Po przywróceniu Sarze Kerrigan ludzkiej postaci i zniszczeniu Roju, Jim Raynor i książę Valerian ukrywają się przed siłami imperatora Arcturusa Mengska. Czy jednak faktycznie Kerrigan nie jest w stanie kontrolować Zergów i czy jej dążenie do zemsty nie zaprzepaści wysiłków Raynora? O tym dowiecie się podczas kampanii - zdradzimy tylko, że fabuła "Heart of Swarm" jest równie dobra, co poprzedniej części. Tym razem poznamy więcej szczegółów dotyczących planów upadłego Xel'Nagi, dowiemy się skąd dokładnie wzięli się Zergowie, a także sprawdzimy, co Kerrigan jest zdolna poświęcić dla zemsty. Do tego gra reaguje na wybory, których dokonaliśmy w "Wings of Liberty" - Nova będzie bardzo wkurzona, jeśli w pierwszej części zdecydowaliśmy się pomóc Toshowi, a nie jej.
O ile w "Wings of Liberty" sterowaliśmy tylko siłami Terran (i w kilku misjach można było grać Protossami), to w "Heart of Swarm" dostajemy pod kontrolę Zergów. Ta rasa nie nastawiona jest na długotrwałą budowę i kontrataki, a brutalny, szybki, zmasowany atak hordą jednostek. Wystarczy więc, by zalać przeciwnika hordą tanich jednostek, które sprawiają, że zgodnie z zasadami sowieckiej sztuki wojennej, ilość przechodzi w jakość.
Jednostki możemy, w przerwach między misjami, ulepszać - wybieramy jedną z trzech zmian, które sprawiają, że na przykład mutaliski mogą atakować kilka jednostek na raz, a zerglingi dostają bonus do szybkości ataku. Ulepszenia te możemy dowolnie zmieniać między misjami
Oprócz tego, co jakiś czas dostajemy tzw. "misję ewolucyjną" - wybieramy jedną z dwóch opcji ewolucyjnych dla naszych jednostek. Możemy na przykład wybrać, czy chcemy, by zerglingi potrafiły skakać na przeciwnika i wspinać się po skałach, czy też chcemy, by mnożyły się trzy razy szybciej. Warto wybrać sensownie, bo tych decyzji nie możemy cofnąć.
Sama Kerrigan także zbiera doświadczenie - po kolejnych poziomach dostaje nowe zdolności - specjalne ataki, regeneracja jednostek, czy automatyczne zbieranie gazu ze złóż. Zdolności Sary możemy zmieniać przed każdą misją.
W samej rozgrywce wiele się nie zmieniło - grafika została tylko trochę ulepszona - dalej jest to strategia 2D. Trzeba tylko się trzymać z dala od polskiego dubbingu - jest, jak zwykle, fatalny. Na szczęście, po zarejestrowaniu kodu na swym koncie battle.net, możemy ściągnąć wersję oryginalną. Mechanizmy rozgrywki pozostały te same - zbieramy surowce, zamieniamy larwy w jednostki, a te możemy mutować do specjalnych wersji. Po wyprodukowaniu odpowiedniej hordy rzucamy się na przeciwnika. Choć, trzeba przyznać, że gra, nawet na poziomie "brutal" jest łatwiejsza niż "Wings of Liberty".
W kampanii mamy też misje, w których nie możemy budować bazy, a wykorzystujemy tylko zdolności specjalne bohaterów - przypomina się więc bardzo mocno Warcraft 3. Są też zadania w stylu "zniszcz specjalnymi atakami jednostki przeciwnika, zanim zniszczą bazę/zabiją bohatera".
Czy warto? Fanów serii przekonywać nie trzeba. Zarówno tych, którzy uwielbiają tryb multiplayer, jak i ci, którzy chcą poznać dalsze losy Kerrigan, grę już kupili. Dla całej reszty? Jeśli ktoś szuka dobrego RTSa w starym stylu, bez taktycznych udziwnień z "Dawn of War 2", a to, co EA zrobiła w ostatniej odsłonie "C&C 4", sprawia, że bolą go zęby, to "Heart of Swarm" powinien jak najprędzej znaleźć się na jego komputerze.
Trzeba tylko pamiętać, że gra wymaga do działania "Wings of Liberty", a także połączenia z siecią do aktywacji klucza i korzystania z zasobów battle.net.