Pomysł na Twittera zrodził się w głowach czterech geeków z Kalifornii: Jacka Dorseya, Noaha Glassa, Biza Stone’a oraz Evana Williamsa (ostatni jest obecnie CEO firmy), pracujących w kompanii produkującej podcasty. Coś, co początkowo miało być internetowym eksperymentem, w sierpniu 2006 r. przerodziło się w pełnoprawny serwis Web 2.0. Koncepcja, na której opiera się Twitter, jest tak prosta, że doprawdy każdy mógłby sobie prawić wyrzuty: dlaczego sam na to nie wpadłem? Wszystko sprowadza się do ciągłego odpowiadania na pytanie: co robię w tej chwili?, generowaniu komunikatów liczących nie więcej niż 140 znaków i zamieszczaniu ich na twitterowej stronie. Nicholas Carr, znany ekspert i publicysta zajmujący się nowymi technologiami, określił Twittera jako "telegram Web 2.0". Oczywiście, są detale (możliwość subskrybowania wiadomości od ulubionych użytkowników, wysyłania zdjęć albo przesyłania postów z telefonu komórkowego), ale to nie one decydują o sukcesie strony. Zgodnie z zasadą "im prościej, tym lepiej" Twitterowi nadano bardzo uproszczoną formę. I jak się okazało - był to strzał w dziesiątkę.
Pierwsze oznaki twitteromanii można było zauważyć już na początku 2007 r., kilka miesięcy po uruchomieniu serwisu. W pierwszej połowie roku ruch na Twitterze był tak duży, że z racji częstych przerw technicznych wywołanych przeciążeniem witryny o portalu mówiło się "ten, który nie działa". Z opublikowanego niedawno raportu firmy Compete.org wynika, że Twitter zdobył pozycję trzeciego największego portalu społecznościowego (wyprzedzają go Facebook i MySpace). Liczbę zarejestrowanych użytkowników szacuje się na 6 milionów osób. Miesięcznie strony Twittera odwiedza 55 milionów internautów pragnących dowiedzieć się co słychać u rodziny, przyjaciół, kolegów z pracy. Czy u sław z Hollywood.
Chociaż oczywiście większość użytkowników Twittera stanowią tzw. zwykli ludzie, coraz chętniej sięgają po niego także gwiazdy, np. Ashton Kutcher, który używając nicka "aplusk", w miniony weekend zaprosił za pośrednictwem Twittera 140 tysięcy osób na pooscarowe przyjęcie. Zaproszeni mogli gościć w domu Demi Moore, partnerki Ashtona, za pośrednictwem kamerki ustawionej w kuchni. Wirtualni goście mogli posłuchać muzyki rozbrzmiewającej w willi aktorki, zobaczyć Ashtona bawiącego się Oscarem zdobytym przez Penelope Cruz oraz Demi poprawiającą swe ubranie. Z Twittera korzystają też Jane Fonda, MC Hammer, Shaquille O’Neill i Lance Armstrong. Ten ostatni wykorzystał ostatnio mikrobloga w poszukiwaniach skradzionego roweru.
W USA twitteromania opanowała nie tylko celebrytów, ale nawet polityków. Modę wykorzystał w kampanii prezydenckiej Barack Obama, który na stronie www.twitter.com/baracobama informował, gdzie się znajduje, uzewnętrzniał radość ze spotkań z wyborcami, dzielił się tremą przed wystąpieniami. Wiadomości wysyłane przez Obamę śledziło ponad 320 tys. osób. Niestety po zamieszkaniu w Białym Domu Obama przestał "ćwierkać". Z Twittera korzystają też Sarah Palin oraz Al Gore. Nie brak tu także fikcyjnych stron polityków, np. Billa Clintona ("To dla mnie smutny dzień. A już myślałem, że znów będę w Białym Domu. Dzięki za nic, Hilary!") czy Johna McCaina. Twitter sprawdził się nie tylko w okresie kampanii prezydenckiej, ale także po niej. Choćby w minioną środę, podczas wystąpienia Obamy przed obiema izbami Kongresu. Słowa padające z mównicy na bieżąco komentowali na Twitterze kongresmani. "Niezbyt dużo o opiece zdrowotnej tego wieczora, tak myślę" - rzucił Michael C. Brugess. "Trzymaj swój portfel, Ameryko" - napisał według CNN John Culberson.
To, że Twitter może pełnić funkcję serwisu informacyjnego, okazało się choćby ostatnio - w chwili katastrofy samolotu tureckich linii lotniczych w Amsterdamie. Jak się okazuje, pierwsze wiadomości o tragedii pojawiły się właśnie na Twitterze, a następnie na portalach społecznościowych. Dopiero potem we właściwych serwisach newsowych. W środowy wieczór hasło "Schiphol" było najczęściej wyszukiwane na Twitterze. Warto wspomnieć, że pierwsze zdjęcia samolotu US Airways, który awaryjnie lądował na rzece Hudson, pojawiły się również na Twitterze. Przesłał je Janis Krums znajdujący się na jednej z łodzi ratunkowych, które wyławiały pasażerów. Z kolei w listopadzie na Twitterze można było znaleźć relację świadka z zamachu w Bombaju.
Oczywiście media opisujące fenomen Twittera są świadome potęgi, jaka drzemie w modnym serwisie. Swoje kanały na portalu mają m.in. "New York Times", "Washington Post" i "Wall Street Journal", a prywatne miniblogi prowadzą rzesze redaktorów i komentatorów. Jednym z ostatnich hitów były np. relacje z Oscarów, zarówno ceremonii wręczenia statuetek, jak i pokazu mody na czerwonym dywanie.
Biorąc pod uwagę tempo rozwoju Twittera i jego popularność, nie powinno dziwić, że serwisem czwórki Kalifornijczyków zainteresowali się inni giganci. Przed trzema miesiącami chęć zakupu Twittera wyraził Facebook, najpopularniejszy portal społecznościowy. Firma Marka Zuckerberga zaoferowała 500 mln dol. w akcjach i żywej gotówce. Jednak ojcowie Twittera powiedzieli "nie".
Decyzja ta może dziwić tym bardziej, że Twitter nie zarobił jeszcze ani centa. Choć zarazem nie narzeka na brak gotówki. Podczas niedawnych obrad inwestorów spółki uzyskał dotację w wysokości 35 mln dol. I to mimo tego, że jego szefowie nie przedstawili żadnego, nawet ogólnego biznesplanu bądź pomysłu, jak Twitter miałby zarabiać. A przecież spokojnie mały niebieski ptaszek mógłby znosić złote jajka. "Nie widzimy żadnych powodów, dla których nie moglibyśmy być dużym i dochodowym przedsiębiorstwem" - przyznał w wywiadzie dla Associated Press Evan Williams. "Ruch na naszej stronie jest tak intensywny, że moglibyśmy zamieścić na niej reklamy i zarobić tyle, aby opłacić rachunki. Jednak to nie jest najbardziej interesująca rzecz, jaką możemy teraz zrobić."
Inwestorzy Twittera twierdzą, że w końcu ich dotacje się zwrócą, a serwis zacznie przynosić zyski. Być może gdzieś pod piórkami niebieskiego ptaszka kryje się tajna strategia. Jak się mówi, Twitter ma rozpocząć testowanie swoich pomysłów na generowanie przychodów już na wiosnę. Sam Williams obiecuje, że działania te nie zniechęcą użytkowników i nie skłonią ich do porzucenia lubianego serwisu.