Gdy ponad miesiąc temu zobaczyłam, jak Steve Jobs wyciąga z koperty MacBooka Aira, z moich ust wyrwało się "wow!". Chwilę później mogłam go przez chwilę potrzymać w dłoni. Jaki jest Air? Dopiero teraz miałam okazję się o tym przekonać. Mój werdykt: choć nie jest ideałem, będzie bestsellerem.

Kilkuminutowe tete a tete z Airem podczas styczniowej konferencji pozostawiło we mnie niedosyt. Owszem, komputer z miejsca urzekł mnie swoją cienkością i lekkością, ale przecież nie powinno się sądzić książki (w tym wypadku Macksiążki) po okładce. By ją ocenić, trzeba spędzić razem kilka dni. Porywam więc Aira i do dzieła. Otwieram mały karton (niewiele większy od pudełka po butach). W środku są: laptop, ładowarka, przejściówka do rzutnika i monitora oraz koperta z dokumentami. W sumie wszystkie dodatki i karton ważą więcej niż sam sprzęt.

Nawet wyłączony Air budzi zachwyt. Zaokrąglona, spłaszczająca się ku krawędziom aluminiowa obudowa podkreśla jego eteryczne gabaryty. W najcieńszym miejscu ma 0,4 cm, w najgrubszym - 1,9 cm. Nawet jeśli nie jest to rekord cienkości (dyskusje na ten temat chyba nigdy się nie skończą), to wydaje się, że cieńszy już być nie mógł. Po bokach Aira znajdziemy zaledwie cztery gniazda - schowane pod klapką gniazda słuchawkowe, USB i mini DVI oraz miejsce podłączania kabla ładowarki. W ramce wyświetlacza znalazło się jeszcze miejsce na kamerkę internetową. I tyle.

Ale czas odpalić applowską płastugę. Kilka minut instalacji systemu Leopard (w języku polskim) i już Air jest gotowy do pracy. Na co dzień korzystam ze stacjonarnego komputera lub 17-calowego laptopa, dlatego zastanawiałam się, czy uda mi się przyzwyczaić do takiego 13-calowego maleństwa. Dało. Moja praca głównie sprowadza się do pisania, a z tym nie miałam najmniejszego problemu. Mimo małych gabarytów w Airze udało się zmieścić pełnowymiarową klawiaturę. Dzięki dobremu wyprofilowaniu i odrębności poszczególnych klawiszy oraz ich podświetlaniu moje palce bez problemu trafiały w te literki, które chciałam - nawet po ciemku.

Równie wygodne okazało się używanie Multi TouchPada, który jest większy niż w pozostałych laptopach Apple’a i reaguje na kilka dotknięć jednocześnie. W efekcie korzystanie z niego przypominało mi nawigację w moim iPodzie Touchu. Na przykład, gdy chciałam coś powiększyć (zdjęcie, tekst na stronie www), po prostu przeciągałam palce po padzie, odsuwając je od siebie. Do Aira można oczywiście podłączyć myszkę - przez kabel USB lub poprzez Bluetooth (lepiej zdecydować się na to drugie rozwiązanie, o czym za chwilę).

Ekran, dzięki zastosowaniu technologii LED, jest bardziej płaski i energooszczędny niż w tradycyjnych laptopach. Sam wyświetlacz jest wystarczająco duży, by swobodnie przeglądać internet, pracować czy oglądać film podczas podróży. Skoro o podróżowaniu mowa, to kilka słów o baterii - w końcu to od jej wytrzymałości zależy, czy komputer jest naprawdę mobilny. Apple obiecuje, że Air wytrzyma pięć godzin pracy. A jak jest naprawdę? Po rozładowaniu i naładowaniu akumulatorka Aira do pełna mogłam przez blisko 4,5 godziny serfować po internecie (korzystając z modułu WiFi). Potem przyszedł czas na test bardziej hardcorowy - oglądanie filmu DVD, który wcześniej wgrałam na twardy dysk z pendrive’a (czemu nie z płyty - o tym za chwilę). Przy takim obciążeniu bateria Aira działała przez dobre trzy godziny.

Tu muszę dodać, że testowałam Aira z klasycznym twardym dyskiem o pojemności 80 GB. Model z pamięcią typu flash (pojemność 64 GB) powinien mieć nieco lepsze osiągi. Ale wątpię, by te dodatkowe minuty były warte dopłacania niemal 4 tys. zł za SSD.

Po tych ochach i achach pora na kilka kropli goryczy. Odchudzając laptopa, Apple musiał pójść na kilka kompromisów. Jednym z nich jest brak napędu dysków optycznych. Być może w USA da się przeżyć, ściągając wszystko z internetu, pendrive’a czy zdalnych dysków zewnętrznych. Jednak moim zdaniem w polskich warunkach to się nie uda. Załóżmy, że chcemy wgrać na dysk komputera film lub piosenki, które potem przeniesiemy na iPoda. Ze względu na brak polskiego oddziału iTunes Store'a, robię to korzystając z płyt DVD i CD - tak jest najszybciej i najwygodniej. By skopiować coś na Aira, musiałam skorzystać z dość pojemnego pendrive’a. Wydaje się więc, że kupując Aira, trzeba od razu pomyśleć o zewnętrznym napędzie DVD.

Kolejną rzeczą, jakiej Airowi brakuje, to gniazdo Ethernet. Owszem w domu, w bibliotece czy kawiarniach mogę korzystać z WiFi. Ale w niektórych hotelach internet znajdziemy tylko w kablu, nie w powietrzu. Tu niezbędna będzie przejściówka ethernetowa podłączana do gniazda USB. I last but not least - gniazda USB. W Airze jest tylko jedno wejście USB, a to może zmuszać do trudnych wyborów. Nie mogłam, np. jednocześnie ładować iPoda i korzystać z pendrive’a lub Blueconnecta zapewniającego mi dostęp do internetu.

Pora na podsumowanie. Moim zdaniem Air to świetna propozycja dla osób, które biegają z laptopem ze spotkania na spotkanie, potrzebują lekkiej i poręcznej maszyny, na której będą mogli popracować, sprawdzić pocztę czy internet. Air sprawdzi się tam, gdzie jest WiFi, a więc w warunkach biurowo-szkolno-domowych. Airy są sprzedawane z procesorami 1,6 i 1,8 GHz. W zestawieniu z procesorami pakowanymi do normalnych MacBooków to trochę mało. Jednak nawet procesor w podstawowej wersji, czyli taktowany zegarem 1,6 GHz wystarczy do sprawnej codziennej pracy.

Owszem, Air nie jest ideałem. iPhone też nie był i nie jest, a mimo to stał się obiektem pożądania milionów ludzi na całym świecie. Podobnie będzie z powietrznym komputerem. Dlatego, drogi św. Mikołaju, pragnę Cię już teraz poinformować, że nie obrażę się, jeśli pod choinką znajdę płaską paczkę ważącą 1,36 kg.



















Reklama