To spokojny, rozważny człowiek. Znacznie mniej gwiazdorski niż Eric Schmidt (poprzedni prezes, którego zastąpił dwa lata temu – red.) - mówią o nim pracownicy. Dodają, że to także zupełnie inna osobowość niż Larry & Sergey, czyli Larry Page i Sergey Brin, legendarni już założyciele giganta, którzy obecnie kierują holdingiem Alphabet Inc. (Google jest jego spółką zależną).

Reklama
Ale mimo mniej ekspresyjnego charakteru to Sundar Pichai, od 2015 r. dyrektor generalny Google’a, odpowiada za główne kierunki rozwoju drugiej największej firmy na świecie. Wyceniana jest ona na ponad 100 mld dol. i zatrudnia prawie 74 tys. osób.
Pichai ma 45 lat, pochodzi z Indii, w USA ukończył inżynierię na Uniwersytecie Stanforda i zrobił MBA na Uniwersytecie Pensylwania, a w Google’u pracuje od 2004 r. Pięć lat później został koordynatorem zespołu zajmującego się rozwojem systemu Chrome OS oraz Chromebooków, oraz członkiem L-Team – wąskiej grupy dyrektorów współpracujących bezpośrednio z Larrym Page’em. Gdy zapadła decyzja o utworzeniu holdingu Alphabet, w którym Google miała zająć się technologiami internetowymi, reklamami i rozwojem urządzeń mobilnych, Hindus był naturalnym kandydatem na nowego CEO, czyli dyrektora generalnego.
Dziś zapewnia: Jako firma ciągle mamy tę samą misję, ale wierzę, że możemy ją jeszcze lepiej realizować, stawiając na uczenie maszynowe i sztuczną inteligencję. Chcemy też uczynić dostęp do tej technologii bardziej demokratycznym, ponieważ daje ona ogromne możliwości rozwoju.
Na dowód tego, że nie są to tylko puste słowa, Google udostępnił, na zasadzie open source, Tensor Flow - platformę oferującą podstawowe modele uczenia maszynowego. Podobnie jak system operacyjny Android, jest to otwarta platforma, którą każdy może wykorzystywać. Co tydzień docierają do mnie informacje o tym, że tak się dzieje. W Tanzanii za pomocą platformy i prostych smartfonów wykrywa się choroby manioku, który jest tam podstawowym produktem żywnościowym. W Holandii monitorowanie zachowania krów na farmach mlecznych pomaga znacznie lepiej się nimi opiekować – wylicza Pichai.
Szef Google’a zapewnia też, że Europa odgrywa bardzo ważną rolę w rozwoju firmy. Zatrudniamy w niej ponad 14 tys. pracowników w 40 miastach. Wkładamy wiele pracy we wspieranie innych przedsiębiorstw – od małych biznesów przez programistów i deweloperów aplikacji aż po duże spółki - zapewnia. Coraz większą rolę na tym odcinku działalności odgrywa chmura, czyli Google Cloud. A swoje ręce maczają w niej Polacy. Centrum rozwoju technologii chmurowej Google’a w Europie znajduje się w Warszawie. ⒸⓅ

"W Google’u kierujemy się głębokim poczuciem wartości w tym, co robimy"

Sylwia Czubkowska: Co dziś znaczy legendarne motto Google’a z samych początków firmy "Don’t be evil", czyli "Nie czyń zła"?
Sundar Pichai: Tak naprawdę to nigdy nie było oficjalnym mottem, to po prostu hasło. W Google’u kierujemy się głębokim poczuciem wartości w tym, co robimy. Chcemy robić dobre rzeczy na każdym poziomie. Pragniemy, żeby nasze produkty miały pozytywny wpływ na miliardy użytkowników, którzy z nich korzystają.
Osobiście uważam, że deklaracja powstrzymania się od czynienia zła byłaby bardzo nisko zawieszoną poprzeczką. To nie jest celem. Jest nim przynoszenie społeczeństwu czegoś dobrego. Chcę, żeby Google pracował nad usługami, które dadzą większą wiedzę, większe możliwości i w efekcie więcej szczęścia dla ogółu. To jest ten rodzaj wyższych wartości wartych wysiłku.
Czy takim działaniem na rzecz społeczeństwa jest niedawna obietnica przekazania 1 mld dol. na przeszkolenie z umiejętności cyfrowych osób zagrożonych utratą pracy?
Ten program ma globalną naturę, bo i potrzeby wsparcia takiej edukacji są globalne. Edukacja powinna dziś wyglądać inaczej niż kiedyś. Do tej pory człowiek uczył się raz, kończył szkołę i szedł wybraną ścieżką przez resztę życia. To się zdecydowanie zmienia, już teraz bardzo wielu ludzi musi się przekwalifikowywać i dostosowywać do zmieniających realiów. Ale większość typowych programów nauczania tego nie odzwierciedla. Nadal do szkoły czy na uczelnię idzie się tylko raz, a potem wkracza w życie zawodowe. Tymczasem nowoczesna gospodarka tak nie działa. Charakter pracy się zmienia i dlatego potrzebne jest ciągłe kształcenie. Chcemy wpłynąć na tę zmianę m.in. za pomocą stypendiów dla organizacji non profit współpracujących z władzami czy instytucjami publicznymi. Ludzie, którzy są już w środku swojej kariery zawodowej, mogą w ciągu 9–12 miesięcy zdobyć kompetencje, które pozwolą im odnaleźć się w nowej gospodarce. Część takich szkoleń to także programy rozwoju umiejętności cyfrowych, które prowadzimy bezpośrednio.
Eksperci przewidują, że sztuczna inteligencja w ciągu najbliższej dekady stanie się rzeczywistością. Czy jesteśmy na to gotowi jako społeczeństwo? Słychać mocne głosy ostrzegające przed wykluczeniem dużych grup społecznych i utratą miejsc pracy na rzecz robotyzacji.
Rzeczywiście sztuczna inteligencja jest ogromną szansą dla ludzkości, ale równolegle jest też dla niej ogromnym wyzwaniem. Przy każdym rodzaju systemowej zmiany, choćby takiej jak rewolucja przemysłowa, potrzeba dużo pracy, żeby dostrzec, co możemy zyskać, ale również zrozumieć wyzwania i określić, jak stawić im czoła. Teraz musimy zrobić to samo w kontekście sztucznej inteligencji, która może doprowadzić do istotnych przełomów w wielu obszarach.
Jestem zdania, że jej pozytywny wpływ może być o wiele większy niż w przypadku poprzednich technologii. Może być szczególnie widoczny na przykład, jeśli chodzi o opiekę zdrowotną, klimat czy edukację. Oczywiście w niektórych dziedzinach będzie jednocześnie dużym wyzwaniem, burząc dotychczasowy porządek. Wyrażane przez niektórych obawy w tych kwestiach są więc uzasadnione.
Co ważne, nie jest tak, że to tylko Google czy inne konkretne firmy są jedynymi zaangażowanymi w rozwój tej technologii. On postępuje równocześnie na różnych polach i jako społeczeństwo powinniśmy zacząć się po prostu szykować na zmiany, wykorzystać jej plusy, zminimalizować minusy, podejść do tego w sposób etyczny i odpowiedzialny. Mówiąc konkretnie o rynku pracy, myślę, że będzie powstawać wiele nowych zawodów, których dziś jeszcze nawet nie przewidujemy.
Jakie największe zmiany miały miejsce w Google’u od 2004 r., kiedy zaczął pan tu pracować? Czy było to rozpoczęcie przez firmę produkcji sprzętu?
Pierwsza rzecz to nasza najważniejsza misja, czyli organizowanie informacji dla użytkowników. Pod tym względem wprowadzony w 2004 r. Gmail niewiele się różni od Zdjęć Google, które zadebiutowały 12 lat później. Obie usługi mają ten sam cel – pomóc użytkownikom w zarządzaniu ich informacjami za pomocą technologii. Zmiana jest taka, że teraz ta technologia to uczenie maszynowe.
Mówiąc to, chciałem podkreślić, że nasz główny cel pozostaje taki sam. Nigdy nie zmieniło się też nasze podejście do technologii w tym sensie, że chcemy za jej pomocą rozwiązywać realne problemy miliardów ludzi, wpływając pozytywnie na ich życie. To, co ewoluuje, to coraz to nowe obszary, na które możemy przenieść to podejście, wykorzystując technologiczną bazę, którą zbudowaliśmy. Od początku na przykład staraliśmy się budować platformy.
Stworzenie Chrome’a czy Androida nie różni się pod tym względem od stworzenia Google Cloud. Zależy nam na ciągłym rozwoju technologii i w tym kontekście dziś ważne jest też tworzenie sprzętu wykraczającego coraz dalej poza podstawową formę komputerową. Dziś pracujemy z 24 tys. różnych urządzeń dostosowanych do systemu Android i ciągle jest tu pole do zagospodarowania.
I takim nowym polem ma być Google Home, czyli wasz najnowszy produkt oparty na Asystencie Google, pomocnik domowy w formie głośnika?
Codzienne obcowanie z technologią zmienia formy. Rewolucja komputerów osobistych została wyparta przez rewolucję smartfonów. Użytkownik nie oczekuje już lepszych komputerów tylko raczej urządzeń, które naturalnie będą rozwiązywały jego codzienne problemy.
Kiedy spędzam czas z rodziną i chcielibyśmy posłuchać muzyki, zamiast odpalać komputer wolałbym naturalnie powiedzieć "hej, możemy włączyć taką a taką piosenkę?" i od razu ją usłyszeć. Google Home przynosi taką nową jakość - to asystent, który towarzyszy i pomaga nam w codziennym życiu. Dla mnie to nie tyle konkretny produkt, ile symbol zmiany, która zachodzi dziś w technologii.
Wspomniany Asystent Google jest niczym wyjęty z filmów Star Trek. Skąd taka optymistyczna wizja rozwoju technologii?
To wynika z osobistych doświadczeń. Kiedy dorastałem w Indiach, dostęp do technologii był bardzo ograniczony. A kiedy już się ona pojawiała, naprawdę odmieniła życie. To było namacalne. Moja rodzina musiała czekać pięć lat na podłączenie zwykłego telefonu. Dopóki go nie było, jeździłem co kilka dni do szpitala i godzinami czekałem, by dowiedzieć się, czy są może wyniki badań krwi mojej mamy. Często wracałem do domu z pustymi rękami, po czterech godzinach. Gdy już mieliśmy telefon, to samo zadanie zajmowało mi tylko dwie minuty. Długo czekaliśmy też na pierwszą lodówkę. Kiedy już ją mieliśmy, na własne oczy zobaczyłem, jak diametralnie zmieniło to życie mojej matki.
Właśnie w taki pozytywny wpływ technologii wierzę, to moja motywacja. Widzę na przykład, że wykorzystanie technologii do pokonania barier językowych na świecie może być jednym z większych postępów dla społeczeństwa.
Ale Google wywołuje też spore kontrowersje. Na przykład przez Komisję Europejską jest oskarżany o nadużywanie swojej pozycji. Ostatnia głośna sprawa: 2,7 mld euro kary nałożonej za promowanie usługi Shopping, czyli porównywarki cen. Podobne zarzuty są stawiane w przypadku systemu Android i Google Maps. Dostrzega pan ten problem i ma jakiś pomysł na działania na rynku europejskim?
Po pierwsze, z szacunkiem i zaangażowaniem odnosimy się do Komisji Europejskiej. Jestem bardzo świadomy jej zastrzeżeń. Ale dla jasności: w toku jest proces prawny, w ramach którego odwołujemy się od stawianych nam zarzutów.
Zawsze najważniejsi są dla nas użytkownicy i rozwijamy swoje produkty tak, żeby dopasować się do ich potrzeb, żeby byli zadowoleni - tym kierujemy się jako firma. I każda analiza, każde badanie europejskich użytkowników mówi nam, że reagują pozytywnie na to, jak rozwijamy swoje produkty. Ale im większa skala działania, tym więcej krytycyzmu. To normalne.
Tyle że uwagi KE to coś więcej niż tylko ochrona wolnorynkowej konkurencji. To wstęp do coraz ostrzejszego kursu w Europie w stosunku do zagranicznych, głównie amerykańskich firm, jak Google czy Facebook. Ostrzejszego, bo jest poczucie, że nie stosujecie się do wszystkich zasad na równi z europejskimi przedsiębiorstwami.
W Europie są instytucje do tego powołane i jestem zdania, że mają pełne prawo brać nas pod lupę. My z kolei musimy robić właściwe rzeczy i dobrze to pokazywać. Gdy w Wielkiej Brytanii problemem stały się treści terrorystyczne, Brytyjczycy przekazali nam uwagi na temat zmian, które moglibyśmy wprowadzić w swoim produkcie. I tak też zrobiliśmy, bo mocno zaangażowaliśmy się w sprawę. Jesteśmy otwarci na dialog.
Mówi pan o tym, jak premier Wielkiej Brytanii Theresa May wezwała największych dostawców treści w internecie i zalecała, by te wskazywane jako terrorystyczne były zdejmowane i blokowane w ciągu dwóch godzin od ich namierzenia. Czy macie poczucie, że to jest faktycznie wasza odpowiedzialność?
Na 100 proc. Przecież nasze produkty mają wpływ nie tylko na bezpośrednich użytkowników, ale też na całe ich otoczenie. Mamy świadomość, że ponosimy odpowiedzialność także za ten szerszy odbiór. Zmieniają się oczekiwania użytkowników, zmienia się rzeczywistość, pojawiają się nowe wyzwania, my ciągle staramy się znaleźć równowagę, bo zdajemy sobie sprawę, że nie działamy w próżni i że to, co robimy, ma wpływ na społeczeństwo. Oczywiście, że czujemy, że to nasza odpowiedzialność.
Za kilka miesięcy w Europie wejdzie w życie wielka reforma ochrony danych, czyli dyrektywa RODO. Czy to coś zmienia w planach Google’a? Może zrezygnujecie z wprowadzenia pewnych usług w Unii?
Jako duża firma prowadząca działalność w Europie mamy bardzo konstruktywne podejście do RODO. Zależy nam na tym rynku, więc będziemy na nim prowadzić działalność w ramach obowiązujących ram. Jesteśmy zwolennikami projektów – takich jak jednolity rynek cyfrowy – które sprawią, że europejska gospodarka będzie bardziej konkurencyjna.
Wracając do kwestii bezpieczeństwa i prywatności, są one kluczowe także dla nas. Dziś tak wielu użytkowników korzysta z Gmaila, bo to najbezpieczniejsza usługa pocztowa. Ciężko nad tym pracujemy i rozwijamy narzędzia pozwalające naszym użytkownikom dbać o swoje bezpieczeństwo w sieci.
Mimo to wciąż są kontrowersje wokół treści, jakie pojawiają się w produktach Google’a. Niedawno wyszło na jaw, że rosyjskie podmioty próbowały wpłynąć na wynik amerykańskich wyborów poprzez zmanipulowane treści w sieci. Podobnie było także podczas referendum w Katalonii. Czy jesteście gotowi na walkę z takimi wyzwaniami?
Musimy być. Kiedy dochodzi do sytuacji takich jak wspomniane próby wpłynięcia na wyniki wyborów, to po prostu niezbędne jest budowanie specjalnych zabezpieczeń. I już to robimy. Wiemy doskonale, że to jedno z poważniejszych wyzwań, jakie przed nami stoi. Także dlatego że wszystko, co robi Google w tym temacie, jest pilnie obserwowane na świecie. Nawet jeżeli tylko jedna na 100 mln odpowiedzi na pytania zadane w Google’u będzie niewłaściwa, to i tak może to trafić na pierwsze strony gazet na całym świecie. Więc naprawdę kładziemy niezwykle silny nacisk na jakość informacji. To podstawa naszej misji.

psav linki wyróżnione