Do niedawna, by mieć dobry monitor trzeba było wydać ponad tysiąc złotych. Poniżej tej kwoty były tylko ekrany z matrycą TN. Teraz sytuacja się zmienia. Najpierw Iiyama z ekranami o matrycy A-MVA, a teraz Philips ze swoimi tanimi IPS udowadniają, że czas TN odchodzi do lamusa.

Reklama

Designerzy Philipsa uznali, że czarny kolor na biurku jest nudny. Dlatego też testowany model jest w białej obudowie. Niezwykle wąska ramka sprawia , że nie przeszkadza ona w grach, czy przy oglądaniu filmów. Pytanie tylko, jak ten monitor będzie wyglądał za dwa lata i czy biały plastik nie zacznie żółknąć - tego jednak nie da się stwierdzić po dwóch tygodniach używania urządzenia w redakcji.

Sama matryca to AH-IPS o rozdzielczości 1920x1080 i czasie reakcji 5ms (gtg). Od razu też znajdujemy jeden z największych błędów inżynierów koncernu - mamy zbyt mało wejść sygnałowych - tylko HDMI, MHL-HDMI i VGA. Nie ma ani DisplayPort ani DVI, co oznacza, że ekranu nie da się zastosować w konfiguracjach wielomonitorowych typu Crossfire czy 3D Surround.

Jakość obrazu jest bardzo dobra, nawet po wyjęciu z pudełka, bez kalibrowania sprzętu. Na szczęście Philps zdecydował się na matową matrycę, przez co nie mamy problemu ze zbyt jasnym światłem w pokoju. Nie ma najmniejszych problemów ze smużeniem nawet przy szybkich grach, kąty widzenia i czerń, jak przystało na IPS są całkowicie poprawne. Niestety problemem 274E5QHAW jest zbyt duża przekątna ekranu na tę rozdzielczość - FullHD źle wygląda na monitorach większych niż 24 cale. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że gdyby Philips wrzucił matrycę 1440p, to monitor nie kosztowałby 900 złotych, a 1900.

Ciekawą funkcją jest też możliwość podpięcia smartfona przez port MHL. Dzięki temu połączeniu możemy oglądać filmy i zdjęcia w rozdzielczości FullHD, a nasz telefon jest jednocześnie ładowany. W przypadku Philipsa wystarczy użyć specjalnego kabla, podłączanego do gniazda MHL-HDMI, a telefon bez żadnego problemu wyświetla obraz na monitorze. To zupełnie inne wrażenia, niż oglądanie nagranych filmików i zdjęć na małym ekranie smartfona.

Podsumowując: Jeśli ktoś szuka monitora za mniej niż tysiąc złotych, który poradzi sobie z filmami i grami, a jednocześnie da się na nim pracować (choć nie ma mowy o profesjonalnej obróbce zdjęć) i nie przeszkadzają mu pewne wady, jak choćby za mała ilość wejść, czy zbyt duża przekątna, to testowany sprzęt sprawdzi się idealnie.