Znakiem rozpoznawczym chińskiej firmy była do tej pory nakładka MIUI, zmieniająca nie do poznania system operacyjny Android. I to zmieniająca na plus, bo wzbogacająca go o całe mnóstwo dodatków i możliwości. Od autorskich programów do odtwarzania muzyki czy filmów zaczynając, poprzez klonowanie aplikacji albo tworzenie drugiego, zabezpieczonego np. odciskiem palca profilu, na pełnej kontroli nad uprawnieniami aplikacji kończąc. W dodatku wersje tej nakładki są niezależne od wersji Androida. Możemy więc mieć np. jego starszą edycję 6 i najnowsze MIUI 9. To bez wątpienia dzięki tej nakładce (i oczywiście bardzo korzystnej cenie) telefony Xiaomi zdobyły tak wielką globalną popularność. Bo skoro w smartfonie za tysiąc złotych można mieć funkcje dostępne w modelach dwa, trzy razy droższych, to po co przepłacać? Xiaomi zresztą nie zapominało też i o bardzo dobrych podzespołach, korzystając głównie z procesorów światowego lidera, czyli firmy Qualcomm, i o bardzo dobrym wykonaniu.
Tymczasem, zaskakująco dla wszystkich, w modelu Mi A1 Chińczycy postanowili zaeksperymentować, zrezygnować z MIUI i przyłączyć się do projektu Android One, stawiając na czystego Androida. Czystego – czytaj ubogiego, pozbawionego wszystkich niesamowitych dodatków, a mającego tylko to, co telefon do sprawnego działania mieć powinien. I nic więcej.
To pomysł Googla na tanie smartfony z czystym oprogramowaniem i szybkimi aktualizacjami, tworzone przez różnych producentów. Projekt wystartował w 2014 r. w Indiach i do tej pory był rozwijany w krajach trzeciego świata, przez mało znane u nas marki. Jednak w tym roku swój akces zgłosili do niego tak poważni gracze jak Xiaomi, HTC czy Motorola. Daje on dwuletnią gwarancję aktualizacji systemu.
Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym modelu, absolutnie nie mogłem zrozumieć, po co Xiaomi zdecydowało się na taki krok. Po dwóch tygodniach spędzonych z Mi A1, zaczynam podejrzewać, o co chińczykom chodziło. I być może w tym szaleństwie jest metoda. Bo telefon Xiaomi z czystym Androidem to telefon ucywilizowany. Nie musimy się już bać, że w gąszczu programów i ustawień znajdzie się jakiś szpiegujący nas wirus. Tu wszystko mamy podane na talerzu, bez zbędnej filozofii. I połapie się w tym nawet niespecjalnie rozgarnięty użytkownik. To może mieć spore znaczenie w przełamaniu nieufności do chińskich urządzeń, która wciąż powstrzymuje wiele osób przed ich kupnem. To po pierwsze. A po drugie, używanie takiego telefonu jest po prostu... przyjemne. Nie trzeba o niczym myśleć, nie trzeba szukać jakiejś funkcji zaszytej głęboko w ustawieniach. Wszystko działa szybko i niezawodnie. A to, dla wielu osób dla których telefon nie jest gadżetem, a po prostu kolejnym urządzeniem takim jak żelazko, pralka czy mikrofala, jest wartością nie do przecenienia.
Po tym przydługim wstępie, przejdźmy jednak w końcu do bohatera tego tekstu.
Wygląd
Mi A1 nie jest designerskim fajerwerkiem. Sporo w nim przestrzeni nad i pod ekranem, sporo jej po bokach. Sam ekran ma 5,5 cala, a telefon jest po prostu duży, konkurencja w podobne wymiary wciska już ekrany 6 calowe. Na plus umieszczenie pod nim (a nie pojawiających się na nim) przycisków funkcyjnych, w dodatku podświetlanych (choć w moim egzemplarzu minimalnie nierówno). Matryca wykonana jest w technologii IPS TFT (Full HD, 401 ppi) a obraz przez nią wyświetlany jest przyjemny dla oka (malkontenci mogą ponarzekać na nieco wyblakłe kolory). Niestety nie mamy żadnej możliwości dostosowania jej ustawień do naszych upodobań.
Tył i boki A1 to solidne, matowe aluminium, które nie zbiera odcisków palców. Plastikowe, antenowe wstawki mamy jedynie na górze i dole telefonu. Szkiełko podwójnego aparatu niestety nieznacznie odstaje od plecków, obok niego mamy diodę doświetlająca a poniżej, centralnie, umieszczony został czytnik linii papilarnych. Działa tak, jak na urządzenie średniopółkowe przystało, czyli średnio. Nie za szybko, nie za wolno, ale raczej bezbłędnie.
Na dolnej krawędzi jest głośnik, który zmuszony do wydawania z siebie donośniejszych dźwięków wyraża swój protest lekkim charczeniem, po środku USB C, a zaraz obok tradycyjne, klasyczne wyjście na słuchawki. Na krawędzi górnej czeka na nas mała niespodzianka – dioda podczerwieni, dzięki której zamienimy Mi A1 w uniwersalnego pilota do domowych urządzeń. Nad ekranem prócz aparatu i głośnika do rozmów jest też dioda powiadomień. Telefon, mimo swoich sporych rozmiarów (155,4 mm wysokości, 75,8 mm szerokości) dobrze i wygodnie leży w dłoni, gdyż jest cienki (7,3 mm), w dodatku przyjemnie zaoblony po bokach. W sumie jest klasycznie ładny (to taki eufemizm na określenie nudny).
Specyfikacja, oprogramowanie, działanie
Xiaomi przyzwyczaiło nas do dobrych podzespołów w swoich smartfonach i tak jest też tym razem. Typowy średnio półkowy Snapdragon 625 (63230 pkt w AnTuTu Benchmark) wspomagany jest aż 4 GB pamięci RAM, do tego mamy 64 GB pamięci wbudowanej (możemy ją rozszerzyć kartą pamięci, rezygnując jednak z jednej karty SIM, gdyż slot jest hybrydowy). To, w połączeniu z czystym Androidem sprawia, że telefon działa bardzo szybko i płynnie, zupełnie obce są mu jakiekolwiek zawieszenia, zamyślenia czy zacięcia. Ja przynajmniej z żadnym przez ponad dwa tygodnie się nie spotkałem. Świetnie trzyma też w pamięci ostatnio używane programy.
Bateria ma przyzwoite 3080 mAh. Taka pojemność pozwoli nam spokojnie przetrwać od rana do wieczora bez zbliżania się do ładowarki, mniej wymagający użytkownicy mogą dobić do dwóch dni. Mi zazwyczaj starczało energii na półtora dnia, osiągając wyniki 3,5 h pracy na włączonym ekranie.
Niestety w specyfikacji mamy kilka braków.
Pierwszy, to brak NFC. Dla mnie dość poważny, bo od chwili, kiedy w swoim smartfonie uruchomiłem płatności zbliżeniowe, praktycznie nigdzie nie biorę ze sobą portfela. Z Mi A1 ten numer nie przejdzie i niezmiernie nad tym ubolewam. Xiaomi jest bezlitosne dla użytkowników średniej półki i moduł ten montuje jedynie w droższych urządzeniach. Wielka szkoda.
Drugi, to brak opcji szybkiego ładowania, co technicznie przy tym procesorze jest możliwe. Niestety tu przy ładowarce musimy się zakotwiczyć na mniej więcej 2 h, by napełnić baterię w stu procentach.
Przyjemnie za to słucha się w tym telefonie muzyki (na starcie mamy Muzykę Play), Mi A1 nie ma też najmniejszych kłopotów z nawigacją, GPS wyszukuje satelity bardzo szybko i działa stabilnie, nie zrywając połączenia. Telefon obsługuje także wszystkie pasma LTE, w tym B20.
Wersja Androida, na jakiej pracował mój model, to 7.1.2, więc brak najnowszego Oreo trochę zastanawia, zważywszy na zapewnienie szybkich aktualizacji. Za to najaktualniejsze były poprawki bezpieczeństwa. W ustawieniach systemu nie znajdziemy żadnych wodotrysków – z ciekawostek – można za pomocą czytnika linii papilarnych ściągnąć belkę powiadomień. Jeśli komuś nie przeszkadza permanentna inwigilacja, może zgodzić się na anonimowe wysyłanie danych do centrali w Chinach. W tym telefonie przynajmniej grzecznie o to pytają, w dodatku po polsku. Nie ma możliwości wybudzenia urządzenia podwójnym uderzeniem w ekran, za to na wygaszonym wyświetlaczu pojawiają się powiadomienia. Na start dostajemy całą paczkę mniej lub bardziej przydatnych aplikacji Googla, nie obejdzie się więc bez doinstalowania sobie czegoś do otwierania plików czy oglądania filmów.
Zdjęcia
Mi A1 może się pochwalić podwójnym aparatem. To duży plus. Minusem są wartości przesłon 12 mpx obiektywów – 2.2 i 2.6 oraz brak jakiejkolwiek stabilizacji obrazu – czy to optycznej, czy elektronicznej. Czyli – zdjęcia przy dobrym oświetleniu wychodzą przyzwoicie, ale gdy światła jest mniej, fotografie są ciemne, zaszumione i po prosu złe.
Rekompensatą niech będzie bardzo fajnie działający tryb portretowy, wyostrzający pierwszy plan, a rozmywający tło.
Aparat do selfie ma 5 mpx i... po prostu jest. Aplikacja do robienia zdjęć jest taka sama jak w przypadku wszystkich telefonów Xiaomi, więc kto raz jej używał, poczuje się jak w domu. Mamy nawet możliwość ręcznych ustawień: balansu bieli, ostrości, czasu ekspozycji, czułości czy wyboru soczewki. Jest też możliwość wyboru wielu, czasem dość efektownych czy zabawnych (rybie oko, tunel, lustro) efektów. Niestety szału nie ma przy nagrywaniu wideo. Można to zrobić nawet w rozdzielczości 4K ale tu kłania się brak stabilizacji, gdy się poruszymy, obraz będzie rozedrgany i takie filmy ogląda się dość nieprzyjemnie. Przykład można zobaczyć tu:
W sumie jak na średnią półkę jest ok, ale bez trudu można znaleźć tańsze urządzenia, które oferują lepszą jakość zdjęć i wideo.
Podsumowanie
Do Mi A1, kosztującego 1299 zł, podchodziłem jak pies do jeża, bo używałem (także prywatnie) wiele smartfonów tej firmy i ciężko mi było sobie wyobrazić telefon Xiaomi bez MIUI. Po dwóch tygodniach ze zdziwieniem stwierdzam, że nie jest tak źle, i ten model pozostawił u mnie bardzo miłe wspomnienia. Był przyjemną odskocznią od skomplikowanych flagowców, z którymi wciąż muszę się zmagać, przekopując się przez mnogość programów i ustawień. Może więc warto przed zakupem smartfona za kilka tysięcy złotych zrobić sobie rachunek sumienia i zastanowić, czy funkcje, którymi chcą nas w reklamach skusić producenci, są nam niezbędne do życia i czy użyjemy którejś z nich więcej niż raz? Czy może jednak kupić smartfon pozornie ubogi, ale za to bezproblemowo robiący to, co do niego należy, i przy okazji sporo zaoszczędzić? Jeśli ktoś wybierze to drugie rozwiązanie i skusi się na Xiaomi Mi A1 – powinien być zadowolony.