Każdy z nas zna powiedzenie od „pucybuta do milionera”. Gdyby wynalazek dr. inż. Krzysztofa Tyszczuka powstał kilka dekad wcześniej, z pewnością uniemożliwiłby zrobienie oszałamiających e-karier przynajmniej kilku specjalistom od lśniącego obuwia. Alternatywnie mógłby im pomóc, bo urządzenie naukowca z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy zajmuje się tą częścią obuwia, której nie polerują pucybuci – podeszwą.
Jak mówi dr Tyszczuk, zaczęło się od grilla z sąsiadem. Ten, podczas biesiady, wygłosił apel do świata nauki o rozwiązywanie bardziej przyziemnych problemów – stwierdził, że bardzo przydałoby się urządzenie, które szybko czyściłoby z błota obuwie robocze, aby mógł wchodzić na chodnik czy do domu bez brudzenia podłoża. Dziś trudno stwierdzić, czy prośba była żartem czy nieświadomym odkryciem niezagospodarowanej niszy rynkowej. Doktor Tyszczuk potraktował jednak problem błota bardzo poważnie. – Z reguły jestem bardzo dociekliwym człowiekiem, stąd udaje mi się dużo takich problemów rozwiązać – podkreśla. A czyszczenie podeszew okazało się być trudniejszą łamigłówką, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Przede wszystkim urządzenie miałoby czyścić buty, które nie są płaskie, ale mają głęboki bieżnik, w który może wcisnąć się błoto (lub inne rzeczy, o czym wie każdy, kto próbował kiedyś skrócić sobie drogę, idąc przez trawnik). Takie czyszczenie nie może być jednak wyłącznie mechaniczne – jak na wycieraczce – ponieważ nie będzie dokładne. Mata przed drzwiami jest dobra do zeschniętego błota, ale do świeżego się nie nadaje. Tu potrzebna jest woda.
Reklama
Tylko za pomocą jakiego mechanizmu ją uruchamiać, by urządzenie nie było skomplikowane? Doktor Tyszczuk opowiada, że aparatura miała kilkanaście wersji, zanim osiągnęła ostateczny kształt. – Pierwotnie myślałem o zaworkach, jakie wykorzystuje się w spryskiwaczach do szyb. Ale takie urządzenie składałoby się ze zbyt dużej liczby elementów, więc byłoby skomplikowane. Potem zastanawiałem się nad igiełkami reagującymi na nacisk, które uruchamiałyby strumień wody, ale to oznaczałoby automatykę, sterowanie… – wzdycha inżynier.
Któregoś dnia wreszcie pomyślał, że najprostszy byłby guzik, po wciśnięciu którego leciałaby woda. Nie przycisk w osobnej konsoli sterującej, którego uruchomienie dawałoby sygnał automatyce od obsługi systemu przepływu wody, ale przycisk, który można nacisnąć nogą – i by po tym nacisku w naturalny sposób wypływała woda. Żadnych zaworów, żadnych kabli, żadnego sterowania, żadnych ruchomych elementów, co się mogą zepsuć, żadnych zbędnych kosztów.
W efekcie powstało rozwiązanie, którego wizualizacje komputerowe przypominają nieco iglastą wycieraczkę, chociaż jak wskazuje dr Tyszczuk – lepszym skojarzeniem są klapki „fakirki” (jeżeli ktoś nie pamięta – to takie klapki, co mają zaokrąglone wypustki o rzekomo masujących właściwościach; do niektórych modeli dołączano nawet mapę z zaznaczeniem punktów na stopie odpowiadających organom w ciele). Składa się ono z dwóch elementów – metalowego stelaża, do którego przytwierdzone są gumowe stożki i nakładki z wyciętymi, kolistymi otworami. W pozycji wyjściowej nakładka spoczywa na stożkach, które wchodzą w wycięte w niej otwory. Wystarczy stanąć na matę, a zostaną nieco wciśnięte, zostawiając w ten sposób odrobinę luzu między swoimi ściankami a krawędziami otworów, w których się mieszczą. Ta odrobina przestrzeni wystarczy, aby spod nakładki trysnęła woda, opływając i czyszcząc podeszwę obuwia.
Jak mówi dr Tyszczuk, chociaż zaczęło się od zastosowań ogrodowych, to rozwiązanie możeokazać sie przydatne w wielu branżach, w których problemem jest to, co ludzie wnoszą na butach – a więc np. na budowach czy przy hodowli zwierząt, gdzie stanowiłoby pierwszy etap oczyszczania obuwia przed dezynfekcją. – Największymi atutami rozwiązania są prostota i modularność. Tych urządzeń obok siebie można położyć kilka, żeby uzyskać większą powierzchnię. A jeśli zaszłaby taka potrzeba, to można byłoby podłączyć odrobinę automatyki do sterowania ciśnieniem strumienia wody, co otworzyłoby kolejną klasę zastosowań, np. w zakładach pracy, basenach publicznych – mówi Krzysztof Tyszczuk.
Co na to sąsiad? – Wciąż czeka na prototyp – śmieje się naukowiec.
Eureka! DGP
Trwa siódma edycja konkursu „Eureka! DGP – odkrywamy polskie wynalazki”, do którego zaprosiliśmy polskie uczelnie, instytuty badawcze i jednostki naukowe PAN. Do końca maja w Magazynie DGP będziemy opisywać wynalazki nominowane przez naszą redakcję do nagrody głównej. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi na początku czerwca. Nagrodą jest 30 tys. zł dla zespołu, który pracował nad zwycięskim wynalazkiem, ufundowane przez Mecenasa Polskiej Nauki – firmę Polpharma, oraz kampania promocyjna dla uczelni lub instytutu o wartości 50 tys. zł w mediach INFOR Biznes (wydawcy Dziennika Gazety Prawnej), ufundowana przez organizatora.