Dzięki modelowi P8 może więcej osób nauczy się poprawnie wymawiać nazwę tej firmy. Dla porządku: piszemy Huawei, mówimy Łałej. Zresztą, zapraszam na krótką lekcję z udziałem m.in. Wojciecha Szczęsnego (czy raczej Czeeznigo).

Reklama

Teraz już możemy poprawnie powiedzieć: Łałej zrobił dobry telefon. Brzmi dziwnie, zwłaszcza druga część tego zdania, ale jest to prawda. Po wielu latach prób w końcu efekt finalny jest godny podziwu. Przy okazji jednak firma chciałaby chyba zapomnieć o swoich wcześniejszych dokonaniach. Gdy chciałem się na przykład bliżej zapoznać z Huaweiem Ascend Mate 7, usłyszałem, że producent już go nie udostępnia do testów i koncentruje się tylko i wyłącznie na P8.

Ja jednak mam asa w rękawie. Prywatnego, leciwego już pierwszego Ascend Mate, na przykładzie którego można pokazać, jaką długą i wyboistą drogę musiał przejść Huawei, by dojść do tego, co oferuje P8. Oba modele dzielą lata świetlne.

Ascend Mate to phablet, czyli taki ni to telefon, ni tablet, którego za cholerę nie można wygodnie włożyć do kieszeni, a z pewnością nie da się z nim w tej kieszeni usiąść. W dodatku rozmawiając, wygląda się z nim przy uchu - trudno, powiem to - idiotycznie. P8 to zgrabny 5,2 calowy telefonik, który można spokojnie obsługiwać jedną ręką i zmieścić do każdej kieszeni. Choć prawdę powiedziawszy, szkoda go tam chować. Lepiej go położyć np. na stoliku w kawiarni i niech się ludzie patrzą. A jest na co. Może oślepić ich błysk metalu i szkła. Wykonanie – pierwsza klasa. Nie żartuję.

Ascend Mate to telefon, który, gdy mu kazać dłużej pracować, po prostu się na nas obraża i się wyłącza. Ot, zapada w sen i wybudzić go można tylko, wciskając do… sami wiecie czego przycisk power. Gdy już się obudzi, potrzebuje trochę czasu na dojście do siebie, wczytanie od nowa galerii zdjęć i muzyki, i po kilkunastu minutach znów jest gotowy do pracy. Najlepiej jakiejś niewielkiej. Bo znów się obrazi.

P8 to pracuś. Pracuje, aż mu się procesor zagrzeje. Ale bynajmniej nie powoduje to u niego jakichś niepokojących objawów, telefon nie parzy też w ręce i nie ma żadnego dyskomfortu w jego używaniu. Nie ma mowy o zawieszeniu czy widocznym opóźnieniu w działaniu, czyli tzw. lagu.

Reklama

Acsend Mate miał robić świetne zdjęcia. Ale po kilku miesiącach przyzwyczaiłem się już, że można je robić tylko przy pięknym słońcu. Gdy widzę na niebie jakąś chmurkę, nawet po niego nie sięgam. Czyli w naszym klimacie szanse na pstryknięcie nim fotki oceniam na jakieś 5, może 10 dni w roku. Czy jest sens robienia nim zdjęć w pomieszczeniach? Odpowiedzcie sobie sami.

Za to mając przy sobie P8, przez 2 tygodnie napstrykałem jakieś 500 fotografii i nakręciłem kilkanaście bezsensownych filmików. I teraz dziwię się, dlaczego tak mało. Aparat jest świetny. Kolory są naturalne, nasycone, focus łapie ostrość niemal natychmiast, można ją też zmieniać po zrobieniu zdjęcia. Aparat potrafi także sam zaproponować najlepszą z serii zrobionych fotek. Dla fachowców są ustawienia manualne, a dla tych, którym się nudzi, tryb malowania światłem, w którym można... malować światłem. Jest też optyczna stabilizacja obrazu, a filmy choć nie w 4K a jedynie w FHD, wychodzą naprawdę bardzo dobre.

Ascend Mate to telefon, który w zasadzie jest tylko dodatkiem do baterii. Olbrzymie ogniwo o pojemności 4000 mAh mogłoby napędzać go tygodniami. Mogłoby, ale tego nie robi, przez ewidentne błędy w oprogramowaniu i optymalizacji. A to coś się zatnie, a to przywiesi i już telefon jest gorący, a bateria znika w oczach.

Bateria P8 ma jedynie 2680 mAh. Ale to nic nie znaczy. Bo przy normalnym użytkowaniu (czyli synchronizacji kilku kont i stałym podłączeniu do internetu), przez dzień znikało mi ok. 20-25 proc. baterii. Wynik po prostu imponujący. Oczywiście gdy obciążymy telefon jakąś grą, procenty polecą szybciej, ale i tak jest to jeden z najlepszych pod tym względem telefonów, jakie miałem przyjemność testować.

Tyle różnic. Są i podobieństwa. Obydwa telefony mają doskonałe ekrany, choć ten z P8 jest oczywiście lepszy (IPS, 424 ppi). W obydwu można jako pamięć główną ustawić kartę pamięci, co jest bardzo wygodnym, a dosyć rzadko stosowanym rozwiązaniem. Przy okazji - P8 ma 16 GB pamięci wbudowanej i 3 GB RAM, co zapewnia więcej niż dobre działanie. Obydwa są także solidnie wykonane, bo po kilku miesiącach użytkowania Ascend Mate i 2 tygodniach P8 nie ma na nich ani jednej rysy czy zadrapania. Choć mam w pracy koleżankę, która namiętnie sprawdza wytrzymałość tej marki. Przyznać co prawda trzeba, że jest to kobieta o silnym charakterze i sporej ilości pierwiastka męskiego, z którą nie tylko telefony ale i ludzie nie mają większych szans. Jak na razie Huawei przegrywa dwa do zera, ale jakoś się trzyma, bo choć ekrany jej telefonów pokrywają gustowne pajęczyny, to jednak nadal działają, mężnie znosząc kolejne rozmowy.

P8 jest także świetny pod względem multimediów. Odtwarzacz muzyki jest bardzo dobry, tak samo jak wbudowany odtwarzacz do filmów – nie trzeba doinstalowywać niczego ze sklepu play. Wi-Fi łączy się błyskawicznie, jest moduł LTE i radio.

Jeśli czegoś mi brakuje, to chyba tylko funkcji knock on, czyli włączania i wyłączania telefonu podwójnym stuknięciem w ekran. P8 nie jest też wodoodporny, ale za tym udogodnieniem specjalnie nie tęsknię.

Pewnie dziwicie się, dlaczego jeszcze nie wspomniałem o podobieństwie do Iphona, ale szczerze powiedziawszy, niewiele mnie ono obchodzi. Na tej zasadzie można je zarzucać każdemu smartfonowi, bo ma ekran z przodu i aparat z tyłu. Bez sensu, prawda? P8 może się podobać, choć przyznam się, że bynajmniej nie zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Zdobywał za to moją coraz większą sympatię i szacunek z każdym dniem użytkowania.

Podsumowując: jak widzisz drogi Huaweiu, nie ma się co wstydzić przeszłości. Po pierwsze, złośliwcy i tak wam ją przypomną. Po drugie, potraficie wyciągać wnioski ze swoich porażek i stworzyliście coś, czym śmiało możecie się chwalić i zdobywać rynek i zaufanie klientów. Musicie jeszcze popracować nad ceną (teraz ok. 1,7 - 2 tys. zł), bo mniej więcej 500 zł różnicy jakie dzieli P8 od Samsunga Galaxy S6 to trochę za mało, by skusić się właśnie na niego. Ale to drugi, po Samsungu S6, model telefonu, o którym mogę powiedzieć: chcę go.

PS. A jeśli nie nauczycie ludzi, jak wymawiać waszą nazwę, to w żadnym sklepie nie sprzedacie ani jednego egzemplarza. Rozmowa ze sprzedawcą będzie wyglądała mniej więcej tak: poproszę huwa, huła, ła... a poproszę jednak tego Samsunga.