Wydarzenia w „The Last of Us II” dzieją się cztery lata po zakończeniu pierwszej serii. Joel i Ellie znaleźli schronienie w miasteczku Jackson i próbują na nowo poukładać sobie życie. Sprawy jednak toczą się zupełnie inaczej i Ellie wyrusza w podróż, przepełniona żądzą zemsty. Ciężko pisać o fabule, nie chcąc wam zdradzić choćby najmniejszych szczegółów, bo warto wszystko odkryć samemu. Mogę jedynie napisać, że wyprawa Ellie popchnie ją na skraj szaleństwa i dziewczyna posunie się do rzeczy, o które nikt by jej nie podejrzewał. W pewnym momencie ma się samemu wątpliwości, czy jej ścieżka jest słuszna. Niestety nie możemy jej sprowadzić na inną drogę, bo gra nie daje nam żadnego wyboru. Do końca kroczymy po linii, wyznaczonej nam przez Naughty Dog.

Reklama

Do tego, po każdym rozdziale, dostajemy retrospekcję sprzed kilku lat. Poznajemy lepiej motywacje postaci… ale te retrospekcje zrobiony są w taki sposób, że człowiek aż prosi, żeby to się wreszcie skończyło. Są za długie i za nudne.

The Last of Us II / dziennik.pl

Częściowo dobrze oddana jest nie tylko psychologia głównej bohaterki, ale i postaci niezależnych. Znakomicie pokazano choćby dziewczynę Ellie, która stara się ją powstrzymać od szaleństwa. I ten związek oraz historię miłosną tych dziewczyn napisano dużo lepiej niż to, co łączy postaci heteroseksualne. Są też wątki pedofilii w sekcie religijnej itp. Nic dziwnego, że gra budzi kontrowersje.

Reklama

Były plusy fabuły, teraz będą dziury logiczne świata, zniszczonego przez pandemię zombie. Co z tego, że wszystko jest w ruinie, skoro elementy, kluczowe dla fabuły, typu generatory czy komputery działają nawet po kilkunastu latach. Nasza postać nosi tylko kilka sztuk amunicji, a o znalezienie dodatkowych nabojów jest trudno, podczas gdy NPC znaleźli chyba fabryczkę pocisków, bo prują do nas bez opamiętania. Pułapki zastawione przez wrogów dokładnie widać i łatwo je rozbroić… Gdyby też ktoś nie wiedział, to kobiety w 4 miesiącu ciąży skaczą z dachów, biegają, wspinają się po linach, walczą… i nie mają żadnych problemów zdrowotnych.

Gra wygląda za to obłędnie. Budynki w Seattle oddano zgodnie z rzeczywistością, roślinność, jakość tekstur wody itp. To jest mistrzostwo. Naughty Dog naprawdę umie wyciągnąć z PS4 każdy ułamek mocy. Gdy przedzieramy się przez mokre pola kukurydzy, czy czołgamy się w wysokich trawach, to dokładnie widać, jak doskonale oddano fizykę roślinności. Nawet gdy Ellie musi przenieść kawałek kabla, to najpierw przewód zwija w ręku, potem przerzuca go przez płot, a sam kabel zachowuje się, jak w prawdziwym życiu.

The Last of Us II / dziennik.pl
Reklama

Świetnie zrobiono też dźwięk. Ta gra aż prosi się o zestaw kina domowego, czy soundbar z tylnymi głośnikami. Gdy Ellie wprowadzimy w tryb nasłuchiwania, to jęki, wydawane przez „Zainfekowanych” mogą przestraszyć. Gdy np., przekradamy się między kultystami, porozumiewającymi się gwizdami, to wyraźnie słychać, gdzie są wrogowie i w którą stronę zmierzają. Co do kwestii technologicznych w grze nie można się więc do niczego przyczepić. Tu Naughty Dog dało z siebie wszystko.

Naughty Dog - i tu czapki z głów - świetnie przygotowało tę grę dla potrzeb osób niepełnosprawnych. Można tak poustawiać wszystkie opcje graficzne i funkcje kontrolera, by ludzie, którzy nie mają pełnej sprawności motorycznych, czy mają poważne problemy ze wzrokiem czy słuchem także mogli cieszyć się rozgrywką. Szkoda, że dopiero pod koniec życia PS4 pojawiła się gra, dająca takie możliwości. To naprawdę wielka rzecz na drodze do walki z wykluczeniem z puli graczy przez chorobę. Sony wylicza nawet na swojej oficjalnej stronie wszystkie te funkcje i pokazuje, jak one działają w grze. Oby jak najszybciej studia deweloperskie zastosowały swój pomysł także w kolejnych grach na PS4 i PS5.

Rozwój postaci? Po drodze znajdujemy pigułki, które pozwalają nam rozwinąć kolejne umiejętności i części, pozwalające rozbudować nasz arsenał. By je odnaleźć, trzeba dokładnie przeszukać wszystkie ruiny, bo ukryte są wszędzie. Zresztą i tak, podczas pierwszego przejścia gry nie zdobędziecie wystarczającej ilości na odblokowanie wszystkiego. Potrzeba przynajmniej kilku rozgrywek, by to uczynić. Jeśli więc chcecie „wbić platynę”, to przygotujcie się na tryb „new game plus”.

Największą wadą gry jest jej mechanika. Nie zmieniła się ona w niczym od czasów pierwszych Uncharted i TLoU. Dalej ukrywamy się, by po cichu podejść do przeciwnika, zlikwidować go bezgłośnie i ruszyć dalej. Niestety amunicji jest na tyle mało, a przeciwników tyle, że musimy się skradać. Najpierw więc nurzamy się w trawach, czekamy aż wróg podejdzie, zabijamy i uciekamy. Kompani wroga podnoszą zwykle alarm i zaczynają przeszukiwać okolicę, jednak robią to tak nieporadnie, że jesteśmy od razu w stanie zlikwidować dodatkowych przeciwników. Każda następna lokacja z przeciwnikami wymaga tego samego algorytmu postępowania i po pewnym czasie to się robi po prostu nudne. Pewnym urozmaiceniem jest wprowadzenie psów tropiących, ale wystarczy celny strzał z łuku i po problemie. Są oczywiście potwory (i ludzie), których tak zabić się nie da, trzeba więc czasem wyciągnąć broń.

Na szczęście autoaim sprawę załatwia, jeśli używamy czegoś w stylu dwururki czy pistoletu maszynowego, to w zasadzie wystarczy skierować lufę w stronę przeciwnika i nacisnąć przycisk strzelania. Początkowo zaś snajperka i łuk stwarza problemy ze względu na zbytnie kołysanie, jednak po odpowiednich modyfikacjach stają się stabilne.

Czasem też wrogów jest po ludzku szkoda. Gdy słyszymy rozmowę, że to już ostatnia zmiana w tym regionie, a bojówkarz wreszcie spotka się ze swoją narzeczoną, czy gdy kultysta uczy młodego chłopaka jak patrolować okolicę, to po ludzku jest żal ich zabijać. Niestety nie da się tego rozwiązać inaczej.

Do tego Naughty Dog nie byłoby sobą, gdyby nie wprowadziło specjalnych elementów, przedłużających grę. Ot na przykład mamy zdobyć paliwo do generatora, które może być w jednym z dwóch punktów. Tak, w pierwszym punkcie go nie ma, trzeba wędrować do drugiego. Albo taka sytuacja – biegniecie do celu, już go widzicie, nagle droga się zarywa i trzeba przekradać się przez kolejny region. Jest jeszcze cały rozdział poświęcony płynięciu motorówką z punktu a do punktu b, po drodze przestawiając skrzynie, żeby odblokować przejazd. Oczywiście sam rozdział do fabuły niczego nie wnosi, ale można się potem chwalić w reklamach, że gra jest długa. Takim zabawom mówię zdecydowane nie – lepsze są gry krótsze, ale mniej rozwleczone.

Podsumowując, „The Last of Us II” nie jest grą ani wybitną, zasługującą na same 10, ani też strasznym złem, któremu można przyznać jedynie najniższe oceny. To jest gra dziwna. Z jednej strony mamy straszliwe dłużyzny, dziury w fabule, bezsensowną logikę świata. Ale też wciągająca historię (miejscami mniej wciągającą), fajnie stworzone niektóre postaci i związki między nimi. Nie można za to odmówić ND maestrii technologicznej i rewelacyjnej oprawie dźwiękowo – graficznej otaczającego świata. Brakuje na pewno elementu multiplayer, bo aż się prosi o jakieś duże areny walk kilku frakcji.

Moim zdaniem „The Last of Us II” zasługuje na mocne 7, fani pierwszej części mogą dorzucić 0,5 do oceny. Na pewno warto w nią zagrać, ale to nie jest najlepsza gra na PS4 w historii tej konsoli. I jest pierwszą grą, która tak doskonale dopasowuje się do potrzeb osób niepełnosprawnych. To jest chyba pierwsza gra na PS4, w którą będą oni mogli zagrać bez obaw, że nie dają sobie rady.