pewnie zakończyłyby się one fiaskiem gdyby nie... nikłe światełko ekranu odtwarzacza muzycznego, jaki miał przy sobie jeden z nieszczęśników. Patrolujący z powietrza górę ratownicy zauważyli w ciemnościach światełko i w ten sposób dotarli do pechowców.
Choć w nocy temperatura spadła piętnaście kresek poniżej zera, dzięki szybkiej akcji ratowniczej pechowym turystom nie stało się nic poważnego.