Alphabet, właściciel wyszukiwarki Google, zarobił w III kw. 7,1 mld dol., czyli o 20 proc. mniej niż rok temu, chociaż jego przychody wciąż szybko rosną. Inwestorów niepokoi brak transparentności, jeśli chodzi o koszty.
Spółka np. zaksięgowała 1,5 mld dol. straty z tytułu zmiany wartości swoich inwestycji portfelowych, ale nie napisała, o jakie konkretnie inwestycje chodzi. W raporcie kwartalnym widać, że koszty rosną szybciej niż przychody, ale brakuje szczegółowych informacji o tym, w którym miejscu bardzo złożonego organizmu, jakim jest Alphabet, te koszty powstają. Pytania o to ze strony analityków zadane podczas konferencji po wynikach pozostały bez odpowiedzi.
Prezes spółki Sundar Pichai dużo miejsca poświęcił rozwojowi usług chmury obliczeniowej, wspomniał m.in. o tym, że Google weszło z tą usługą także do Polski. Powiedział, że to do tego działu trafia najwięcej nowo zatrudnionych pracowników spółki i tam skupia się największa część inwestycyjnego wysiłku spółki. W ostatnim kwartale Alphabet zwiększył zatrudnienie o 6450 osób. Czyli średnio każdego dnia przyjmował do pracy 70 nowych osób.
Pichai nie chciał jednak podać ani tego, jakie przychody generuje obecnie usługa chmury, ani ilu Google ma w tym obszarze klientów, ani też jak te liczby zmieniają się w czasie. Z raportu wiadomo, że przychody Google’a z działalności pozareklamowej urosły o 38 proc., czyli znacznie bardziej niż te z reklam, ale ta szufladka oprócz chmury mieści też inne linie biznesowe, np. sklep z aplikacjami Google Play.
Tego samego dnia dowiedzieliśmy się, że paleta biznesów Alphabetu może się jeszcze poszerzyć. W amerykańskich mediach pojawiły się niepotwierdzone oficjalnie raporty o tym, że Alphabet złożył ofertę kupna firmy Fitbit – producenta sprzętu takiego, jak opaski na przegub ręki, mierzącego niektóre parametry fizjologiczne w czasie wysiłku. Oznaczałoby to, że spółka matka Google’a wchodzi na obiecujący, bo szybko rosnący na świecie rynek "wearables" – minikomputerów, które nosi się na sobie. Tyle że Fitbit nie jest firmą dochodową – w pierwszym półroczu miał 150 mln dol. straty. Alphabet rozwijając ją, musiałby w nią także sporo zainwestować.
Mimo tych wszystkich wątpliwości Alphabet wciąż jest spółką wartą na giełdzie prawie 900 mld dol. To wszystko dzięki tej części biznesu, o której mówi się mniej, ale która nadal jest głównym źródłem zysków: sprzedaży reklam.
Przychody z reklam wzrosły w III kw. o 17 proc. (najszybszy wzrost w tym roku) i sięgnęły 33,9 mld dol. Coraz wolniejszy jest przyrost tzw. płatnych klików (kilka lat temu była to podstawa rozliczeń pomiędzy Google’em a reklamodawcami). Rok temu liczba płatnych klików rosła o ponad 60 proc., teraz o 18 proc.
– Największy wpływ na to, co dzieje się z dynamiką klików, ma wzrost liczby reklam "angażujących" ("engagement ads") na YouTubie. To, że liczba płatnych klików rośnie coraz wolniej, to efekt zmian, które wprowadziliśmy w 2018 r., żeby poprawić komfort korzystania z YouTube’a zarówno dla użytkownika, jak i dla reklamodawców – mówiła w czasie konferencji po publikacji wyników Ruth Porat, dyrektor finansowa Alphabetu.
YouTube to dziś drugie po reklamie mobilnej źródło zysków dla spółki.
Zmiana, o której mówiła Porat, polega na tym, że dzięki wykorzystaniu algorytmów i maszyn analizujących nasze zachowanie w sieci spółka potrafi lepiej dopasowywać treść reklam do odbiorcy. Dzięki temu mniej się on nimi irytuje, co z kolei jest źródłem satysfakcji dla reklamodawcy. Coraz częściej w reklamach nie chodzi tylko o to, żeby w nie kliknąć. Stąd i liczba klików rośnie coraz wolniej.
Ale dzięki lepszej efektywności takich reklam Google może sprzedawać je drożej. W efekcie w III kw. udało mu się zahamować trwający od kilku lat trend spadku cen reklam (co z kolei wpływało potem na cały internet, będąc zmartwieniem także innych wydawców i mediów żyjących z reklam). Z ostatniego raportu Alphabet wynika, że średnia "cena za kliknięcie" była o 3 proc. wyższa niż w poprzednim kwartale i tylko o 2 proc. niższa niż rok temu. Przez większość 2018 r. tempo spadku przekraczało 20 proc.