Streaming, co można przetłumaczyć jako "transmisja" lub "przesyłanie", to najnowszy trend w branży muzycznej. Użytkownicy zamiast trzymać całą bibliotekę muzyczną na swoim komputerze, mają dostęp do utworów w sieci, które są przesyłane do nich przez internet w czasie rzeczywistym. Apple Music, jak nazywa się nowa usługa, będzie dostępna również w Polsce. Problem polega na tym, że serwis świadczący taką usługę już istnieje. Ma 75 milionów użytkowników na całym świecie i nazywa się Spotify.
Zresztą Spotify od dawna nie ma już monopolu na muzyczny streaming. W ślad za nim powstały serwisy takie jak Deezer czy Tidal (właścicielem tego drugiego od niedawna jest muzyk Shawn Carter, znany szerzej jako Jay Z). Apple dotychczas cieszył się opinią niezrównanego innowatora. Firma nie tylko upowszechniła smartfon i tablet czy wymyśliła oparty na nich model biznesowy (pobieraniu prowizji od sprzedanych na mobilne urządzenia aplikacji), ale też jako pierwsza pokazała, że można zarabiać na legalnej dystrybucji muzyki przez internet. Czy to oznacza, że gigant z Cupertino, zamiast wyznaczać trendy, zaczął za nimi podążać?
Maciej Jaworski, szef Deezera na Europę Środkową i Wschodnią, uważa, że firma nie miała po prostu innego wyjścia. – Streaming to przyszłość muzyki, a Apple, wchodząc na ten rynek, tylko to potwierdza. Sposób konsumpcji muzyki zmienia się i przechodzi z dawniej popularnego modelu pobierania plików na komputer do streamingu. Witamy konkurencję i wierzymy, że pomoże nam w popularyzacji streamingu na jeszcze szerszą skalę – tłumaczy.
Zresztą serwisy oferujące muzyczny streaming to niejedyny przykład adaptacji lub niemal kopiowania istniejących rozwiązań. Przykłady można mnożyć. Pierwszą firmą, która za darmo udostępniła mapy całego świata, był Google. W ślad za nim swoje rozwiązanie zaoferował Microsoft, a następnie Apple. Z kolei Apple jako pierwszy wbudował w swój mobilny system operacyjny wirtualnego asystenta obsługiwanego głosem, Siri. Usługę Google Now uruchomiono rok później. Cortaną, czyli własnym rozwiązaniem, zintegrowanym z systemem Windows Phone, chwali się teraz Microsoft.
Reklama
Kopiowanie i podglądanie to zresztą nie tylko kwestia rozwiązań dotyczących oprogramowania, ale także sprzętu. W 2012 r., gdy zaczynała się moda na phablety, czyli smartfony z dużym ekranem, Apple wyśmiewał konkurencję. Zaledwie dwa lata później ugiął się pod presją rynku, po raz pierwszy w historii wprowadził do sprzedaży iPhone’y w dwóch różnych rozmiarach, nieco powiększonej wersji tradycyjnej z wyświetlaczem o przekątnej 4,7 cala i phabletowej 5,5 cala. Była to odpowiedź na rosnącą sprzedaż urządzeń z dużym ekranem wyprodukowanych przez konkurencję, zwłaszcza Samsunga, który zapoczątkował ten trend.
Po premierze systemu operacyjnego Android Steve Jobs, ówczesny szef Apple’a, uznał go za kopię systemu iOS i miał powiedzieć, że jest w tej sprawie "gotów odpalić głowice termonuklearne". Niemniej jednak podpatrywanie rozwiązań konkurencji w branży elektronicznej to element morderczej walki o każdego użytkownika, który staje się coraz bardziej wybredny. Kluczowe w tej walce stają się dwa słowa: „ekosystem” i „doświadczenie”. To pierwsze oznacza całość rozwiązań i usług oferowanych przez system operacyjny danej firmy. To drugie oznacza łatwość i kompletność korzystania z danego ekosystemu. Obydwa są kluczowe nie tylko, aby pozyskać użytkowników, ale też by zatrzymać starych. – Każdy z systemów, aby utrzymać użytkowników, musi być kompletny, jeśli chodzi o funkcjonalność i usługi. Brak usług, tj. mapy z nawigacją, muzyka czy prężny ekosystem aplikacji, powoduje wolniejszy przypływ nowych użytkowników oraz ucieczkę starych. Dobrym przykładem jest system Microsoftu Windows Phone, który w wielu tych aspektach wypadał gorzej niż konkurencyjne rozwiązania i ciągle nie może przebić się do mainstreamu w wielu krajach – mówi Piotr Biegun, założyciel firmy projektującej aplikacje mobilne Whalla Labs. Zaznacza przy tym, że kopiowanie idei nie oznacza kopiowania rozwiązań; bardzo często te same pomysły realizowane są w danym systemie w różny sposób. Ten sposób, który odpowiada za końcowe doświadczenie, decyduje o tym, czy użytkownik przywiązuje się do danego systemu.
– Tworzenie produktów funkcjonalnie dorównujących androidowym odpowiednikom, ale z jakościową wyższością Apple’a ma tym bardziej wzmocnić migrację na iOS – mówi Marcin Zaremba, były szef działu mobilnego w portalu o2, obecnie w serwisie Pizzaportal.pl.
Przy czym walka o użytkownika już dawno wykroczyła poza ekrany telefonów komórkowych. Zarówno Apple, jak i Google oraz Microsoft chcą być w dużym pokoju swoich użytkowników, ich urządzenia mają się łączyć z czujnikami w mieszkaniach, a telefony – z systemami rozrywki w samochodach. Nie szczędzą przy tym pieniędzy na podkupowanie gotowych produktów, które potem są integrowane z istniejącymi już rozwiązaniami. To dlatego na początku ub.r. Google wydał 3,2 mld dol. na firmę zajmującą się automatyką domową Nest Labs.
Najgorętszym frontem walki o użytkownika są systemy infotainmentu w samochodach. Wraz z dramatycznym spadkiem cen wyświetlaczy LCD producenci aut mogą je montować nawet w modelach z niższych półek. Jednak tworzenie własnego oprogramowania na nie prowadzi do segmentacji, czyli sytuacji, w której każda marka dysponuje własnym systemem, niekomunikującym się z innymi. Dlatego giganci branży elektronicznej, firmy ze znacznie większym doświadczeniem w tworzeniu przyjaznego użytkownikowi oprogramowania, zwietrzyli tutaj okazję. Pierwszy był Microsoft, który współpracował z Fordem przy systemie firmy MySync.
W tej chwili o rynek systemów samochodowych walczą Apple, Google i Car Connectivity Consortium (CCC). Ten ostatni ma taką zaletę, że jest neutralny i można go połączyć z każdym smartfonem bez względu na to, jaki system operacyjny posiada. Co ciekawe, we wdrażaniu CCC uczestniczy polska firma Comarch, która zajmuje się tworzeniem oprogramowania do certyfikacji aplikacji i decydującego o tym, z jakich funkcji smartfona kierowca będzie mógł korzystać.
– Już za chwilę prowadząc pojazd, smartfonem czy tabletem będziemy zarządzali za pomocą samochodowych ekranów dotykowych lub przycisków w kierownicy. Smartfon nadal będzie centrum rozrywki w aucie z muzyką , filmami czy pocztą elektroniczną, ale ze względów bezpieczeństwa będzie podłączony do systemów samochodowych – wyjaśnia Mariusz Lasek, dyrektor odpowiedzialny za rozwój biznesu w Comarchu. Dodaje, że system sam zdecyduje, w których krajach i z jakich aplikacji w trakcie jazdy wolno nam korzystać. Będzie to uzależnione od lokalnych przepisów. A te się zmienią, bo statystyki pokazują, że coraz więcej wypadków drogowych następuje nie w trakcie rozmów prowadzonych przez telefon bez zestawu głośnomówiącego, ale wtedy, gdy ktoś usiłuje odczytać wiadomość czy zmienić odtwarzany na smartfonie utwór muzyczny.