Zamieni odręczną notatkę na działającą stronę internetową, pomoże rozliczyć podatki, wyszukując zmiany w przepisach, wytłumaczy zabawne memy – to tylko próbka możliwości chatGPT-4, które we wtorek pokazała spółka OpenAI. Prezentacja najnowszej wersji narzędzia to rękawica rzucona wielkim spółkom technologicznym. Wyścig zbrojeń może się jednak okazać falstartem, bo choć narzędzia są imponujące, budzą też wielkie kontrowersje.
Duże modele językowe (LLM) – podstawa działania chatbotów w stylu narzędzia od OpenAI – stały się najgorętszym trendem ostatniego półrocza. To aplikacje, które pozwalają się komunikować z komputerem w naturalnym języku. Dzięki ogromnej bazie danych, na której zostały wytrenowane, pozwalają odnieść wrażenie, że robot po drugiej stronie naprawdę rozumie intencje użytkownika i jest w stanie sensownie odpowiedzieć.
Nad wykorzystującymi AI programami już od dawna pracowały wszystkie większe spółki technologiczne. Pierwszy taki model stworzył Google. Przez lata nie wypuszczały ich jednak do powszechnego użycia. A to ze względu na potencjalne szkody, które takie modele mogą wyrządzić – kiedy nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, po prostu zmyślają informacje.