„Muzo! Męża wyśpiewaj, co święty gród Troi
Zburzywszy, długo błądził i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział, poznał tylu ludów
Zwyczaje, a co przygód doświadczył i trudów”
Każdy fan historii starożytnej, gdy usłyszał, że gra będzie miała podtytuł Odyseja, myślał, że wkroczymy w czasy mityczne i złupimy Troję, a potem będziemy towarzyszyć Odyseuszowi w powrocie na Itakę. Niestety, programiści umieścili akcję nowego AC w czasach już bardziej znanych, czyli podczas wojny peloponeskiej.
Nasz bohater (lub bohaterka) - możemy bowiem wybrać płeć postaci - to młody najemnik, z pochodzenia Spartanin, żyjący na wyspie Kefalonia. Splot wydarzeń sprawia, że główna postać gry będzie musiała ruszyć na wędrówkę przez całą Grecję, by powstrzymać złowrogi kult. Więcej nie powiem, by nie psuć wam zabawy – mogę tylko dodać, że – jak przystało na serię – część zadań wykonamy w czasach obecnych. Na szczęście te przygody są na tyle krótkie, że nie oderwą nas na długo od Grecji.
Jeśli myśleliście, że starożytny Egipt w AC: Origins był olbrzymi, to poczekajcie, aż zobaczycie całą mapę Odysei. Mamy tu do zwiedzenia cały półwysep oraz wyspy Morza Egejskiego. Podróżować więc będziemy od Kefalonii aż po Samos i Lesbos. Po drodze spotkamy takie postaci, jak Herodot czy Perykles oraz weźmiemy udział w wojnie między Spartą i Atenami.
Świat jest oddany niezwykle realistycznie. Inaczej wyglądają małe wysepki, czy przybrzeżne osady, a inaczej góry Macedonii, Ateny czy Sparta. Czujemy się cząstką tego świata, gdy wędrujemy przez gaje oliwne, mijamy modlących się ludzi, czy wojskowe obozowiska. Na pustych polach bitewnych widzimy ludzi, ponabijanych na pale, zniszczone triery czy spalone szańce. Ta Grecja po prostu żyje. Gdy wejdziemy na szczyt Parnasu wieczorem, oglądając okoliczne tereny z wysokości, widząc jesienne drzewa, albo gdy nocą przemierzamy uliczki większego miasta, to widzimy, że jeszcze żadna gra tak dobrze nie oddała tamtego klimatu.
Gdy opuścimy miasta, mamy do czynienia z piękną grecką przyrodą… oraz dzikimi zwierzętami. Wilki, niedźwiedzie i kilka mitycznych stworzeń mogą stać się dla naszego bohatera (zwłaszcza w początkowych okresach gry) bardziej niebezpieczne niż wrogowie. System walki i rozwój postaci przypomina ten z Origins. Najważniejsze to opanować uniki. Gdy bowiem uskoczymy w ostatniej chwili przed ciosem przeciwnika, to czas mocno spowalnia i mamy chwile na zadanie szybkiej serii ciosów. Do tego dostajemy umiejętności specjalne, jak słynny spartański kopniak oraz umiejętności, pozwalające nam łatwiej zabijać wrogów z ukrycia.
Drugim ważnym elementem gry są bitwy morskie, nasza postać dość szybko zostaje bowiem dowódcą triery. O ile fizyka i model walki mało przypomina starożytne starcia, o tyle jest to tak fajne, że można wybaczyć twórcom gry nieścisłości. Sama walka bardzo przypomina Black Flag – najpierw taranujemy wroga i ostrzeliwujemy go z łuków, by wreszcie przeskoczyć na jego pokład, wyciąć w pień załogę i zdobyć łupy. Co ciekawe, podczas rejsu przez greckie wody nasza załoga śpiewa szanty w ojczystym języku.
Zadania poboczne? Przede wszystkim możemy podbijać i bronić regiony Grecji. Jesteśmy w stanie albo od razu rzucić się do bitwy, albo ułatwić sobie zadanie, osłabiając przeciwnika – palać jego zasoby, mordując żołnierzy itp. Inne zaś questy polegają albo na wytropieniu bandytów, przeniesieniu listu, jednak samo to, w jaki zostały przygotowane – ot choćby Spartanka, która postanawia zamiast kosmyka swych włosów i wiersza obdarować ukochanego głową ateńskiego dowódcy, czy też starsza kobieta, która postanawia stworzyć dla męża eliksir jurności – sprawiają, że ignorujemy to, że polegają one głównie na wycięciu wszystkiego co się rusza, czy zebraniu przedmiotów w miejscu docelowym.
Jeśli chodzi o długość gry, to wykonując każde zadanie poboczne i starjać się odwiedzić wszystkie znaki zapytania na mapie, po 12 godzinach gry odkryłem dopiero 20 proc. zawartości Odyssey. A kolejne regiony są dużo większe niż te 2, w któych byłem do tej pory.
Ubisoft odszedł też od swojego znanego mechanizmu – wspinaczki na miejsca widokowe. Tu nie musimy już na nie wchodzić, by odkryć mapę i zadania dodatkowe oraz miejsca do zwiedzania. One pokazują się same, po wejściu na teren. Wciąż jednak warto „synchronizować widok”, bo to poprawia zdolności naszego orła, a poza tym, kto by nie chciał wspiąć się na szczyt sanktuarium Apollina na Parnasie?
Jeśli chodzi o grafikę, to wersja na Xbox One X, w którą grałem, jest rewelacyjna. Tekstury 4K i płynność gry utrzymana w stałym tempie 30 klatek na sekundę sprawiają, że Grecja wygląda przepięknie. Szczegółowo oddano rzeźby, domy i ludzi. Po prostu wygląda to lepiej niż na PC (zwłaszcza tym bez dwóch 2080 Ti i monitora 4K).
Równie cudowny jest dźwięk. Miałem przyjemność grać w Odyssey z wykorzystaniem soundbaru Sony HT-ZF9 z głośnikami tylnymi, który wykorzystuje Dolby Atmos. Technologia ta sprawia, że idealnie słyszymy wszystko, co się koło nas dzieje. Gdy nocą nas z bohater biegnie przez las, a z tyłu nagle słychać wycie wilka i trzask łamanych gałęzi, od razu wiadomo, że mamy kłopoty. Doskonale też brzmi w Atmos pozycjonowanie głosów w miastach – idąc przez agorę czy bocznymi uliczkami, słyszymy dokładnie głosy mieszkańców i jest tak, jakbyśmy to my sami byli w centrum starożytnych miast.
Podsumowując: Odyssey, to mocny kandydat do gry roku. Twórcy wzięli najlepsze elementy dotychczasowych gier z serii i połączyli je, tworząc grę ze świetnym wątkiem fabularnym, fajnymi zadaniami pobocznymi. Do tego bardzo wiernie oddano zwyczaje i wygląd starożytnej Grecji. Dla fanów serii AC i dla fanów starożytności to pozycja obowiązkowa. Nie, wróć, to pozycja obowiązkowa dla każdego, szanującego się gracza.