PAP: W poniedziałek rozpoczęła się międzynarodowa konferencja telekomunikacyjna w Dubaju. Przedstawiciele państw zrzeszonych w Międzynarodowym Związku Telekomunikacyjnym (ITU) rozmawiają tam o kwestiach związanych z zarządzaniem internetem, płatnościami za ruch internetowy itp. Czy to nie jest tak, że cokolwiek nie wydarzy się na konferencji to ICANN - organizacja, która obecnie zarządza internetem - łatwo tej władzy nie odda?
Igor Ostrowski:Trzeba to podzielić na dwa aspekty - pierwszy jest taki, że jeśli organ ONZ, a takim jest ITU, zgłasza swój akces do zarządzania internetem i ma poparcie większości państw Organizacji Narodów Zjednoczonych to sytuacja ICANN nie jest taka różowa. Sam ICANN może się nie zgodzić, ale proszę pamiętać, że ta organizacja też nie jest monolityczna, ma problemy wewnętrzne. Dosyć dużo czasu zajęło jej odnalezienie się w nowej rzeczywistości, jest to struktura dość krucha i jej siła jest dużo mniejsza, niż siła ONZ.
Drugi aspekt - moim zdaniem groźny - jest taki, że może dojść do powstania dwóch internetów, tzn. państwa, które uzyskają legitymację ITU zaczną wprowadzać swoje wewnętrzne regulacje - na przykład wprowadzą prawo, które zobowiąże dostawców internetu do kierowania ruchu na kontrolowane przez nie serwery. W takiej sytuacji ICANN może nie mieć innego wyjścia i powie: "my takich serwerów nie honorujemy".
Z kolei właściciel takiego "koncesjonowanego" serwera będzie kierować ruch np. z Chin do Rosji, ale już nie do Japonii czy Nowej Zelandii. Może to doprowadzić do całkowitego zachwiania infrastruktury internetu. Dzisiaj światłowody kładzie się tam, gdzie się to po prostu opłaca, infrastruktura jest regulowana ekonomicznie. Jeśli nałożymy na to procedury administracyjne ITU i dane kraje będą podejmować odnośnie ruchu internetowego decyzje polityczne to cały internet się zmieni, niekoniecznie na dobre.
PAP: Które z dotyczących zarządzania internetem propozycji zmian w regulacjach telekomunikacyjnych są najgroźniejsze?
I.O.: Trzeba zacząć od tego, że groźna jest sama propozycja oddania mandatu zarządzania internetem w ręce ITU. To jest bardzo zasłużona organizacja, która zajmuje się telekomunikacją w bardzo tradycyjnym sensie - ustala m.in. zasady komunikacji, tak, żeby radio, telewizja czy krótkofalowcy nie "wchodzili" na cudze częstotliwości. Telekomunikacja rozwija się według stosowanych przez ITU zasad od stu lat, ale internet to zupełnie inne "zwierzę". To, że dzięki sieci możemy wykonać wiele podobnych czynności - wysłać fax, zadzwonić itp. - może być mylące. Dla przykładu telekomunikacja w zakresie rozliczeń czy budowy sieci przyjmuje bardzo tradycyjne, oficjalne podejście - trzeba położyć kabel, ustanowić operatora, który będzie nadzorowany przez regulatora i tak dalej.
Internet nie ma zorganizowanej struktury, nie ma regulatora, prawie wszystkie połączenia rozlicza się na zasadzie barterów. To nie jest jakaś wielka korporacja czy organizacja międzynarodowa - nazwałbym to raczej strukturą składkową. Co ciekawe, ostatnie raporty OECD pokazują, że takie rozwiązanie jest dużo lepsze, niż to tradycyjne podejście. Sam internet rozwija się kilkanaście razy szybciej, niż telekomunikacja.
ITU próbuje swoją "konstytucję", która dotyczy właśnie regulowania, rozliczania, łączenia sieci, przełożyć na internet. W zeszłym roku Arabia Saudyjska i Egipt zaproponowały, żeby w konstytucji i regulaminach ITU zmienić definicję usług telekomunikacyjnych tak, żeby obejmowały także przetwarzanie danych. Wtedy wszystkie te zapisy dotyczące różnych regulacji automatycznie zaczęłyby odnosić się też do internetu. To był pierwszy sygnał, że coś się dzieje niedobrego.
PAP: Na rozpoczętej w poniedziałek w Dubaju konferencji WCIT-12 (World Conference on International Telecommunications) zobaczymy kilkadziesiąt różnych propozycji, z których część będzie dotyczyć na pewno takich kwestii.
I.O.: Tak, najważniejszy będzie ten tydzień. To w najbliższych dniach będą zawierane kompromisy, będzie dochodziło do różnych targów. Uważam, ze właśnie teraz Polska musi wyrazić bardzo mocne i stanowcze stanowisko - musimy powiedzieć: "nie, ani kroku do przodu". Tylko w ten sposób będziemy mogli przebić się z argumentacją, że mamy do czynienia z dwoma światami, które się nie rządzą tymi samymi prawami. Nie chodzi o to, żeby na część rzeczy się zgodzić, a część odrzucić, tak jak to pierwotnie proponował MAC. W ogóle nie powinniśmy rozmawiać o jakichkolwiek zmianach dotyczących zarządzania internetem w kontekście regulacji ITR. To jest tak, jakbyśmy chcieli rozkład jazdy pociągów wprowadzić w lotnictwie. Oba środki służą do poruszania się, ale to są zupełnie różne sprawy.
PAP: Wielu twierdzi, że także ICANN nie powinien już być instytucją, która zarządza internetem. Chodzi tu głównie o zależność od rządu USA i np. słynną sprawę blokowania serwerów Wikileaks.
I.O.: Nie można też zaprzeczyć, że sam ICANN zrobił dużo dobrego. To organizacja, która przeszła ogromną drogę - weźmy chociażby rozszerzenie domen internetowych. Zaczynaliśmy od kilku domen najwyższego poziomu i domen krajowych. Teraz mamy też domeny sektorowe, domeny w językach narodowych - obecnie pracuje się nad rejestracją nowych domen najwyższego rzędu. Internet dzisiaj jest dużo bardziej międzynarodowy, międzykulturowy i z pewnością bardziej elastyczny właśnie dzięki działaniom ICANN.
PAP: Pozostaje jednak kluczowe pytanie - kto powinien zarządzać internetem?
I.O. W lutym i w maju będziemy mieli posiedzenia IGFu (Internet Governance Forum), na którym spróbujemy wypracować wspólne stanowisko w tej sprawie. Proszę pamiętać, że nie tylko IGF ma takie oczekiwania. Jest przecież jeszcze UNESCO, ciała takie jak np. Rada Europy, NATO - w zakresie cyberbezpieczeństwa itp. Wydaje mi się, że powinien być wprowadzony taki model, o jakim mówiliśmy w naszym krajowym wydaniu - model wspólnych rozmów różnych "interesariuszy sieci" - czyli rządów z różnymi organizacjami, środowiskami zainteresowanymi rozwojem internetu. ITU jest organizacją stricte międzyrządową, w której państwa wspólnie z operatorami telekomunikacyjnymi ustalali zasady funkcjonowania telefonii międzynarodowej. To nie jest właściwe forum do rozmowy o internecie.
Może właśnie IGF byłby ciekawą konstrukcją, która mogłaby stworzyć podwaliny takiego forum dyskusji, chociaż to jest zupełnie inny byt, niż pozostałe agendy ONZ. Tak naprawdę jest to agenda wirtualna, IGF to przede wszystkim spotkania raz do roku, podczas których w 11 równoległych sesjach prowadzi się dyskusje o wszystkich sprawach związanych z internetem. Problem w tym, że jest to narzędzie słabe, raczej o charakterze konsultacyjnym. Można by jednak na jego bazie zbudować silny sekretariat i spośród tych "interesariuszy" wybierać po kilku przedstawicieli, którzy nawzajem będą się kontrolować.
Być może drogą jest współpraca miedzy instytucjami - może UNESCO byłoby dobrym miejscem do tego, ten organ ma bardziej społeczny, kulturalny czy oświatowy wymiar. Ta dyskusja trwa i nie da się teraz jednoznacznie orzec, które rozwiązanie jest najlepsze. Jasne jest jednak, że tej kwestii na pewno nie powinno się dawać w ręce ITU - jedyne, co ITU zrobiło dobrze w kwestii internetu to wywołanie ogólnoświatowej dyskusji na temat tego, kto zarządza siecią.
PAP: Może więc te rozważania są przedwczesne?
I.O.: Tak, pytanie teraz powinno brzmieć nie "kto powinien zarządzać internetem", ale "co jest jeszcze do zrobienia w kwestii rozwoju internetu i jakie stoją przed nami wyzwania".
To akurat jest sprawa, która IGF może określić najlepiej. Wyzwania są ogromne - np. w tym roku oddaliśmy do użytku ostatni pakiet numerów IPv4 - jeśli nie wprowadzimy na całym świecie protokołu IP w wersji 6. będziemy mieli poważny problem, skończą się po prostu adresy internetowe. Mamy też kwestie prywatności w sieci i różnego rodzaju narzędzi, które mogą służyć ograniczaniu wolności. Wszystko to trzeba rozważyć, zanim zastanowimy się nad zmianą dotychczasowego modelu zarządzania siecią.
Igor Ostrowski - radca prawny, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2011-2012 podsekretarz stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, prawnik, urzędnik i działacz społeczny. Przed objęciem posady w MAC pracował w Przedstawicielstwie Komisji Wspólnot Europejskich i departamencie powszechnej prywatyzacji w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych. Był również członkiem zespołu Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów. Jest jednym z założycieli fundacji Centrum Cyfrowe: Polska, a od kwietnia 2012 roku członkiem Multistakeholder Advisory Group w działającym przy Organizacji Narodów Zjednoczonych Internet Governance Forum. Po odejściu z MAC wrócił do praktyki prawniczej, specjalizuje się w sprawach dotyczących regulacji mediów, technologii cyfrowych, prawie własności intelektualnej i prawie telekomunikacyjnym.