Snapchat – serwis społecznościowy opierający się na wysyłaniu i odbieraniu zdjęć – notuje systematyczne straty od lat. W II kwartale ujemny wynik sięgnął 353 mln dol. przy 262 mln dol. przychodów. Nie to jednak jest dla inwestorów najbardziej bolesne. Większy problem widzą w tym, że aplikacja po raz pierwszy zanotowała spadek liczby dziennych użytkowników. W pierwszych trzech miesiącach bieżącego roku korzystało z niej 191 mln osób. W kolejnym kwartale o 3 mln mniej. Po milionie użytkowników firma straciła w Ameryce Północnej i Europie. Odpływ zanotowano również w Azji i Afryce.
Efekt: przed publikacją wyników w ubiegłym tygodniu kurs spółki na nowojorskiej giełdzie przekraczał 13 dol. Gdy rynek poznał rezultaty, notowania poszły w dół o prawie dolara.
To jednak nie zraziło saudyjskiego księcia Alwaleeda Bin Talala. Ogłosił on kilka dni temu, że zainwestuje w aplikację 250 mln dol. – Snapchat jest jedną z najbardziej innowacyjnych platform społecznościowych na świecie. Wierzymy, że dopiero zaczął odkrywać swoje prawdziwe możliwości – oświadczył Al-Waleed (w przeszłości inwestował m.in. w Citibank, Apple czy koncern mediowy News Corp).
Reklama
Rynek jest odmiennego zdania. Akcje Snapchata tracą niemal nieprzerwanie od momentu jego wejścia na giełdę na początku marca 2017 r. Giełdowy debiut aplikacji okrzyknięto wielkim sukcesem prezesa Evana Spiegela. Ten po publikacji kolejnych słabych wyników uspokajał akcjonariuszy. – Życie nie polega na robieniu pieniędzy i zbieraniu nagród. Życie polega na tym, żeby zmieniać sposób, w jaki ludzie doświadczają rzeczywistości.
Takie podejście nie przeszkodziło mu jednak zgromadzić majątku wycenianego przez "Forbesa" na 3 mld dol.
Snapchat zrobił sobie krzywdę mało sprawną próbą przekształcenia platformy. Miała więcej zarabiać, więc władze spółki zdecydowały się wprowadzić nową wersję aplikacji, która rozdzielała dwie płaszczyzny, celebrytów i znajomych – tłumaczy Michał Lewandowski, prezes agencji transformacji cyfrowej Semper Iratus. Chodziło o zachęcenie celebrytów do opłat za promocję na platformie, tak jak zrobił to Facebook. Umożliwia on firmom zwiększenie zasięgu zamieszczonych treści za opłatą. – Celebryci poczuli się oszukani. Ograniczono im zasięgi, a tym samym zarobki. Zaczęli uciekać. Jeśli uciekają oni, to ludzie również przestają korzystać z aplikacji – dodaje Lewandowski.
Bezpośrednim beneficjentem zmian był Facebook. To on przejął od Snapchata ruch w serwisie generowany przez celebrytów. Jak? Zaoferował im podobne do Snapchata rozwiązanie – "relacje" (ang. story), które umożliwiają umieszczanie fotografii tylko na 24 godziny.
Wartość reklamowa użytkownika Snapchata jest pięciokrotnie niższa niż użytkownika Facebooka – zauważa Lewandowski.
Firma zaczęła się wycofywać ze zmian po tym, jak zaczęli przeciwko nim protestować zarówno zwykli użytkownicy, jak i influencerzy. To osoby, które swoimi wpisami generują ruch na portalach społecznościowych. Notowaniom akcji właściciela serwisu na razie to jednak nie pomogło.
Snapchat zarabia głównie na reklamach, które wyświetla pomiędzy treściami udostępnianymi przez znajomych i influencerów.
To wczesny okres życia wszystkich społecznościówek: sprzedawanie przestrzeni reklamowej i kilka własnych rozwiązań – mówi Lewandowski.
W przypadku Snapchata własnym pomysłem są np. spersonalizowane geotagi. To nakładki na zdjęcia, które pozwalają odczytującemu określić miejsce ich zrobienia. One są darmowe, ale firma bierze pieniądze od partnerów biznesowych za umieszczanie na takich zdjęciach ich logo.