Sytuacja partnerów Grupera jest katastrofalna. Z informacji zaledwie od kilku kontrahentów dowiadujemy się o zadłużeniu na ponad 500 tys. zł. – A to tylko 4–5 firm – twierdzi Tomasz Kaczmarek, prezes spółki Lovran, która była partnerem Grupera. Portal nie zapłacił Lovranowi ponad 60 tys. zł za sprzedane towary. – Składałem nawet zawiadomienie do prokuratury, jednak odmówiła wszczęcia sprawy. Złożyliśmy cywilny wniosek do sądu o te pieniądze i o odsetki. Wprawdzie udało nam się w międzyczasie jakoś z Gruperem dogadać i spłaca nas w ratach, ale to tylko umowa mailowa, więc sprawy z sądu nie wycofujemy – wyjaśnia Kaczmarek. Jest jednym z nielicznych byłych partnerów serwisu, któremu udało się odzyskać choć część pieniędzy.
Jak wynika z rozmów z pracownikami Grupera, zadłużenie wobec kontrahentów może przekraczać nawet 1,5 mln zł. Firmy od miesięcy składają zawiadomienia na policję oraz pozwy przeciwko spółce.
– Zakończyłem współpracę z portalem w momencie, kiedy zorientowałem się, że zaległości w płatnościach są duże i wysyłanie w nieskończoność towaru klientom, za który nie otrzymam zapłaty, po prostu nie ma sensu – podkreśla Tomasz Skoczek z firmy Granda handlującej m.in. biżuterią i torebkami. Gruper jest mu dłużny ok. 2,5 tys. zł. On też złożył pozew.
Pracownicy Grupera opowiadają o sytuacji w firmie. – Od kilku dni nie możemy dzwonić z naszych telefonów służbowych. Widocznie zadłużenie musiało być tak duże, że nam je wyłączono. Choć to może i dobrze, bo i tak starałem się nie odbierać telefonów. Wszyscy dzwonili z tym samym pytaniem – kiedy zapłacicie? A my nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć. Dział rozliczeń nie odpisuje na monity zrozpaczonych ludzi. Biuro firmy przeniesiono do prywatnego mieszkania, którego adresu nie znam – relacjonuje jeden z naszych rozmówców.
Jeszcze przed czterema laty Gruper był drugim największym portalem zakupów grupowych i jego przyszłość rysowała się w różowych barwach. Rok 2011 był wręcz ochrzczony rokiem serwisów o takim profilu. Pomysł, by produkty i usługi sprzedawać z sięgającymi 90 proc. zniżkami większej liczbie klientów za pośrednictwem sieci, wydawał się strzałem w dziesiątkę. Po tym, jak zadomowiły się u nas polski oddział amerykańskiego Groupona i wspierany finansowaniem z niemieckiego funduszu inwestycyjnego Gruper, rozpoczął się wysyp serwisów tego typu. Swoje założyło Allegro (Citeam), Agora (Happyday), Presspublika. Największe z nich zatrudniały setki osób i zapewniały, że mają obroty rzędu kilkudziesięciu milionów złotych. W 2011 r. największy serwis – Groupon – według Megapanelu miesięcznie odwiedzało 3,5 mln użytkowników. Pierwsza czwórka serwisów miała łącznie ponad 8,3 mln klientów.
Wraz z tym sukcesem pojawiły się jednak problemy. Klienci skarżyli się, że usługi sprzedawane grupowo były o wiele gorsze od tych w standardowych cenach. Sprzedawcy czuli się przymuszani do zbyt wysokich rabatów i zaniżania jakości usług. W DGP pisaliśmy też o tym, jak wyzyskiwani byli sami pracownicy serwisów grupowych, których zmuszano do sprzedawania coraz większej ilości ofert. Wszystko działo się w warunkach ocierających się o mobbing.
Wyniki „grupówek” zaczęły się psuć. Pod koniec 2014 r. wszyscy łącznie gracze, którzy zostali na rynku, mieli ledwie 2,3 mln użytkowników. Jeden po drugim zamykane były grupowe klony. Aż wreszcie na polu walki pozostały właściwie tylko Groupon i Gruper. Ten pierwszy postanowił uciec przed kryzysem, zmieniając model działania i upodabniając się do klubu zakupowego. Gruper (którego większość udziałów w 2012 r. kupiła grupa Polskapresse) postawił zaś na restrukturyzację. Ze 160 pracowników na początku 2013 r. pod koniec ubiegłego roku zostało tylko 79. Ówczesny prezes serwisu Piotr Majcherkiewicz zapewniał, że poszukiwany jest nowy inwestor, dzięki któremu wszelkie problemy znikną. Rzeczywiście na początku roku ogłoszono, że większość udziałów w nim kupiła międzynarodowa spółka ZUMZI pochodząca z Rumunii. Jej prezes Calin Fusu zapewniał, że postawi Gruper na nogi.
Z jego planów nie wyszło zbyt wiele. Jeden z pracowników firmy, który chce pozostać anonimowy, twierdzi, że początkowo pokładano w Fusu duże nadzieje. Prezesa firmy przedstawiono jako jednego z najbogatszych ludzi w Rumunii.
– Mieliśmy zapewniać partnerów, że nie będzie problemów z pozyskaniem pieniędzy na sprzedaż kuponów. Obiecywano, że płynność firmy będzie zapewniona. Że nowy właściciel dopłaci, bo to w końcu jeden z najbogatszych ludzi w Rumunii. I rzeczywiście część zobowiązań pospłacaliśmy. Zaczęła się restrukturyzacja i zwolnienia; z 300-osobowej ekipy zostało jakieś 15 osób. Sprzedawaliśmy coraz mniej kuponów. Pieniądze były przejadane – na czynsz, pensje, telefony, a nie na spłatę zobowiązań – relacjonuje nasz rozmówca.
W efekcie pod koniec lipca Gruper został w obstawie policji wyrzucony ze swojej siedziby z biurowca przy ul. Postępu w Warszawie. Administracja kazała wszystkim wyjść tak jak stali. Zabroniono im dotykać komputerów i dokumentów. Co sprytniejsi wynieśli laptopy w torbie, innych, w tym właściciela firmy Calina Fusu, zawrócono ze sprzętem w ręku. Porządku pilnowała policja. Od kiedy firma nie płaciła czynszu? Nie wiadomo. Przedstawicielka najemcy, Grupy Adgar nabrała wody w usta. – Nie udzielamy żadnych informacji – mówi Małgorzata Gęsek.
Dzień później Fusu zorganizował swoim pracownikom telekonferencję przez Skype’a. Przekazał, że mają dalej pracować – z domów – ale pod innym szyldem, jako Kolektiva, należąca do grupy Zumzi.