Internet umarł – ogłosił redaktor naczelny magazynu „Wired” Chris Anderson. Dodał, że choć spędza w sieci coraz więcej godzin, rzadko robi to w tradycyjny sposób: siedząc przed monitorem z myszką w ręku. Szef prestiżowego magazynu o nowych technologiach zamiast komputera do korzystania z internetu używa iPhone’a i zainstalowanych w nim aplikacji.
By sprawdzić rano pocztę, uruchamia aplikację. By zobaczyć, czy znajomi opublikowali na Twitterze linki do ciekawych serwisów lub artykułów, uruchamia kolejną. Jeśli ma czas, zagląda do „New York Timesa” i „Wall Street Journal”, ale nie na strony WWW, tylko bezpośrednio przez kliknięcie w ich aplikacje. Wszystko po dotknięciu palcem konkretnej ikony na ekranie iPhone’a.
Tak głęboka zmiana w korzystaniu z internetu, powodująca, że komórka zastępuje komputer, skłoniła szefa „Wired” do postawienia mocnej tezy o śmierci internetu. Sieć WWW, z której korzystamy przez przeglądarki – argumentował – musi ustąpić pola o wiele wygodniejszym aplikacjom. Pozwalają one bezpośrednio połączyć się z ulubionymi miejscami w sieci bez konieczności włączania komputera, przeglądarki czy wpisywania adresów. – To zmieni cały rynek nowych technologii, internetu i mediów – podkreślał Chris Anderson w rozmowie z „DGP”.

Mobilna rewolucja

Reklama
Osoby takie jak on – połączeni z internetem za pomocą smartfonów – to klienci będący celem gigantów rynku nowych technologii: Apple’a, Google’a, Nokii, Microsoftu, RIM czy Intela. Ale także producentów komputerów i tabletów takich jak Asus, Acer, Samsung, Dell i HP. Wszyscy obrali kurs na rynek mobilnych technologii, na którym mamy dziś do czynienia z rewolucją wywołaną przez spadające ceny dostępu do internetu, coraz szybsze prędkości transmisji danych, a przede wszystkim rosnącą popularność urządzeń takich jak smartfony i tablety.
Zmiana jest tak istotna, że nawet Eric Schmidt prezes Google’a, koncernu, który zbudował swoją potęgę na rynku zdominowanym przez pecety i laptopy, przyznał oficjalnie, że „mobile” to przyszłość branży medialno-internetowej. Kilka dni temu potwierdziły to dane z rynku: firma IDC podała, że w ostatnim kwartale 2010 roku producenci sprzedali 100,9 mln smartfonów, po raz pierwszy w historii przekraczając liczbę sprzedawanych laptopów – 92,1 mln.
Nie ma się co dziwić, bo telefon komórkowy to coraz rzadziej urządzenie tylko do dzwonienia czy pisania SMS-ów. Wyposażony w szybkie procesory i wygodne dotykowe ekrany jest w istocie kieszonkowym komputerem o mocy obliczeniowej, jakiej jeszcze dziesięć lat temu nie miały zwykłe pecety. Ale to wciąż za mało, by korzystanie z internetu na komórce mogło być tak wygodne jak na komputerze. Choćby ze względu na zbyt małe ekran i klawisze. Już samo wyszukiwanie haseł w przeglądarce nie jest proste, nie wspominając o bardziej skomplikowanych i czasochłonnych czynnościach, jak robienie zakupów czy logowanie się do ulubionych serwisów.
Co innego jednak, jeśli nie musimy szukać malutkich literek na ekranie komórki, a jedynie wystarczy dotknąć palcem odpowiedniej ikony, by uruchomić wybrany program i przenieść się do jego zasobów dzięki połączeniu z siecią. I w jednej chwili znaleźć się na eBay, Twitterze, AccuWheather z prognozą pogody czy na Facebooku. Lub zagrać w ulubioną grę. Z takiej właśnie potrzeby powstały komórkowe aplikacje.
Facebook, największy serwis społecznościowy na świecie, jest tego najlepszym przykładem. – Mobilna aplikacja to jeden z najważniejszych kierunków naszego rozwoju. Z ponad 500 mln użytkowników serwisu na całym świecie połowa codziennie łączy się z nim przez komórki – mówił „DGP” wiceprezes Facebooka Blake Chandlee.
Rewolucja aplikacji mogłaby nie wybuchnąć, a przynajmniej nie teraz, gdyby trzy lata temu Steve Jobs nie wprowadził na rynek iPhone’a. Dzięki dotykowemu ekranowi i prostocie obsługi telefon stworzył zupełnie nowy segment rynku.
Jobs podobno miał już wizję aplikacji w 1986 roku. Opowiadał wówczas znajomym, że w przyszłości każdy będzie miał dostęp w jednym miejscu do takich programów, jakie są mu potrzebne. Zapewne przez myśl nie przeszło mu wtedy, że to marzenie sprawdzi się w odniesieniu do telefonów komórkowych. Ale – choć iPhone zadebiutował na rynku w 2007 roku – to App Store w dzisiejszej wersji, w której jest już ponad 300 tys. różnych programów darmowych i płatnych, powstał dopiero rok później.



Po 9 miesiącach dostępne w App Store aplikacje pobrano miliard razy, w następne pół roku wynik dobił do 5 miliardów. W styczniu 2011 r. Apple ogłosił, że liczba pobranych programów przekroczyła 10 mld. – W ubiegłym roku świat oszalał na punkcie aplikacji – podkreśla Erik Schonfeld z branżowego serwisu TechCrunch.
To zasługa nie tylko samego Apple’a, który przewodzi pod względem liczby oferowanych programów, ale także jego konkurentów. Gdy zobaczyli, jaką żyłę złota odkrył Jobs, natychmiast zaczęli naśladować jego strategię. Google stworzył własny system operacyjny na komórki i sklep z aplikacjami Android Market. Nokia, największy producent telefonów na świecie, uruchomiła sklep OVI Store. Nawet RIM, producent słynnego telefonu biznesmenów BlackBerry, wpisał się w trendy i stworzył dotykowy aparat i sklep z aplikacjami.

Biznes liczony w miliardach

Większość programów we wszystkich dostępnych na rynku sklepach jest bezpłatna. Najczęściej to proste gry, serwisy z prognozą pogody, kalkulatory, samouczki, niektóre słowniki języków obcych czy serwisy z informacjami. W całej tej masie są jednak także wersje komórkowe programów znanych z pulpitu komputera: komunikator Skype, polskie portale Onet czy Gazeta.pl, Wikipedia, serwisy Twitter czy LinkedIn. Smartfony zaczęły wykorzystywać banki – swoje aplikacje uruchomiły mBank i Raiffeisen Bank.
Eksperci od razu dostrzegli także, że użytkownicy znacznie częściej gotowi są płacić za dostęp do określonych programów i serwisów na smartfonach, niż surfując po sieci za pośrednictwem komputera. Wytłumaczenie jest proste: siedząc przed monitorem zazwyczaj mamy czas, by znaleźć darmowy odpowiednik płatnej oferty. W pociągu, tramwaju czy na lotnisku z komórką w ręku chcemy od razu mieć dostęp do określonych, sprawdzonych treści. I jesteśmy gotowi za to zapłacić.
Dlatego część aplikacji, często bardziej rozbudowanych, kosztuje. Niektóre zaledwie kilkadziesiąt eurocentów, niektóre kilkanaście euro. W przypadku smartfonów użytkownicy najchętniej płacą za gry. Ale swoją szansę dostrzegli też wydawcy profesjonalnych treści. Na iPhone’ach pojawił się przez płatny dostęp „Wall Street Journal” i „Financial Times”.
Świat aplikacji nie ogranicza się jednak tylko do smartfonów. W ubiegłym roku Steve Jobs ponownie rozruszał rynek, wprowadzając na rynek iPada – większy od smartfona dotykowy komputer. Programiści natychmiast zaczęli tworzyć programy na ten tablet. Wydawcy zobaczyli w nim nowe możliwości prezentacji treści i szansę na zarabianie na ich sprzedaży. Największe wydawnictwa, na czele z „Time”, „Conde Nast”, „Wall Street Journal” czy „New York Times”, stworzyły nań własne aplikacje. Koncern Ruperta Murdocha uruchomił niedawno dziennik „The Daily” dostępny wyłącznie na iPadzie. Na tablecie pojawiły się też polskie tytuły, takie jak „Wysokie Obcasy Extra”, „Newsweek”, „Polityka”.
A użytkownicy kupują. Według firmy MarketsandMarkets w ubiegłym roku globalny rynek aplikacji był wart 6,8 mld dol. Za pięć lat jego wartość wzrośnie do 25 mld dol. Najwięcej na programy wydają dziś Amerykanie (prawie 42 proc.), a zaraz za nimi Azjaci (36 proc.). Ale eksperci szacują, że europejscy klienci, którzy w ubiegłym roku wydali na aplikacje 1,6 mld dol., za pięć lat zwiększą swoje wydatki do 8,4 mld dol.
Jak lukratywny i perspektywiczny to rynek, pokazują ostatnie kroki gigantów. Apple poszedł właśnie na wojnę z wydawcami, zmieniając warunki, na jakich akceptuje do App Store ich aplikacje – odrzucane będą te, zdecydował koncern, które dopuszczają płatności za cyfrowe gazety czy książki bez prowizji dla Apple’a (obecnie wynosi ona 30 proc.).

Pora na telewizory i laptopy

Na najbliższych targach telekomunikacyjnych w Barcelonie najwięksi producenci pokażą kolejne nowe generacje smartfonów, tabletów i aplikacji. Ale już za chwilę nowym polem rywalizacji na programy zapewniające dostęp do sieci będą telewizory i klasyczne komputery.
W połowie stycznia Samsung, który rok temu uruchomił pierwszy sklep z aplikacjami przeznaczonymi do telewizorów podłączonych do internetu, ogłosił, że liczba ściągniętych przez użytkowników programów przekroczyła 2 mln. Producent oferuje już użytkownikom w 120 krajach, w tym Polsce, ponad 380 różnych aplikacji, z czego 260 jest bezpłatnych. Osiągnięcie milionowego ściągnięcia zajęło 268 dni, 2 miliony – tylko 53 dni. Oznacza to, że co pięć dni użytkownicy ściągali 100 tys. programów. – To osiągnięcie potwierdza, że ten rynek będzie bardzo szybko rósł – powiedział Sangchul Lee, wiceprezes Samsunga.



Producenci wykonali też kolejny krok. Skoro ludzie pokochali aplikacje na komórki i tablety, dlaczego to samo na masową skalę nie miałoby się stać na laptopach? Po co uruchamiać okno przeglądarki i wpisywać adres, skoro można przenieść się tam jednym kliknięciem na ikonę?
Intel, gigant w produkcji procesorów, stworzył AppUp Store, sklep z aplikacjami, które można ściągać na komputery (w Polsce dostępna jest na razie wersja angielska). Szybko dogadał się z Asusem, Cerem, Dellem i Samsungiem, pozwalając im tworzyć na bazie AppUpa własne sklepy. Steve Jobs podchwycił pomysł. Pod koniec ubiegłego roku ogłosił start Mac App Store, sklepu z aplikacjami na Macintosha. Historia zatoczyła koło. Użytkownicy MacBooków nie będę musieli już uruchamiać przeglądarki, by zajrzeć do Facebooka, zrobić zakupy w eBay, czy przeczytać informacje w Yahoo! czy „New York Timesie”. Wystarczy, że klikną w aplikację. Już nie palcem, tylko myszką.