Ściganie za udostępnienie w internecie plików muzycznych, filmowych czy nawet książek to w Polsce nic nowego. Od lat próbują z tym walczyć wydawcy, producenci, mniejsze i większe kancelarie. Do tej pory były to działania albo prowadzone na małą skalę, albo nieudolne. Dopóki nie zabrali się do tego profesjonaliści z Niemiec.

Reklama

Najpierw wezwania na policję, by złożyć zeznania jako świadek, a potem zapewne też pisma z propozycją ugody i zapłacenia za nią 550 złotych w najbliższym czasie mogą trafić do rekordowej liczby internautów – zagrożonych tym jest co najmniej 100 tysięcy osób.

Nie ma co się oszukiwać - przynajmniej część z nich - nie jest do końca niewinna. Filmy, o które trwa batalia, ściągnęli i/lub udostępnili, czytaj: są piratami. Oczywiście samo ściągniecie filmu, pliku muzycznego, książki nie jest karalne. Ale przy korzystaniu z BitTorrentów na samym ściąganiu się nie kończy. System ten działa tak, że kopiowanie jednego pliku przez wielu użytkowników jest możliwe dzięki temu, że serwer wskazuje komputery innych użytkowników, którzy dany plik pobrali wcześniej lub są w trakcie jego pobierania.

Dzięki temu kopiowanie przebiega głównie pomiędzy komputerami użytkowników, tworzącymi wtedy sieć P2P. Czyli ściągając, równocześnie udostępnia się pliki, które już są zapisane na komputerze. A to jeżeli nie ma się do nich uprawnień, jest już nielegalne i to zagrożone poważnymi karami: grzywną lub nawet dwoma latami pozbawienia wolności.

Jeszcze do niedawna skuteczność ścigania za takie działania wydawała się nikła. Kilka lat temu opisywaliśmy, jak dosyć szemrana firma Hapro Media zasypała wezwaniami do zapłaty użytkowników portalu Chomikuj.pl i jak białostocka firma Pro Bono w imieniu m.in. wydawców disco polo rozesłała kilkanaście tysięcy listów i e-maili z wezwaniami do zapłaty od 700 zł do 2 tys. zł. Kiedy sprawy ujawniono, właściciele praw autorskich szybko się z nich wycofali. Tym razem jednak producenci zaczęli łączyć siły z prawnikami i najprawdopodobniej też ekspertami od zabezpieczeń internetowych na tyle poważnie, że wezwania sypią się naprawdę masowo.

A więc co zrobić w takiej sytuacji?

1. Nie panikować. Z zasady wezwania na policję dotyczą przynajmniej na początku tylko składania zeznań w charakterze świadka. A więc lepiej iść i złożyć zeznania. Jeżeli naprawdę nie wiedziało się, że łamało się prawo, to wyraźnie to w zeznaniu zaznaczyć.

Reklama

2. Dokładnie sprawdzić, czy i jakie pliki mamy ściągnięte. Choćby na przyszłość warto te, do których nie mamy uprawnień, wyczyścić.

3. Sprawdzić w miarę możliwości, czy ktoś w ogóle mógł od Ciebie wskazany plik pobrać. Być może łącze jest tak niesymetryczne albo tak został ustawiony klient torrent, że w czasie pobierania filmu udostępniłeś ledwie promil ściągniętego pliku.

4. Kiedy przyjdzie wezwanie do zawarcia ugody, też nie panikować i z miejsca nie decydować się na płacenie. Po pierwsze nawet jej zawarcie niczego nie gwarantuje: prokuratura i tak może dalej prowadzić postępowanie karne i postawić zarzuty, a i od strony cywilnej nie jest wiążące: kancelaria jeżeli będzie chciała, to i tak może wytoczyć proces cywilny. W oby przypadkach sąd może ale nie musi taką ugodę potraktować jako przyznanie się do winy.

5. W tych sprawach nie ma łatwego wyjścia: prawo zostało złamane, mleko się wylało i bardzo prawdopodobne, że jakąś odpowiedzialność trzeba będzie ponieść. W najlepszym przypadku skończy się na kilku nieprzyjemnych wizytach na policji czy prokuraturze i umorzeniu z powodu braku „złej woli”. W gorszym sprawa trafi do sądu na proces karny. Jeżeli naprawdę nie chcesz lub nie możesz sobie na to pozwolić (np. wykonujesz zawód, w którym wymagana jest niekaralność), to wtedy warto rozważyć zawarcie ugody z kancelarią, ale raczej nie samemu tylko ze wsparciem prawnika. Czy kancelaria nie zechce wytaczać pozwów cywilnych, nie wiadomo. To jednak jest ścieżka dosyć długa i czasochłonna, więc być może liczą tylko na łatwy zarobek z ugód.

6. NIE ŚCIĄGAĆ! Właściwie wszystkie z pięciu filmów, o które toczy się awantura, dostępne są w legalnych serwisach VOD. I chyba naprawdę lepiej zapłacić te 5 czy 10 złotych, z których część trafi do producenta i pomoże sfinansować kolejny film, niż potem narażać się na takie przyjemności.

Jest oczywiście jeszcze grupa filmów i seriali, których legalnie w sieci nie można obejrzeć. Albo przynajmniej nie można ich obejrzeć tak szybko, jak są dostępne np. w Stanach Zjednoczonych. To już jednak sprawa na zupełnie inny tekst. I co ważne, oglądanie video w serwisach streamingowych nie jest ścigane.

ZOBACZ TAKŻE:Ściągnąłeś film z sieci? Twój dostawca internetu musi wydać cię policji. I wyda >>>