Przeciętny konsument nie wyobraża sobie na razie sytuacji, w której za skorzystanie z wyszukiwarki Google'a będzie musiał zapłacić. Albo że będzie mógł korzystać z wyszukiwarki nieodpłatnie, ale dokładne wyniki będą dostępne jedynie dla użytkowników, którzy co miesiąc przelewają firmie pieniądze. Nie myślimy o tym, że duże firmy technologiczne przyzwyczaiły nas, że nie płacimy pieniędzmi, tylko danymi przez nie wykorzystywanymi. Ta "waluta" już im jednak nie wystarcza.
Model działania firm technologicznych wchodzi w drugą fazę. Po wielu latach testowania na darmowych użytkownikach połączeń wideo na platformie Messenger, Facebook postanowił nadać swojemu produktowi formę fizyczną. Facebook Portal to urządzenie, które umożliwia m.in. wykonywanie połączeń wideo czy słuchanie muzyki. Wyposażone jest w kamerkę, która potrafi podążać za człowiekiem, jeśli ten się przemieszcza. YouTube (Google) proponuje swoim użytkownikom za 11,99 dol. miesięcznie dostęp do treści autorskich i wyłączenie reklam na portalu, a także możliwość odtwarzania filmików offline. Pakiet Amazon Prime za ok. 6 euro miesięcznie również daje dostęp do treści autorskich czy ofert niedostępnych dla użytkowników niepłacących. Skype już jakiś czas temu wprowadził płatny pakiet umożliwiający dzwonienie na telefony stacjonarne i komórkowe.
Taki sposób działania definiuje się jako "freemium". To zlepek dwóch słów – "free" (darmowy) oraz "premium" – którym oznacza się model biznesowy polegający na przyciągnięciu użytkowników darmową usługą, a następnie oferowaniu im płatnych dodatków. – To rozwiązanie kanalizuje klientów i ułatwia sprzedaż. To powszechnie stosowany model – komentuje dr Piotr Wójcik, ekspert w zakresie strategii przedsiębiorstw z Akademii im. Leona Koźmińskiego.
Do tej pory firmy nie nakładały opłat za korzystanie ze swoich kluczowych usług, jednak taka gwarancja nie jest dana na wieczność. Duże korporacje technologiczne mają ogromny potencjał do stawania się monopolami. – A mamy do czynienia z realnym monopolem – zauważa prof. Małgorzata Poniatowska-Jaksch z SGH, ekspertka w zakresie ekspansji międzynarodowej przedsiębiorstw. Podkreśla, że Google odpowiada za 70 proc. światowej aktywności wyszukiwania. W smartfonach systemy Android i iOS zostawiły konkurentom tylko ok. 10 proc. rynku. – Natomiast Facebook nie ma jeszcze żadnego konkurenta. Mamy do czynienia z firmami, które przejęły całe rynki w takim zakresie, w jakim nikomu nie udało się tego zrobić w przeszłości – dodaje.
Ekspertka tłumaczy, dlaczego akurat firmom z tego sektora udało się wypracować takie pozycje: handlują informacją, która ma charakter niematerialny, a przez to obrót jest łatwiejszy i tańszy. Również poziom wiedzy o kliencie jest bardzo wysoki. – Człowiek staje się coraz bardziej uzależniony od technologii. Firmy wiedzą o nas tyle, że są w stanie zaproponować nam określony produkt, zanim my o nim pomyślimy – tłumaczy. Profesor Poniatowska-Jaksch zwraca uwagę na ekspansywną politykę akwizycyjną firm. – Zanim start-up stanie się dużym podmiotem, zostanie wykupiony przez dużą i bogatą korporację technologiczną, ma świetne rozpoznanie w kierunkach rozwoju rynku – ostrzega.
Potencjalną drogę wyjścia wskazuje Katarzyna Szymielewicz, prezes fundacji Panoptykon, zajmującej się ochroną podstawowych wolności wobec zagrożeń związanych z rozwojem nowych technologii. – Jeśli regulator amerykański czy europejski uzna, że sieć społeczna czy baza informacji o stronach jest rodzajem społecznej infrastruktury komunikacyjnej (jak np. kable telekomunikacyjne) i jeżeli w tym momencie np. Facebook czy Google zacznie naliczać opłatę za podstawowy dostęp do swoich usług, taki ruch może zostać regulacyjnie zablokowany – mówi. A więc rozwiązaniem jest uznanie ekosystemu sieci użytkowników zbudowanego przez firmy prywatne za dobro społecznie, które musi być dostępne dla wszystkich, także dla biznesowej konkurencji. Jeśli tak się stanie, będziemy w stanie korzystać z Facebooka za pomocą innych (konkurujących cenowo) aplikacji.