Gra zaczyna się od nieudanej próby ataku 80 samurajów na mongolską armię. Przeżył, i to przypadkiem, tylko nasz bohater. Teraz, jako ostatni samuraj na Cuszimie, próbuje powstrzymać inwazję i odbić wyspę z rąk najeźdźców. By to osiągnąć, musi jednak zapomnieć o wszystkim, czego go nauczono i wyrzec się kodeksu samuraja.
Sama historia jest bardzo dobrze opowiedziana. Mongołowie nie są pokazani, jako dzikie, bezmózgie hordy, zalewające wyspę masą… są podstępni, brutalni, doskonale wyszkoleni i przygotowani do ataku. Ich dowódca, wnuk Czyngis-Chana przestudiował dokładnie zwyczaje i sposoby walki Japończyków i ma lekarstwo na każdy ich ruch. Dlatego Jin postanawia walczyć inaczej, by wytrącić Mongołów z równowagi i przejąć inicjatywę. Po drodze nasz bohater spotka się także ze zdradzieckimi knowaniami innych klanów samurajskich. Naprawdę fabuła jest napisana bardzo dobrze, bohaterowie są interesujący, a sam Jin wydaje isę być postacią z krwi i kości. Zwłaszcza, gdy jego poczucie honoru jest coraz bardziej wystawiane na próbę, a jego przyjaciele i sojusznicy cały czas podważają to, co on robi.
Graficznie "Ghosts of Tsushima" to perełka. Nawet na zwykłej PS4 gra wygląda przepięknie. Kwitnące pola Japonii, opadające liście, kwiaty, unoszone przez wiatr… to wszystko wygląda prześlicznie. Dorzućcie do tego jeszcze księżyc, oświetlający wodę, którego promienie przebijają się przez listowie… Same zdjęcia nie oddadzą urody tej gry. Miałem to szczęście, że mogłem ją testować na dwóch telewizorach – Samsung QLED 8K Q950R i tegorocznym, świeżutkim Sony XH90. Na obu, na zwykłej PS4 wszystko wygląda płynnie, świetne jest nasycenie kolorów czy poziom czerni.
Ruchy postaci, animacja konia, używnaego przez naszą postać, style walki, to wszystko też wygląda jak z filmów Kurosawy. Oszczędne, szybkie ruchy Jina kontra brutalna siła mongolskich wodzów stanowią przepiękny kontrast, który najlepiej widać w walkach z bossami. To jest – moim zdaniem – jedna z najlepiej wyglądających gier na PS4. Nie mogę się doczekać przeniesienia jej na PS5.
„Ghosts of Tsushima” ma jeszcze jedną, cudowną opcję. To możliwość gry w czarno-białym świecie. Gra ma wtedy wyglądać jak stare filmy samurajskie Kurosawy. I tak właśnie jest. Pojedynki z bossami w tym trybie wyglądają, jakby kręcił je sam mistrz japońskiego kina.
Równie wspaniały jest dźwięk. Otacza nas japońska, klasyczna muzyka. Pojedyncze uderzenia strun, tworzą nastrojowy podkład. Do tego mongolska mowa najeźdźców i japoński bohaterów. Ta gra aż się prosi o zostawienie japońskiego audio i jedynie włączenie napisów w znanych językach. Bez tego traci się połowę klimatu. Można słuchać na słuchawkach w 3D Audio, ale ta gra prosi się o zestaw kina domowego czy dobry soundbar
Dźwięk w połączeniu z obrazem i taką umiejętnością Jina, jak gra na flecie pozwala nam czasem całkowicie oderwać się od świata. I jak prawdziwy samuraj stoimy nad brzegiem jeziora tuż przy drzewach, z których spadają liście, a wiatr niesie kwiaty z pobliskich pól… i zaczynamy grać, a ręce same składają się do pisania wtedy haiku. Chyba tylko „Way of the Samurai” tak potrafiło oddać ducha Japonii i jej wojowników.
Mechanika rozgrywki czerpie z serii Assassin’s Creed czy z Shadow of Mordor. Sucker Punch wiele tu nie zmieniło. Skaczemy po dachach, ukrywamy się w trawie i zachodzimy wroga od tyłu, by poderżnąć mu gardło wakizashi. Elementem, w którym jednak "Ghosts of Tsushima" bryluje i wyprzedza konkurencję jest walka. Zapomnijcie o naciskaniu ciągle jednego przycisku przez kilkanaście razy i mordowaniem się ze zwykłymi przeciwnikami. Nasz bohater jest przecież mistrzem miecza, uzbrojonym w legendarną katanę rodu Sakai (której możemy zmienić lekko wygląd czy ulepszyć). Większość zwykłych przeciwników kładziemy jednym, oszczędnym ciosem, rozcinając im szyję, czy brzuch. Padają widowiskowo i realistycznie. Oczywiście spotykamy tez lepiej uzbrojonych wrogów, którym musimy najpierw przełamać blok, a potem dopiero można ich zabić. Gra mocno też stawia na uniki i parowanie. Dobre sparowanie ataku wroga otwiera nam drogę to jednego, zabójczego ciosu. Do tego mamy jeszcze odpowiednie style walki, przeznaczone do pokonywania różnie uzbrojonych przeciwników – inaczej bowiem Jin walczy z tarczownikami, inaczej z włócznikami, a inaczej z ciężko uzbrojonymi przeciwnikami. Trzeba to szybko przełączać w czasie walki, by jak najskuteczniej i najszybciej poradzić sobie z wrogiem.
Oczywiście gra, jak przystało na opowieść o Japonii jest bardzo brutalna. Krew leje się litrami, nasz bohater dobija rannych wrogów itp.to nie jest gra dla dzieci i warto pilnować zalecanego wieku odbiorcy.
To bowiem nie jest świat fantasy, gdzie bohater nosi 15 mikstur zdrowia, a sam pasek HP odradza się w trakcie walki. By się uleczyć, musimy albo wykupić umiejętności, odradzające zdrowie przy wykonaniu perfekcyjnego odbicia, bądź wydać punkty zdecydowania. Je zaś uzyskujemy za zabójstwa wrogów.
Fantastyczną sprawą są pojedynki. Nasz bohater rzuca wyzwanie przywódcy grupy przeciwników. Jeśli w odpowiednim czasie wciśniemy i puścimy przycisk ataku, nasz bohater jednym ciosem zabija nawet najpotężniejszego przywódcę grupy (potem możemy to rozciągnąć na kolejnych wrogów). To znacznie ułatwia czyszczenie lokacji. Zwłaszcza, że wraz z rozwojem naszej postaci, wzrostem popularności i kolejnymi umiejętnościami, może to tak wystraszyć szeregowych Mongołów tak, że ci rzucą się do ucieczki czy będą błagać o litość. To jest znakomicie zrobione.
Rozwój postaci? Dostajemy punkty umiejętności, które możemy wydać na zdolności samuraja, kolejne style walki czy umiejętności „ducha”
Oczywiście otwarty świat nie byłby otwartym światem, gdyby nie poszukiwanie różnych „znajdziek”. Tu przeszukujemy Cuszimę, by odnaleźć miejsca ćwiczenia walki mieczem czy gorące źródła, które poprawiają nasze statystyki oraz śledzimy lisy, które prowadzą nas do świątyń, dzięki którym będziemy mogli używać przedmiotów, wspomagających nasze statystyki. A jeśli już jesteśmy przy poszukiwaniach… to zapomnijcie o HUD z kompasem i wyświetlaną drogą do celu. Tu tego nie ma. Możemy jedynie krótkim przesunięciem palca po dotykowym module pada wezwać wiatr, który pokazuje nam, w którą stronę się udać. To rewelacyjne rozwiązanie, które pozwala lepiej wcielić się w bohatera.
Co mi się nie podoba? Tryb pracy kamery. Podczas walki nie można jej zablokować na przeciwniku, by go odpowiednio śledziła i by ułatwić nam walkę. Trzeba ją przesuwać samemu i potrafi się ona gdzieś zgubić. To bardzo utrudnia zabijanie wrogów i przyspiesza naszą śmierć.
Przyczepić się też można do realizmu historycznego. Zdaniem profesora japonistyki, który oceniał tę grę, nasza postać używa miecza i pancerza z czasów szogunatu Edo, czyli jakieś 300 lat po wydarzeniach z gry. Ekspert uważa też, że w tamtych czasach rozterki moralne Jina byłyby nieuzasadnione. Jak mówi, samuraje z czasów inwazji mongolskich, nie mieliby żadnych problemów, by zabijać wrogów, jak bohater „Ghosts of Tsushima” i nie uznano by ich za „fałszywych samurajów”, łamiących Bushido.
Zresztą posłuchajcie sami, jak on ocenia grę (filmik niestety tylko po angielsku)
Podsumowując – ze względu na mechanikę, gra nie wnosi wiele do gatunku. Ale, biorąc pod uwagę pojedynki z bossami, przepiękną grafikę, wciągającą opowieść i rewelacyjny dźwięk, „Ghosts of Tsushima” jest grą bardzo dobrą. Natomiast fani Japonii i samurajów, którzy choć trochę chcą poczuć się, jak bohaterowie filmów Kurosawy, czy jak Anjin-san będą się czuli, jakby złapali boginię Amaterasu za nogi. Dla nich to pozycja obowiązkowa.
Dla mnie to taka gra, do której jak siadłem wieczorem, to od konsoli oderwał mnie dopiero poranny śpiew ptaków za oknem