Była dyrektor Cambridge Analytica ogłosiła, że chce walczyć o prawa internautów do własności danych i z tego powodu zdecydowała się dołączyć do zespołu IOVO. Polski projekt wspiera również Jeffrey Wernick - inwestor, który finansował takie startupy jak Uber i Airbnb.
Przed kamerami amerykańskich stacji telewizyjnych Brittany Kaiser raz jeszcze odniosła się do afery z udziałem największego serwisu społecznościowego na świecie. - Wielkie korporacje i hurtownie danych przywłaszczają cyfrowe informacje na nasz temat, handlują nimi za naszymi plecami, zarabiając ogromne kwoty - alarmuje była dyrektor Cambridge Analytica, firmy zamieszanej w wyciek danych z Facebooka.
Przed wybuchem skandalu Kaiser zrezygnowała ze swojego stanowiska, by m.in. zająć się poszukiwaniem rozwiązań, które mogą pomóc internautom w ochronie ich prywatnych informacji. Jej zdaniem jednym z podstawowych i notorycznie łamanych praw człowieka we współczesnym świecie jest prawo do zarządzania własnymi danymi. Dotychczas brakowało technologii, która mogłaby to prawo egzekwować, jednak wraz z powstaniem IOVO pojawiła się nadzieja na zmianę. - To rozwiązanie może naprawić Facebooka i pozostałe portale społecznościowe, diametralnie zmieniając zasady gry - powiedziała dziennikarzom Kaiser.
W jaki sposób polski projekt, o którym rozpisują się dziś międzynarodowe media, może uzdrowić internet? IOVO opiera się na technologii DAG. To czwartej generacji blockchain pozwalający nie tylko na bezpieczne przechowywanie cyfrowych informacji i kontrolowanie dostępu do nich, ale także na pobieranie mikropłatności za udostępnienie naszych danych.
- Teraz każdy internauta będzie mógł samemu decydować, komu i w jakim zakresie udostępnia dane, a za każde wyświetlenie otrzyma stosowne wynagrodzenie - tłumaczy Krzysztof Gagacki, twórca IOVO. - Do tej pory na takich informacjach zarabiały duże firmy. Dzięki naszemu rozwiązaniu odzyskamy nad nimi kontrolę i sami będziemy je monetyzować. To koniec dzikiej inwigilacji i wyzysku - dodaje współtwórca IOVO.
Blockchain to inaczej bloki informacji zapisywane kryptograficznie w rozproszonym rejestrze. Według analityków z MarketsandMarkets rynek rozwiązań opartych o tę technologię w 2017 r. osiągnął wartość 415.5 mln dolarów, a do roku 2022 wart będzie już ponad 7 i pół mld dolarów, co oznacza wzrost na poziomie 79.6 proc. Firmy sięgają po nią przede wszystkim ze względu na transparentność, najwyższy poziom bezpieczeństwa i brak możliwości niepożądanej ingerencji w zapisane treści. Jest to obecnie najbezpieczniejsza forma przechowywania informacji, co tym bardziej przemawia za polskim projektem.
Jego możliwości dostrzegł m.in. Jeffrey Wernick, inwestor, znany z zaangażowania w takie projekty jak Uber czy Airbnb. - Nie możemy mówić o sobie, że jesteśmy wolnymi ludźmi, gdy nie posiadamy prawa do własnych danych - zauważył Wernick. Wszyscy prelegenci są zgodni co do tego, że wspierając IOVO, działają na rzecz przyszłych pokoleń, by nie były cyfrowymi niewolnikami, lecz wolnymi obywatelami zarówno offline jak i online.
Infrastruktura IOVO jest fundamentem, na którym powstawać będą zdecentralizowane aplikacje. To nowa internetowa konstytucja obiegu danych, która przyznaje fundamentalne prawa własności i prywatności danych wszystkim użytkownikom. Portale takie jak Facebook mogą się z nią zintegrować, by w transparentny i kontrolowany sposób korzystać z danych swoich użytkowników. Na tym jednak nie kończą się zastosowania IOVO. Już dziś scenariuszy jest sporo, a ich liczba cały czas rośnie.
Jak przewiduje Gagacki, z opracowanej przez Polaków sieci korzystać będą m.in. banki, kupując od jej użytkowników dostęp do informacji potrzebnych w procesach scoringowych. Dzięki nowej technologii wzrośnie także skuteczność targetowania reklam online. Internauci będą mogli sprzedawać hurtowniom danych indywidualnie wyselekcjonowane i dokładniejsze dane niż te zbierane obecnie za pośrednictwem plików cookies lub innych metod śledzenia użytkowników sieci.
- W sieci IOVO każde wyświetlenie danych wymaga zgody ich właściciela oraz uiszczenia na jego rzecz stosownej mikroopłaty. W ten sposób użytkownik wybiera, jakie dane chce w danej sytuacji zmonetyzować. Może również odrzucić propozycję zachowując pełną anonimowość. W praktyce oznacza to, że internauci będą mogli partycypować w budżetach reklamowych. To początek „data democracy” - wyjaśnia Gagacki i dodaje, że jeśli nie podejmiemy odpowiednich działań na rzecz cyfrowej wolności, nasze dzieci nie będą wiedziały, czym jest prywatność.