Zen Stone, z wyglądu przypomina niewielki kamień. Nie ma na nim żadnego wyświetlacza, tylko kilka przycisków umożliwiających sterowanie odtwarzaczem. Idealnie mieści się więc w kieszeni. Jeśli jednak położy się go na piknikowym stole, z małego gadżetu zamienia się w prawdziwy magnetofon.
Muzykę słuchać bardzo wyraźnie, nieważne, czy to rock, klasyczna, a może szanty. Choć trzeba przyznać, że przy maksymalnym ustawieniu głośniczek zaczyna lekko skrzypieć.
Drugim plusem odtwarzacza jest czas życia na wbudowanej baterii. Przy włączonym głośniku muzyka nie zamilknie nawet po 10 godzinach słuchania (20, jeśli używamy tylko słuchawek). Atutem jest też dosyć niska cena urządzenia.
Nagrywanie muzyki to żaden problem. System Windows rozpoznaje odtwarzacz od razu, bez konieczności wgrywania żadnych sterowników. Można co prawda zainstalować z odtwarzacza oprogramowanie Creative'a, które ułatwia przegrywanie muzyki. Ale można też przeciągnąć katalogi, bezpośrednio w eksploratorze Windows.
Odtwarzacz nie jest niestety bez wad. Po pierwsze, brakuje wyświetlacza. Firma zrezygnowała z niego, by wydłużyć czas działania na baterii, ale w ten sposób nie dowiemy się, czego słuchamy. Co prawda, firma wypuściła już młodszego brata testowanego gadżetu - Zen Stone Plus, który ma już mały ekranik, ale jest za to droższy.
Do tego za krótki kabel USB. 20-centymetrowy przewód sprawia, że urzadzenie, po podłączeniu do komputera, wisi w powietrzu. Na szczęście model wyposażony jest w port mini-USB, więc możemy kupić dodatkowy kabel.
W zestawie brakuje też ładowarki - urządzenie ładujemy z komputera, a ładowarkę trzeba dokupić.