Organizacja Centrum Cyfrowe Projekt: Polska (za pieniądze resortu kultury i dziedzictwa narodowego) opracowała raport pt. „Tajni Kulturalni”, w którym opisuje problem internetowego piractwa. Antropolodzy i socjologowie przepytali trzy grupy internautów: autorów napisów do filmów i seriali, administratorów nieoficjalnych serwisów z grami oraz osoby, które tworzą ogromne bazy plików na portalach YouTube i Chomikuj. – Badani de facto łamią prawa autorskie, ale nie można oceniać ich wprost jako przestępców – zastrzegają autorzy raportu. Dlaczego? – Bo przyczyniają się do upubliczniania kultury. Należałoby ich porównać do instytucji, które działają nie dla zysku, lecz w ramach misji publicznej – uważa socjolog z Centrum Cyfrowego Alek Tarkowski. Z tego powodu autorzy raportu unikali określenia „piraci”. Ukuli za to nowy termin: „tajni kulturalni”. Oburza on wydawców i właścicieli praw autorskich. – Nieważne, w jakim celu internauci upowszechniają kopie filmów, książek czy płyt. To kradzież i nie można tego usprawiedliwiać – mówią zgodnie.
Tymczasem zdaniem ekspertów Centrum Cyfrowego nie można w prosty sposób podzielić internautów na piratów i uczciwych. – Po pierwsze dzięki tajnym kulturalnym zwiększa się odbiór treści. Gdyby nie ich działalność, wiele osób nie miałoby szansy dotrzeć do pewnych książek, filmów, muzyki czy gier – twierdzi kulturoznawca dr Mirosław Filiciak, koordynator badania. Jak się okazuje, właśnie w taki sposób kontakt z kulturą ma aż 39 proc. Polaków. Tylko 13 proc. w tradycyjny sposób kupuje bilety, książki czy płyty.
– Co ciekawe, badani pytani o to, jak oceniają piractwo, zazwyczaj przyznawali, że jest to proceder naganny, bo działa na niekorzyść twórców. Ale za piratów się nie uważają, bo nie czerpią zysków ze swojej działalności. Wręcz przeciwnie – poświęcają jej sporo czasu i pracy – dodaje dr Filiciak.
Tak robi np. Ania, nick Hippolytos, która w sieci umieszcza napisy do zagranicznych filmów. Skończyła lingwistykę i pracuje jako tłumaczka. Pierwsze napisy zrobiła w 2002 r. dla męża, żeby mogli obejrzeć wspólnie film, który przyniósł na płycie CD. – Potraktowałam to jak przygotowanie do domowego seansu. Mąż wrzucił później napisy do sieci i cieszyliśmy się, że ktoś może z tego jeszcze skorzystać – tłumaczy. Po jakimś czasie tłumaczenie dialogów stało się jej regularnym hobby.
Z kolei Katarzyna, matka siedmiorga dzieci i babcia trojga wnucząt, zaczęła od gromadzenia modlitw, rekolekcji i książek o tematyce chrześcijańskiej, z czasem doszły do tego materiały pedagogiczne, a także cenione przez nią powieści i poezja, jak również spektakle teatralne. Wszystko w formie plików, które w końcu zaczęła zamieszczać w serwisie Chomikuj.pl. Traktuje to jako formę ewangelizacji.
Tezy wyłaniające się z raportu nie przekonują ludzi stojących po drugiej stronie barykady. – Problem piractwa, czyli po prostu kradzieży w internecie, jak był, tak jest. I nowa nazwa tego procederu nic w tym problemie nie zmieni – mówi Jan Bałdyga, szef grupy antypirackiej działającej przy ZPAV. Dzięki jej działaniom w 2012 r. usunięto z sieci ponad 12 mln nielegalnych plików muzycznych. Z kolei ZAiKS w ubiegłym roku zgłosił zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przy łamaniu praw autorskich 170 razy i rozpoczął ponad 1,2 tys. procesów cywilnych przeciwko piratom. Procesy zapewne nie będą jednak ani tajne, ani kulturalne.
W obronie praw autorskich
13 ministrów kultury państw UE, w tym także Bogdan Zdrojewski, napisało wspólny list do Komisarzy UE odpowiedzialnych za kulturę, media, telekomunikację i rynek wewnętrzny. Apelują w nim o zwrócenie uwagi na potrzebę ochrony własności intelektualnej i powstrzymanie ekspansji globalnych koncernów dystrybucyjnych tak, aby europejscy twórcy mieli szansę na rozwój. Ministrowie podkreślają, że „prawo własności intelektualnej musi być pojmowane jako gwarancja wynagrodzenia dla twórców. Europa bez nowoczesnego i ambitnego prawa autorskiego byłaby kontynentem, który zapominałby jednak o swoim dziedzictwie kulturowym i rezygnował z jego odnawiania i wzbogacania”.