Demony z Piekła rodem opanowały Ziemię. Całą nasza cywilizacja leży w gruzach. Trzeba więc wziąć strzelbę, amunicję i granaty i nauczyć zło, czym się kończy zadzieranie z „Doom guy”. Akcja gry zabierze nas do Piekła, na Ziemię i w inne regiony, w których jeszcze w "Doomie" nie byliśmy. Cel jest tylko jeden - wystrzelać wszystko, co stoi nam na drodze, aż staniemy oko w oko z samymi władcami piekieł (i jeszcze czymś).
Do dyspozycji mamy tradycyjny arsenał (oprócz pistoletu) - strzelbę, karabin, działko plazmowe, wreszcie też znów dostaniemy BFG. Do tego granaty, miotacz ognia czy piłę łańcuchową. O ile broń działa, jak to broń, o tyle gadżety służą nam trochę inaczej. Potwory zabite piłą zostawiają amunicję, te podpalone dają nam dodatkowe punkty pancerza.
Mechanikę rozwoju postaci i broni lekko zmieniono w porównaniu do poprzedniej części. Tu też dostajemy mody, zmieniające działanie naszej broni (np. strzelba może miotać granaty), a za punkty za zabijanie wrogów możemy rozszerzyć umiejętności naszego arsenału. Zdobywamy też żetony pretora, ulepszające nasze umiejętności. Nowością są za to cylindry strażnika, służące do odblokowywania kolejnych funkcji naszego statku-bazy.
Rozgrywka składa się z dwóch części. Jedna to zwykła rzeźnia, w której wycinamy hordy różnych potworów. Tu nie ma mowy o chowaniu się za osłoną, by oddać kilka strzałów w stronę wrogów, jak w Division 2. Tu trzeba być w ciągłym ruchu i cały czas strzelać do wroga. Jeśli tylko zatrzymamy się gdzieś na moment, demony zaraz nas osaczą i zasypią ogniem. Trzeba też oduczyć się stylu gry z poprzednich części. Autorzy map dali nam bowiem wielopoziomowe konstrukcje, w których trzeba przeskakiwać z półki na półkę, używać teleportów czy innych takich. Jeśli będziemy bowiem poruszać się tylko na jednym poziomie, to nasza rozgrywka szybko się skońćzy
I tak, gra jest piekielnie trudna. Nawet na najniższym stopniu trudności potworów jest pełno, cały czas nas atakują i robią to sprytnie, unikając naszego ognia. Wiele razy będziemy rzucani na kolana przez któreś z monstrum. To jest takie Dark Souls gier FPS. Każdy błąd, każda chwila przestoju, każde pudło oznacza nasz koniec. Mało tego, niektóre potwory da się zabić szybko tylko w specjalny sposób - np. Cacodemonom trzeba cisnąć w paszczę granat, który sprawi, że zostają ogłuszone i można wykonać „zabójstwo chwały”. Ale jak tu wcelować w paszczę, gdy jesteśmy atakowani jednocześnie przez arachnotrony i rycerzy piekieł? Walka wyciągnie z wasz wszystkie soki, potem was przeżuje, by następnie wypluć sfrustrowanym… ale jaka nam towarzyszy euforia, gdy wreszcie wyjdziemy z walki zwycięscy.
Starcia z bossami też są fantastyczne. Każdy z nich wymaga innego sposobu walki. Jeśli jednak zginiemy za dużo razy, to uruchomi się specjalna osłona – pancerz strażnika – dzięki której nasza postać dostanie dużo mniej obrażeń. Więcej o walce z głównymi przeciwnikami nie napiszę, żeby nie psuć wam zabawy.
Nieodłączną częścią walki jest genialna ostra i ciężka muzyka, z której zresztą seria słynęła. Dlatego zapomnijcie o graniu na słuchawkach. Ścieżka dźwiękowa wprost błaga nas, by dać ją na porządne głośniki i rozkręcić głośność na full.
"Doom Eternal" ma jednak swoje drugie oblicze. To, które szczerze znienawidziłem. To elementy platformowe, zapożyczone z God of War, Prince of Persia czy Tomb Raidera. Gdy nie walczymy z potworami, to trzeba nam skakać po różnych elementach krajobrazu, wspinać się po ścianach itp.. Na przykład w jednej z misji musimy wspiąć się po platformach. Gdy tylko na nie wskoczymy, zaczynają się zapadać w lawę. Trzeba wiec szybko na następną, po drodze jeszcze korzystając z przyspieszenia – między platformami zaś latają płonące łańcuchy, które odbierają nam życie. Wystarczy wcisnąć zły klawisz, albo pomylić się o ułamek sekundy, czy też źle się odbić, a lądujemy w lawie i trzeba wszystko powtarzać na nowo. To zabijało mnie bardziej niż demony, a po parunastu nieudanych próbach przejścia tego etapu miałem ochotę cisnąć myszą o ścianę. Z jednej strony to stanowi dobry przerywnik między kolejnymi rzeziami demonów, z drugiej zaś strony nie tego człowiek w Doomie oczekiwał.
Gra – czego mało kto mógłby się spodziewać – nasycona jest mitologią świata. Poznajemy historię walk w piekle, dowiadujemy się, kim jest Doom Slayer itp. Historię poznajemy z zapisków na piekielnych kartach, rozrzuconych po mapach. Warto wiec do nich się dostać, by zrozumieć, jak rozbudowane jest uniwersum Dooma.
Jeśli chodzi o stronę techniczną Dooma, to lokacje są doskonale zrobione. Tekstury potworów i otoczenia są dobrze zrobione. Mało mamy czasu jednak na podziwianie widoków, bo za każdym rogiem czai się demon, a ekran co chwila zalewają hektolitry krwi. Mrugnięto też okiem do starych wyjadaczy – można choćby wybrać opcję widoku broni po środku ekranu, jak w oryginalnych wersjach. Autorzy kpią też trochę z korporacyjnego stylu życia – słychać bowiem komunikaty z piekła, brzmiące jak język komunikatów dużych firm.
Wymagania techniczne? Moja 1080 Ti, wsparta przez Ryzena 3600x wystarczy, by zapewnić 120 klatek w rozdzielczości 3440x1440 i jakości „ultra nightmare”.
Podsumowując, "Doom" to "Dark Souls" strzelanek. Gra jest piekielnie trudna, frustrująca, a jednak wywołująca uśmiech na twarzy, gdy przejdziemy sekcję mapy, na której ginęliśmy przez ostatnie pół godziny. To jest gra, której po 30 minutach masz dosyć, robisz więc przerwę by ochłonąć i wracasz do niej, choć nienawidszisz tej części rozgrywki, w której zginąłeś po raz enty. I znowu giniesz.. aż w końcu udaje Ci się pokonać demony, tylko po to, by trafić na jeszcze trudniejszy fragment rozgrywki. Nawet na najniższym poziomie trudności "Doom Eternal" stanowi wyzwanie, a na najwyższym będziemy ginąć szybciej niż gotuje się szparag. Mimo tego, ta gra wciąga jak bagno i chce się do niej wrócić, by nas znów zniszczyła.