Smartfon bez usług Googla nie będący iPhonem na dzień dzisiejszy ma małe szanse na sukces. Amerykańskie embargo mocno trafiło chińskiego producenta, skutecznie hamując jego biznes poza ojczyzną. Prace nad własnym, alternatywnym sklepem z aplikacjami trwają, pojawia się ich tam coraz więcej, ale na razie do pełni funkcjonalności daleka droga. Co może zrobić firma? Z jednej strony – wspierać deweloperów tworzących aplikacje do jej sklepu. Z drugiej – „mrugać okiem” na samodzielne modyfikacje systemu przez użytkowników. Jak w tej reklamie.
Czy jest to bezpieczne? Oczywiście nie. Czy da się korzystać z P40 Lite bez usług Googla? Oczywiście tak. Ale to nie jest najwygodniejszy sposób używania smartfona – wiem to, bo testuję też Huaweia Mate 30 Pro. Dlatego po krótkiej chwili zastanowienia postanowiłem zaryzykować. Zwłaszcza, że doinstalowanie do Huaweia P40 Lite usług Googla zajmuje 3 min i nie potrzeba do tego żadnych pendrivów czy dodatkowych narzędzi. Poradników w Internecie jest kilka i jest w stanie to zrobić osoba, która o smartfonach nie ma większego pojęcia. Ja skorzystałem z pierwszego, który nawinął mi się pod rękę. I od ponad dwóch tygodni, na własne ryzyko, cieszę się z doskonale działającego smartfona.
Mrugnięcie okiem przez Huaweia polega też na dwuletniej gwarancji na P40 Lite, obejmującej także wszelkie modyfikacje systemu. Oraz na wsparciu w punktach serwisowych klienta w instalowaniu aplikacji. Oczywiście firma nie precyzuje, z jakiego źródła…
No i jeszcze jedna, dla wielu najważniejsza rzecz – cena. P40 Lite miał pierwotnie kosztować 1599 zł. Czyli dość dużo. Biorąc jednak pod uwagę obecną sytuację, Huawei zdecydował się na jej obniżenie – do 999 zł. I do tego, do 25 marca, dodaje gratis opaskę Band 4 Pro, która normalnie kosztuje 299 zł. Napisać, że to atrakcyjna oferta, to mało. Podszyta jest oczywiście dreszczykiem emocji i niepewności, ale Huawei doskonale wie, że my, Polacy, w sprawach finansowych jesteśmy narodem ryzykantów.
Każdy więc sam musi zdecydować, czy jest gotowy na podjęcie ryzyka instalowania usług Googla na własną rękę. Jeśli odpowiedź brzmi tak, zapraszam do dalszej lektury.
Budowa, wykonanie
Zacznijmy od budowy P40 Lite. Gdybym zapłacił za niego 1599 zł, kręciłbym nosem, bo tył urządzenia jest plastikowy do bólu. Za 999 zł nie mam prawa do narzekania, bo to materiałowy standard w tym przedziale cenowym, od którego wyjątki są nieliczne. Poza tym w moim modelu testowym plecki mają miły dla oka gradientowy kolor, przechodząc z różowego w niebieski odcień (są jeszcze kolory zielony i czarny). Aparaty ukryto, jakże by inaczej, w najmodniejszym w tym sezonie kwadracie, pod którym umieszczono jeszcze diodę doświetlającą. Na dolnej krawędzi mamy wejście mini-jack na słuchawki, USB-C i głośnik, na lewym boku slot na dwie karty SIM (jedną z nich możemy zastąpić kartą pamięci, ale w standardzie Huaweia), a na prawym przycisk do regulacji głośności i czytnik linii papilarnych, który jest także przyciskiem do włączania/wyłączania urządzenia. Jest on o wiele szybszy od każdego czytnika zaszytego w ekranie, nie myli się nigdy i w sumie szkoda, że tak mało producentów decyduje się na umieszczenie go w tym właśnie miejscu.
Ekran wykonano nie w technologii AMOLED a IPS. Jednak znów – w tym przedziale cenowym to norma. W dodatku jest to IPS bardzo dobrej jakości (FHD+, 398 ppi). Jego przekątna to 6,4 cala, czyli telefon jest duży, ale nie ogromny, przy odrobinie dobrej woli i manualnej sprawności możemy nawet pokusić się o obsłużenie go jedną ręką.
W lewym górnym rogu w niewielkiej rozmiarów dziurce umieszczono kamerkę do selfie, a ramki wkoło wyświetlacza po pierwsze nie należą do najcieńszych, a po drugie nie są symetryczne, dół jest zauważalnie szerszy od góry. Na ekranie mamy naklejoną fabrycznie folię ochronną (ja ją zdjąłem), telefon nie jest wodo ani pyło szczelny. Szkoda też, że nie mamy diody powiadomień ani Always on Display, czyli powiadomień wyświetlanych na wygaszonym ekranie.
Specyfikacja, działanie
P40 Lite napędzany jest Huaweiowym Kirinem 810, który do pomocy ma 6 GB RAM. Pamięci wbudowanej mamy 128 GB. W AnTuTu Benchmark smartfon wyciąga 283372 pkt. (ciekawostka, program rozpoznaje telefon jako Huawei nowa 7i; wynik jest nieco lepszy niż Samsunga A71 ze Snapdragonem 730 i nieco gorszy od Redmi Note 8 Pro z MediaTek Helio G90T), a w codziennym działaniu nie zawodzi. Wszystko dzieje się szybko, bez zbędnego czekania, subiektywnie tzw. responsywność i kulturę pracy oceniłbym na poziomie o szczebelek niższym od flagowców. Na starcie mamy w nim Androida 10 (więc jest ciemny motyw), oczywiście bez usług Googla, co jak już pisałem, załatwiamy w 3 min.
Telefon nie ma problemów z grami, choć np. popularny Fortnite nie jest z nim kompatybilny i nie możemy go zainstalować. Za to konkurencyjna strzelanka, czyli PUBG, działa bardzo dobrze i płynnie.
Nieźle, jak na Huaweiowe standardy, wypada trzymanie zakładek w pamięci (czyli po jakimś czasie są z niej usuwane i trzeba wczytywać program od nowa, ale poruszanie się pomiędzy 5,6 jest raczej bezproblemowe). Z nawigacją nie ma najmniejszych problemów (zdążyłem wykonać kilka przejazdów po pustym mieście przed przejściem na home-office), jakość połączeń też jest bardzo dobra, a w telefonie jest NFC, więc jeżeli ktoś zdecyduje się na zainstalowanie apki bankowej obsługującej standard płatniczy HCE, zapłaci nim zbliżeniowo. Google Pay nie działa.
Zdjęcia, bateria
Kwadratowa wyspa z tyłu ma cztery oczka. Dwa są z sensem – to główny 48 MP aparat z AF i światłem 1.8 i drugi, szerokokątny, 8 MP ze światłem 2.4. Pozostałe dwa sensu mają mniej – to 2 MP obiektywy makro oraz bokeh, do rozmywania tła. Żaden z tej czwórki nie ma optycznej stabilizacji obrazu. Aparat do selfie ma 16 MP i światło 2.0. Ich działanie wspomaga AI, którą można wyłączyć w ustawieniach.
Jak wyglądają zdjęcia? Bardzo ładnie, choć dość daleko im do naturalności. Charakterystyką przypominają mi fotografie z Honorów 20 czy 20 Pro. Kolory są podkręcone (i to nawet z wyłączonym AI), szczegóły bywają nienaturalnie wyostrzone. Z drugiej strony jeśli ktoś lubi potem bawić się różnymi edytorami – tu robić tego już raczej nie będzie musiał, a fotografie po prostu mogą się podobać. Tradycyjnie im światła mniej, tym i jakość spada, zdjęcia robią się bardziej „miękkie” z mniejszą ilością szczegółów, ale ratuje je tryb nocny, rozjaśniający ujęcia. Selfie wychodzą bardzo ładnie, choć musimy uważać, żeby było ostre (brak AF). Ujęcia makro nie są ani gorsze ani lepsze od zdjęć w konkurencyjnych smartfonach.
Gorzej jest z filmami, które możemy nagrywać co najwyżej w jakości FHD 30 FPS i niestety boleśnie widać w nich brak stabilizacji. W sumie jednak moim zdaniem w przedziale cenowym do tysiąca złotych P40 Lite jest bardzo mocnym fotosmartfonem, plasującym się zdecydowanie w czołówce.
Podobnie jest z baterią. Ta ma pojemność 4200 mAh co starcza średnio na dwa dni intensywnej pracy. A co ważniejsze, ładowarka o pojemności 40 W jest w stanie błyskawicznie naładować telefon. Z moich doświadczeń – jeśli robimy to nie od zera ale od kilku – kilkunastu procent, potrzeba jej do tego niecałej godziny. Ładowania indukcyjnego brak.
Czyli…
Gdyby nie Redmi Note 8 Pro kosztujący 999 zł, Huawei P40 Lite w zasadzie nie miałby konkurencji. Na razie ma sporą przewagę w postaci wartej niemal 300 zł smart opaski, ale od kwietnia, jeśli firma nie przedłuży promocji, będzie musiał sobie radzić już sam. Do tego w tym segmencie nieźle radzi też sobie Motorola, zazwyczaj z gorszą specyfikacją, ale nadrabiająca czystym Androidem. Więc choć z jednej strony P40 Lite jest bardzo dobrym smartfonem, to z drugiej, z przyczyn od niego niezależnych (aplikacje Googla), trudno mi o nim napisać, że jest urządzeniem pierwszego wyboru. Z całą pewnością jednak jest bardzo ciekawą alternatywą. Kto się nie boi, niech próbuje, nie będzie zawiedziony.