200 tys. osób - tylu pracowników brakuje w samych Stanach Zjednoczonych. W 10 największych firmach z tej branży w ubiegłym roku zatrudniono dodatkowe 11 tysięcy osób. W Unii Europejskiej do 2020 roku luka ta wyniesie ok. 50-60 tys. W Polsce już teraz trwa poszukiwanie i ściąganie ludzi z najbardziej nawet odległych części świata.
Jeszcze kilka lat temu o tym, że analitycy Big Data będą najseksowniejszym, najbardziej poszukiwanym zawodem świata, mówiono w perspektywie bliżej nieokreślonej przyszłości. Ta przyszłość właśnie nadeszła. Deloitte wartość globalnego rynku Big Data, czyli naprawdę ogromnych ilości informacji, jakie sami o sobie produkują internauci, w kocówce 2014 roku wyceniało na 50 mld dolarów. To niemal pięć razy więcej niż w 2013 roku roku. W tym roku szacuje się, że ta kwota zostanie znowu kilkukrotnie powiększona, jak ocenia IDC nawet do 125 mld dolarów. A według prognoz Wikibon - sam rynek Big Data Marketingu w USA w 2017 roku będzie wart 50 mld dolarów. Do tej pory za Oceanem w 2014 roku wydatki na Big Data wyniosły ponad 28,5 mld dolarów.
Tak ogromne wzrosty są możliwe, bo - według raportu Gartnera - aż 73 proc. organizacji, tak firm jak i instytucji rządowych na świecie, planuje zwiększyć budżet na działania związane z wykorzystaniem Big Data w ciągu najbliższych dwóch lat. Nie ma właściwie firmy badawczej, która nie miałaby la tego rynku prognoz, które wcześniej zdarzyły się chyba tylko raz i dotyczyły przyszłości kopalń węgla w czasie rewolucji przemysłowej.
Zettabajty danych
Nic dziwnego, skoro tym razem zasób, jaki się wydobywa, jest naprawdę powszechnie dostępny i co więcej jego ilość zamiast wyczerpywać się to z dnia na dzień, z godziny na godzinę czy wręcz minuty na minutę przyrasta.
Facebook, Twitter, Instagram, YouTube, Ask.fm, Snapchat... Ale nie tylko, bo każde odpalenie strony w internecie, uruchomienie połączonego z siecią GPS, aplikacja rejestrująca, gdzie i ile przebiegłeś, inna - rezerwująca w twoim imieniu hotel czy nocleg, zamawiająca taksówkę czy jedzenie na wynos - wszystko to dostarcza bardzo cennego surowca. 1,2 zettabajta, czyli 1,2 x 10247 bajtów tego rodzaju danych ludzkość produkuje rocznie. Do końca tego roku zgromadzimy łącznie około 7 zettabajtów danych, a do 2020 roku ma być nawet 45 zettabajtów. Jest więc na czym pracować.
By tak ogromny ilości danych były do czegoś przydatne, trzeba je odpowiednio przetworzyć, uszeregować i przeanalizować. Wszystko oczywiście nie tyle w celach naukowych, co czysto pragmatycznych. Dzięki tym danym marketingowcy chcą i potrafią lepiej docierać do każdego pojedynczego internauty, serwując mu spersonalizowaną treść.
Jak to wygląda? Wczoraj szukałaś w Google informacji o Mazurach, a dziś na Facebooku wyświetlają ci się reklamy SPA i hoteli w Giżycku, Olsztynie i Mikołajkach. Skąd serwis Zuckerberga wie, jakie reklamy pokazać, by trafiły do zainteresowanego tematem internauty? Otóż mówimy mu o tym sami. I nie tylko jemu.
Tyle że by z tego komunikacyjnego szumu wyciągnąć jakieś sensowne wnioski, potrzebni są specjaliści. Badacz Big Data, czyli data scientist analizuje nie tylko umieszczane przez nas zdjęcia, oznaczenia miejsc, w których się znajdujemy, ale także ruch i zachowanie użytkowników na witrynach z plików cookies, dzięki którym wiadomo, czego internauta poszukuje, co kupuje i czym się interesuje, jakie portale odwiedza i ile czasu na nich spędza.
To wszystko pomaga w tworzeniu całościowego profilu internauty i to dzięki temu reklama, ale także treści, jakie pojawiają się choćby w wyszukiwarce, są ułożone pod behawioralny wizerunek każdego z nas i różnią się. Ideałem wykorzystania Big Data jest sytuacja, w której mamy tyle internetów, ilu jest internautów.
Ekosystem Big Data
Biznesowy ekosystem, który tworzy się wokół pęczniejącej wciąż bazy danych sprawia, że zarabiających na naszym ekshibicjonizmie przybywa. To, że na Big Data bogaci się Google, Facebook, IBM, Microsoft czy inni potentaci internetu, to oczywiste. Ale obok nich zaczęły rozwijać się mniejsze firmy, które oferują pomoc przy optymalizowaniu kampanii reklamowych, trafianiu z reklamą prosto do konkretnych odbiorców, zwiększaniu konwersji w e-sklepach, szyciu e-usług na wymiar, czy też jak najszybszym rozwiązywaniu wszelkich wizerunkowych problemów w sieci.
- Owszem przygotowujemy też czasem raporty dla konkretnego klienta, ale jednak głównym celem naszego działania jest zaoferowanie usługi samodzielnego analizowania, raportowania i optymalizacji stron na Facebooku, ale także wyciągania wniosków z tego, co dzieje się na profilach użytkowników portalu i jakie może to mieć skutki dla poszczególnych firm - tłumaczy nam współzałożyciel Sotrender Jan Zając. Ta wciąż jeszcze bardzo młoda firma ruszyła w 2010 roku, czyli na początku boomu na Facebooka w Polsce. Założyły ją trzy osoby, dziś zaś zatrudnia ich już 22, w tym parę osób z Czech i z Rosji. - W większości to programiści i kilku analityków danych. Więcej mamy programistów, bo przygotowujemy raczej produkt do samodzielnego wykorzystywania w przetwarzaniu informacji - tłumaczy Zając.
Podobnie jest też w firmie Brand24, która według jego współtwórcy Michała Sadowskiego wciąż jest start-upem, choć grono jej pracowników liczący sobie już 30 osób. - W tym kilku analityków, którzy pracują nad analizami trendowymi - tłumaczy Sadowski i dodaje, że usługi Brand24 dzielą się na ofertę codzienną-operacyjną i trendową. - W tej pierwszej firmy, marki mogą na bieżąco monitorować, co i w jakim negatywnym czy pozytywnym kontekście pojawia się na ich temat. Marki często stosują to jako pewną polisę ubezpieczeniową na wypadek ewentualnych problemów. W drugim przypadku jest możliwość wyłapania szerszych zjawisk - dodaje Sadowski.
Jako przykład podaje jednego z największych producentów kosmetyków na świecie, dla którego co miesiąc od półtora roku badają natężenie pozytywnego i negatywnego sentymentu we wpisach internautów. Na podstawie tego stworzyli mapę emocji, a firma zaczęła aktywniej działać, kierując swoją komunikację do konkretnych blogerów. - W efekcie negatywny sentyment spadł z kilkudziesięciu do 7 proc, a pozytywny wzrósł z 55 do 90 proc. - wyjaśnia.
Big Data w jeszcze inny sposób wykorzystano przy ożywianiu marki Frugo. Producent napoju obserwował pojawianie się w mediach społecznościowych zdjęć internautów cieszących się, że udało im się kupić napój z pierwszej niewielkiej jeszcze partii. Mimo że napoje szybko wyprzedano, produkcja specjalnie nie została zwiększona od razu. - Producenci odkryli, że działa tu efekt podobny jak przy nowych produktach wypuszczanych przez Apple. Klienci sami reklamują produkt, ciesząc się, że są jego jednymi z pierwszych nabywców - tłumaczy Sadowski.
Obok tych firm podobnie działa także NapoleonCat czy Sentione. Na świecie są ich setki jeżeli nie tysiące: Social Mentin, Metion, SocialBro, Topsy, PinAlerts, Crimson Hexagon, NetBase, Viralheat, Digimind Social, Synthesio, Geofeedia, Radarly, Infegy Atlas. Każdy daje pracę kilkunastu-kilkudziesięciu analitykom.
Wielkie żniwa
A to i tak mały wycinek rynku żyjącego z Big Data. Inna jego część to serwisy i usługi oraz ich analitycy, którzy na podstawie dostępnych informacji, wpisów i ich emocjonalnych ocen opracowują zestawienia treści potencjalnie najpopularniejszych. Tak działa choćby BuzzSumo, wskazujący nie tylko same treści, ale i to, gdzie je umieścić. Aplikacja podpowiada tytuł, link oraz rodzaj treści (artykuł, infografika, wideo itp. ), których umieszczenie w powiązaniu z danymi słowami kluczowymi będzie miało największy odzew. BuzzSumo dziś jest hitem i szybko doczekało się konkurencji: I am on demand, Topsy, Alltop, Blekko.
Równie szybko powstają też narzędzia do coraz bardziej szczegółowej analityki ruchu na stronie, rozbijające go na mikrolajki, pojedyncze ruchy kursorem i następnie na tej podstawie wyciągające wnioski co do tego, co w serwisie działa, a co nie; jak można to poprawić, by internauta został w nim jak najdłużej.
Bez danych ani rusz
Właściwie nie ma dziś nowego udanego biznesu związanego z internetem, który nie funkcjonowałby w oparciu o dane i ich przetwarzanie. Turystyka, czyli choćby AirBnB i Trivago - dane o tym gdzie, po co, na jak długo jeździmy i ile możemy na to wydać pieniędzy. Zdrowie - np. Znany Lekarz czyli dane o tym nie tylko jak i na co chorujemy, ale także jakie cechy w lekarzach sobie cenimy. Randki - Tinder, czyli dane o tym, jak wygląda życie seksualne i romantyczne, na jak dużo randek się umawiamy, jakiego partnera szukamy choćby pod względem wieku. Praca - CareerBuuilde czy Indeed - dane o tym, jak obecnie zarabiamy i jakie aspiracje zarobkowe mamy. Sport - Endomondo w oparciu o dane dotyczące tego, gdzie i jak długo biegliśmy, czasem wie więcej o człowieku niż jego rodzina.
Jeżeli więc dziwi kogoś, skąd bierze się tak dobrze wyprofilowana reklama odpowiadająca naszym zainteresowaniom, niech najpierw pomyśli, z ilu serwisów i aplikacji korzystał, i jak wiele informacji (niekoniecznie w postaci postów na Facebooku czy tweetów na Twitterze) o sobie zostawił.
Nic dziwnego więc, że nowa grupa zawodowa, czyli data scientist, przyrasta w zawrotnym tempie. Na Kaggle, największej na świecie internetowej platformie dla tych specjalistów, założonej w 2010 r. przez młodego ekonomistę z Australii Anthony’ego Goldblooma, w 2013 roku zarejestrowanych było prawie 90 tys. osób z całego świata. Dziś jest ich już ponad 335 tysięcy. A to i tak kropla w morzu potrzeb.