Facebookożercy. Serwisy stworzone, by podgryzać biznes Zuckerberga
1 W teorii to musiało sie udać. Przecież Google miał w rękawie wszystkie asy: dwa miliardy osób codziennie loguje się i używa jego usług. Google ma też świetnie rozpoznawalną markę i powszechnie wykorzystywane produkty. Czemu by więc nie zbudować własnego konkurencyjnego dla Facebooka portalu społecznościowego? A jednak takie myślenie okazało się błędne. Choć od uruchomienia Google+ minie za chwilę 5 lat, choć pod koniec 2013 roku serwis oficjalnie podawał, że ma już 540 mln kont, a w tym roku miałoby być ich już ponad 2 mld, to pozostaje tworem martwym. W styczniu tego roku jeden z analityków internetowego biznesu, Edward Morbis, opublikował na swoim blogu wyliczenia, określające liczbę aktywnych użytkowników Google+. Okazało się, że spośród 2,2 miliarda profili w serwisie społecznościowym aktywne jest tylko 4-6 milionów. Inaczej mówiąc, zaledwie 0,27 proc. posiadaczy konta na Google+ użyło go kiedykolwiek do umieszczenia w serwisie jakichś treści. Eksperci są bezlitośni: Google+ zabrakło spojrzenia na rzeczywiste potrzeby użytkowników. Firma stworzyła usługę, która ułatwiła jej samej zarządzanie kontami i wszystkim, co z nimi powiązane, ale nie była wygodna i przyjazna w obsłudze dla mających z niej korzystać. Efekt: Google oficjalnie poinformował na początku marca, że jego serwis społecznościowy zostanie podzielony na trzy odrębne usługi: Google Photos, Google Stream i Google Hangouts.
Shutterstock
2 3 mld dolarów zaoferowane przez Facebooka za jeszcze niespecjalnie znany serwis musiało zrobić wrażenie. I zrobiło. Pod koniec 2013 roku Snapchat wydawał się być raczej ciekawostką - kolejną aplikacją, która owszem zdobywa pewną popularność, ale raczej nie wstrząśnie światem mediów społecznościowych. Kiedy jednak pomysłodawcy Snapchata - studenci Uniwersytetu Stanforda Evan Spiegel i Bobby Murphy - odrzucili ofertę Zuckerberga, twierdząc, że ich dziecko za rok będzie warte o wiele więcej, zwrócili na siebie uwagę całego środowiska technologicznego. Od początku Snapchat więcej niż niechętnie dzieli się informacjami o liczbie swoich użytkowników. Jesienią 2013 roku szacowano, że w USA używa go co dziesiąty posiadacz telefonu komórkowego (a w grupie wiekowej 18-29 co czwarty) i co piąty właściciel iPhone'a, czyli około 26 mln użytkowników, przede wszystkim młodych. Obecnie mówi się o 100 mln użytkowników na całym świecie, ale wielu analityków jest przekonanych, że ta liczba jest w rzeczywistości wyższa. - Ten serwis idealnie czuje potrzeby pokolenia Millenialsów i to tej jego młodszej części urodzonej w latach 90., a nawet już w XXI wieku. To, że snapy czyli zdjęcia, filmiki, wiadomości nim przesyłane giną po kilku sekundach od obejrzenia, pozwala na o wiele większą otwartość - tłumaczy Konrad Tkaczyk z agencji Hash.fm. - Młodym ludziom to pasuje, nie muszą się aż tak kontrolować, mogą być bardziej impulsywni. Co więcej sama aplikacja jest co raz bardziej rozbudowywana, pozwala nie tylko na słanie komunikatów, ale nawet na rozmowy na Skype'ie - zachwala ekspert i przekonuje, że jeżeli ktoś ma szansę Facebookowi coś z popularności urwać, to właśnie Snapchat jest tego najbliższy. CZYTAJ WIĘCEJ o fenomenie serwisu Snapchat, również nad Wisłą >>>
Shutterstock
3 Tym razem podstawą stania w opozycji do Facebooka jest koncepcja non-profit. Bo Diaspora, dziś przemianowana na diaspora* od samego początku w 2010 roku powstawała jako portal w założeniu bez ambicji komercyjnych. A skoro zarabiać nie musi, to jego funkcjonowanie oparte jest o wolne oprogramowanie. Serwis składa się z rozproszonej sieci niezależnych serwerów węzłowych (nazywanych podami), które współdziałają za sobą za pomocą specjalnych sieci, których jest już ponad 100 na całym świecie. diaspora* nie jest w posiadaniu żadnej osoby ani organizacji. Tak więc każdy z trochę ponad miliona użytkowników pozostaje właścicielem wszystkich informacji w niej umieszczanych. Co ciekawe kiedy na ten serwis zbierano pieniądze w crowdfudingowym serwisie Kikckstarter, jednym z darczyńców był Mark Zuckerberg, czyli twórca i prezes Facebooka. diasporę* nazwał fajnym pomysłem, ale chyba niespecjalnie bał się z jej strony konkurencji.
Media
4 Twoja sieć społecznościowa należy do reklamodawców. Każdy post, który udostępniasz, każdy znajomy, którego dodajesz, i każdy link jest śledzony, rejestrowany i zamieniany w informacje. Reklamodawcy kupują je, by móc pokazać ci więcej reklam - czytamy w manifeście twórców serwisu Ello, Paula Budnitza i Todda Bergera. Serwis ruszył w marcu 204 roku i narobił sporego zamieszania. Głównie dlatego, że z miejsca stanął w opozycji do królujących obecnie trendów. Ello chce iść inną drogą niż Facebook, Instagram i Twitter, gromadzące dane o swoich użytkownikach: ma w nim nie być żadnych reklam. Serwis zaś chce zarabiać na udostępnianiu użytkownikom różnych dodatkowych opcji i możliwości przydatnych do zarządzania profilem. W przeciwieństwie do gigantycznych serwisów, Ello jest minimalistyczne i bardzo proste, choć działa podobnie jak i w innych serwisach: dzielimy się swoją twórczością, dodajemy linki, zdjęcia. Tyle że zamiast kultu rosnącej liczby lajków i retweetów ważniejsza tu ma być wysoka jakość treści. Za nią zaś ma odpowiadać… selekcja użytkowników. Tak - bo by założyć tu konto, trzeba zostać przez serwis wybranym. Podobno przechodzi ok. 1/5 wniosków, a póki co konta ma blisko milion internautów. Jak widać, jest to pewien fenomen, ale przy 1,4 mld kont na Facebooku raczej o dosyć skromnym zasięgu.
Shutterstock
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję