"Warlords of New York" to najnowszy - płatny - dodatek do sieciowej strzelanki Ubisoftu. Co w nim dostajemy? Rozwój postaci do 40 poziomi i nowe tereny do walki. Wyruszamy bowiem na misję do Manhattanu, w której mamy odnaleźć i powstrzymać zbuntowanego agenta, Aarona Keenera. By jednak pochwycić Keenera, najpierw musimy odnaleźć i upolować jego czterech współpracowników. Dostajemy więc nowe misje fabularne, które, po zakończeniu całej historii, zamienią się w tradycyjne misje grupowe. Na Manhattanie zastosowano podobne rozwiązania co w podstawowej wersji – musimy więc zdobywać punkty kontrolne, powstrzymywać takie uliczne wydarzenia, jak publiczne egzekucje itp.
Ścieżka fabularna jest w miarę interesująca, choć umówmy się, w tej grze fabuła ma znaczenie drugorzędne. Na pewno jednak dodano dramatyzmu pojedynkom z bossami. Walka na parkiecie giełdy przy Wall Street to jedna z najlepiej zrobionych strzelanin w grze.
Miasto oddano równie dobrze, co Waszyngton. Każdy kawałek Manhattanu w grze, jest żywcem przeniesiony z prawdziwego miasta – szyldy, sklepy, hotele, najbardziej znane punkty, to wszystko tam jest. Największe wrażenie zrobił na mnie zrujnowany hotel, z którego głośników wciąż słychać klasyczne swingowe świąteczne przeboje… a wokół ruin toczy się regularna wojna z gangami. Doszli też nowi przeciwnicy - w NYC walczymy z gangiem czyścicieli, którzy wypalają swoich wrogów miotaczami ognia. Walka z jednym z takich bossów, wyposażonym w ciężki pancerz i miotacz, na małej przestrzeni była dla mnie jednym z najbardziej frustrujących momentów dodatku.
Zmiany doczekał się końcowy etap rozrywki. Co nowy poziom doświadczenia, to - zamiast skrzyń ze sprzętem, dostajemy teraz punkt w jednej z pięciu grup – ofensywa, defensywa, broń i zdolności oraz opcja dająca nam dodatkowe zasoby. W każdej z nich (poza zasobami) dostajemy do rozwoju cztery pozycje (m.in. celność czy stabilność broni, szybkość odnawiania zdolności itp.), a na każdą z nich możemy wydać 50 punktów (czyli wzrost wartości funkcji o 10 proc.) To oznacza, że uzyskanie maksymalnych wartości potrzeba nam będzie spędzić w grze długie godziny
Do tego dostajemy też sezony - w każdym z nich czeka na nas grupa zbuntowanych agentów do pokonania. Najpierw musimy upolować popleczników bossa, a potem przyjdzie czas na niego (lub na nią) - działa to tak, jak walka z Keenerem. Trzeba więc będzie wypełniać misje, polować na przestępców, czy odbijać lokacje z rąk wrogów. Niestety tu Ubisoft popełniło błąd. Gdy po dwóch tygodniach rozpocznie się polowanie na kolejnego porucznika, nie będzie można już dopaść poprzedniego wroga. A to oznacza, że kto nie kupi dodatku w ciągu pierwszych dwóch tygodni, nie ma szans na walkę z celem ostatecznym.
Zwiększono też trudność rozgrywki. Przeciwnicy są sprytniejsi, korzystają ze zdolności ofensywnych i defensywnych. Trzeba więc znacznie częściej korzystać ze swoich gadżetów. Do tego najważniejsi bossowie dostali dużo mocniejszy pancerz, co oznacza, że trzeba w nich wpakować znacznie więcej magazynków, by ich pokonać.
Massive zapowiada łatkę, która ma trochę ograniczyć odporność bossów na ostrzał, na nią jednak poczekamy
Okazuje się też, jeśli nie mamy dodatku, to przeciwnicy w lokacjach są na 40 poziomie doświadczenia, a my mamy 30. To oznacza, że walka z nimi jest bardzo ciężka.
Jeśli chodzi o wymagania techniczne gry, to też wiele się nie zmieniło. Podobnie jak w podstawowej wersji gry, moje 1080 Ti oraz Ryzen 3600X wystarczą, by w 3440x1440 osiągnąć od 59 do 72 klatek na sekundę.
Podsumowując - "Warlords of the New York" nie wprowadza rewolucyjnych zmian do “Division 2”. Dostajemy po prostu więcej tego samego, plus pewne ulepszenia. Kto “Division 2” kocha, kupi na pewno, kogo ta gra odrzuciła, raczej się w nią nie wciągnie na nowo. A kto chce spróbować, lepiej niech to zrobi z abonamentem Uplay Plus (gra z dodatkiem jest w nim dostępna za 60 złotych miesięcznie, razem z całą resztą produkcji Ubisoftu).