Kilka miesięcy temu od jednego z ministerialnych urzędników dostałam tabelę z nazwami kilku organizacji pozarządowych: Fundacja Panoptykon, Centrum Cyfrowe: Projekt Polska, Fundacja Nowoczesna Polska, Creative Commons Polska i ISOC Polska, wraz z nazwiskami ich działaczy: Alek Tarkowski, Igor Ostrowski, Kamil Śliwowski, Katarzyna Szymielewicz, Piotr Waglowski i Jarosław Lipszyc. Tabelka pokazuje, jak te organizacje i osoby są z sobą powiązane. Wniosek według urzędników jest jeden: już stały się dużą siłą, ale to dopiero przygrywka. Tak się wspierają, że na pewno mają w planach zdobycie znacznie większych wpływów, także tych politycznych.

Reklama

Może i jest w tym sporo przesady, a nawet teorii spiskowej, ale właśnie te organizacje pozarządowe stały się ostatnio aktywnymi uczestnikami życia społeczno-politycznego. I nie jest to tylko polska specyfika. Od ponad roku na całym świecie trwa prawdziwy korowód sukcesów internetowych aktywistów.

W styczniu 2012 r. to dzięki wywołanym przez nich masowym protestom upadła w Kongresie USA promowana przez Hollywood ustawa Stop Online Piracy Act (SOPA). Miesiąc później przez Europę przetoczyła się fala protestów przeciwko ACTA. Na tyle skuteczna, że jeden po drugim rządy wycofywały się z jej przyjęcia. W Brazylii niemalże udało się internetowym działaczom doprowadzić do przyjęcia – choć początkowo nikt nie brał tego na poważnie – karty praw internautów Marco Civil da Internet. W Pakistanie były rządowe plany stworzenia internetowej zapory cenzorskiej, która miała zablokować dostęp do ponad 50 mln stron. Po tym jak informacja rozlała się po świecie, rząd w Islamabadzie musiał wycofać się z planów. Na Filipinach tak mocno protestowali przeciwko nowemu prawu o ściganiu przestępstw internetowych, że trafiło ono do Sądu Najwyższego, który nakazał odłożenie prac nad nim.

I co ważne, nie były to wcale pojedyncze ruchy, które po osiągnięciu mniejszego czy większego sukcesu się wypalały. O tym, że powstaje nowa siła, z którą powinni liczyć się rządzący, widać było pod koniec 2012 r. Kiedy w Dubaju odbywało się spotkanie Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej (ITU), na którym niektóre państwa przedstawiały takie koncepcje zmian w zarządzaniu internetem, by zyskać nad nim większą kontrolę, sieciowi aktywiści z całego świata znowu pokazali swoją siłę: poruszyli tłumy, by naciskały na rządy i przekonały je do wycofania się z tym pomysłów.

Reklama

Nic więc dziwnego, że coraz częściej socjolodzy i politolodzy mówią o tym ruchu jak o nowej globalnej sile, porównywalnej do ruchu hipisów sprzed blisko pięciu dekad.

Internauci i blogerzy

W Polsce pierwsze oznaki powstania nowej grupy pojawiły się na przełomie 2009 i 2010 r. Kiedy w DGP napisaliśmy o planach wpisania do noweli ustawy hazardowej Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, niespodziewanie z technicznej, nudnej wydawać by się mogło kwestii, zrobiła się na tyle wielka awantura, że premier Donald Tusk zorganizował nawet specjalne spotkanie z „internautami i blogerami”, by ostudzić nastroje. Z rejestru rząd się wycofał, ale nic nie nauczył się na tym przykładzie. Dokładnie rok później w ramach nowelizacji ustawy audiowizualnej próbował wprowadzić przepis zmuszający do rejestrowania serwisów wideo. I znowu nadepnięto na odcisk szerzej nieokreślonym internautom, którzy zaczęli się domagać rezygnacji z tego pomysłu.

Jednak dopiero protesty przeciwko umowie ACTA udowodniły, że sieciowi aktywiści stali się na tyle potężni, iż muszą się z nimi liczyć rządzący. Jednak tych protestów nie byłoby, gdyby nie znacznie mniejsza grupa, która nagłośniła zagrożenia płynące z przyjęcia ACTA. To właśnie tych kilka organizacji pozarządowych, które opisuje tabelka od urzędników.

Reklama

– Panoptykon to nie był pomysł, który urodził się z dnia na dzień. Powstał z frustracji – z poczucia, że jako obywatele jesteśmy coraz częściej robieni w balona. Mówi się nam, że w imię bezpieczeństwa musimy wyrzec się wolności. Byłam prawniczką, pracowałam w sektorze prywatnym i przez wiele lat nie dostrzegałam, jak skutecznie system nami zarządza. Na szczęście w pewnym momencie znalazłam się w Londynie, zaczęłam studiować development studies na mocno lewicowej uczelni. Ta perspektywa dała mi dużo do myślenia – wspomina Katarzyna Szymielewicz, która w 2009 r. razem z drugą prawniczką Małgorzatą Szumańską założyła Fundację Panoptykon.

Postanowiły skupić się na specyficznym aspekcie praw człowieka: nadzorze nad społeczeństwem i technologiach, które w tym celu wykorzystuje władza. Pierwszą sprawą, jaką zajął się Panoptykon, była baza danych o pasażerach, którą przy okazji wprowadzenia nowych kart komunikacji miejskiej rozbudowywały władze Warszawy. Panoptykon pytał: po co ona urzędnikom, dlaczego obywatele są zmuszani do przekazywania aż tylu informacji o sobie? Potem zajęły się miejskimi monitoringami, czyli tym, jak samorządy rozbudowują sieć kamer, ile na to wydają pieniędzy i czy inwestowanie w telewizję przemysłową ma wpływ na zmniejszenie przestępczości. To Panoptykon zaczął też jako jeden z pierwszych pytać i publikować dane o liczbie danych telekomunikacyjnych o obywatelach, o jakie co roku występują służby specjalne. – Co chwilę pojawiały się nowe problemy na styku praw obywatelskich i nowych technologii – dodaje Szymielewicz.

W końcu dawna korporacyjna prawniczka nawiązała współpracę z Internet Society (ISOC). To międzynarodowe stowarzyszenie, powstałe ponad 20 lat temu, zajmuje się dbaniem o rozwój sieci. ISOC przynajmniej w niektórych państwach jest najbardziej poważanym reprezentantem użytkowników internetu w kontaktach z rządem i jego instytucjami. Polski oddział ISOC kierowany przez Marcina Cieślaka, Józefa Halbersztadta oraz Władysława Majewskiego od lat był mentorem dla tych wszystkich, którzy interesowali się kwestiami praw człowieka w sieci. Jeszcze kilka lat temu we władzach stowarzyszenia zasiadali Jarosław Lipszyc z Fundacji Nowoczesna Polska (wyspecjalizowanej w tematyce otwartych zasobów i praw internautów do korzystania z dóbr kultury i nauki w sieci) i Piotr Waglowski, najbardziej znany prawnik specjalizujący się w prawie internetu, który – jako VaGla – prowadzi w sieci serwis o prawie od 1997 r. (Waglowski jest też zastępcą przewodniczącego rady Fundacji Nowoczesna Polska, członkiem rady programowej Fundacji Panoptykon oraz członkiem zespołu doradców Fundacji ePaństwo). Lipszyc, który współtworzył w 2001 r. Fundację Nowoczesna Polska, także współpracuje z Panoptykonem oraz z najmłodszą w tym gronie organizacją – Centrum Cyfrowe: Projekt Polska, kierowaną przez prawnika i do połowy 2012 r. wiceministra administracji i cyfryzacji Igora Ostrowskiego oraz socjologa Alka Tarkowskiego.

Kiedy pokazuję im urzędniczą tabelkę obrazującą powiązania między ich organizacjami, tylko uśmiechają się i wzruszają ramionami. – To oczywiste, że się znamy i współpracujemy. W szczegółach się różnimy, ale przecież mamy zbieżne cele. My skupiamy się na badaniach społecznych, chcemy pokazać, kim są internauci, wspieramy idee otwartego rządu, kultury i aktywizm internetowy. VaGla zajmuje się konkretnymi tematami w prawie dotyczącym internetu, a Panoptykon nagłaśnia nieprawidłowości. Ale nawzajem uzupełniamy się i uczymy od siebie – tłumaczy Alek Tarkowski.

Zieloni 2.0

Podobnie wygląda współpraca organizacji, grup i osób zaangażowanych w internetowy aktywizm w innych krajach. Często pracują w taki sam sposób, w jaki robiona jest Wikipedia – każdy daje fragment od siebie, a reszta uzupełnia. I co ważne – tymi często skomplikowanymi tematami udaje się im zainteresować społeczeństwo.

Oczywiście to nie tylko zasługa aktywistów, ale przede wszystkim tego, że internet stał się niezwykle ważną wartością dla ludzi. Jak napisał w styczniowym numerze magazyn „The Economist”: „Jest wysoce wiarygodne, że ludzie, którzy spędzają coraz więcej życia online, mogą mieć bardzo silną potrzebę, by ta część ich egzystencji zarówno pod względem technologicznym, jak i ideologicznym była zabezpieczona”. – Kiedy widzą w tym względzie niebezpieczeństwo, reagują na nie – tłumaczy Tiffany Cheng z Fight for the Future (Walka o Przyszłość), jednej z takich grup, złożonej głównie z prawników, które aktywizowały ludzi przeciwko SOPA. Widać to też świetnie w badaniu przeprowadzonym kilka miesięcy temu przez Boston Consulting Group wśród mieszkańcach 13 państw. Okazało się, średnio 75 proc. przebadanych mogłoby przestać pić alkohol, 27 proc. uprawiać seks, a 22 proc. nawet brać codziennie prysznic, jeżeli by to zapewniło im nieskrępowany dostęp do sieci.

Jak widać, dla coraz szerszej grupy osób internet już stał się dobrem pierwszej potrzeby. Choć jak podkreślają socjolodzy, większość internautów potrzebuje jednak pewnego katalizatora, zagrożenia, by sobie tę potrzebę uświadomić. Stąd bierze się wpływ tych wciąż małych organizacji. W Panoptykonie działa siedem osób, z Centrum Cyfrowym współpracuje kilkanaście, podobnie z Fundacją Nowoczesna Polska.

Wszędzie na świecie mechanizm ich działania jest podobny. Tak jak w USA protesty przeciwko SOPA zaczęły się od debat na blogach i w mediach społecznościowych, tak samo u nas rozpoczęła się akcja przeciw ACTA. Według Yochai Benklera, socjologa z Harvardu, który przeanalizował treści setek publikacji w sieci, u samych początków tych protestów dyskusja toczyła się na specjalistycznych witrynach, takich jak Techdirt. Im bardziej rosło zainteresowanie tym tematem, tym więcej organizacji pozarządowych włączało się w dyskurs, a do tego dochodziły mniej lub bardziej luźne grupy powstające często ad hoc: Avaaz, Fight for the Future, Demand Progress, Freedom House czy New America Foundation. Zajmowały się one głównie mobilizowaniem internautów i dawaniem im narzędzi do wyrażenia sprzeciwu (np. przygotowały gotowe wzory listów do członków Kongresu).

Osiągnięte sukcesy szybko wywołały pytania o potencjalną siłę polityczną nowych organizacji. Szczególnie że wcześniej pojawiały się podobne próby. W 2006 r. w Szwecji powstała Partia Piratów, podobne ugrupowanie zaczęło działać w Niemczech. Dziś Pirate Party International ma wśród swoich członków przedstawicieli partii z 28 państw, choć nikt nie uważa, że stanie się ona środkiem na rzecz uzyskania przez internautów większych wpływów politycznych. Ci aktywiści bywają porównywani do ruchu radykalnych ekologów z Earth First! czy Earth Liberation Army. Ich cyfrowi następcy też mają grupy uderzeniowe – to Anonymus. To oni stali za zmasowanymi atakami na polskie witryny rządowe podczas protestów przeciw ACTA, to oni zablokowali wiele serwisów w Szwecji w ramach protestu przeciwko ekstradycji do Wielkiej Brytanii założyciela portalu WikiLeaks Juliana Assange’a. Ale między socjologami i prawnikami a haktywistami jest spory rozdźwięk. Na tyle duży, że nawet Igor Ostrowski – jeszcze jako wiceminister – padł ich ofiarą: na początku protestów przeciw ACTA włamano mu się do prywatnego komputera.

– Mówię oczywiście za siebie, ale obserwując ludzi z naszego środowiska, sądzę, że to odnosi się do wielu z nas: nie mam ambicji politycznych, nie pociąga mnie wchodzenie w struktury partyjne, kandydowanie. I wcale nie uważam, że to jest najlepsza metoda, by coś zmienić, by osiągnąć sukces w naszym obszarze działania – mówi Szymielewicz. Przytakuje jej Tarkowski. – Nie chcemy wchodzić do polityki, natomiast zależy nam na tym, by nasze postulaty były uwzględniane w politycznych agendach. Był taki moment po ACTA, kiedy wydawało się, że politycy zmienią się, gdy zauważą drgnięcie w słupkach. Ale na razie ten temat nie jest wciąż specjalnie pociągający dla partii politycznych – mówi nam Tarkowski. – Dla przykładu Ruch Palikota, który w czasie protestów ACTA założył maski w Sejmie, szybko zapomniał o tym temacie – dodaje socjolog.

Co nie znaczy, że internetowi aktywiści jednak nie próbują swoich sił w polityce. Założyciel WikiLeaks Julian Assange właśnie potwierdził, że planuje kandydowanie do australijskiego Senatu w tym roku. Żeby mieć wystarczające wsparcie, zakłada też właśnie partię WikiLeaks. Poparcie wśród internautów ma spore, musi teraz zyskać poparcie wyborców.