Jedną z największych kontrowersji wokół Atomic Heart jest kwestia programistów oraz finansowania rozgrywki. Po sieci przetoczyły się oskarżenia Ukraińców, że zyski z produkcji Mundfish mają trafić do budżetu Rosji. Jak jednak zapewnia wydawca, Focus Entertainment, przeprowadzono badania due dilligence i wynika z nich, że nawet złotówka wydana na Atomic Heart nie będzie finansować Kremla.
Drugą rzeczą jest umiejscowienie gry w alternatywnej historii Związku Radzieckiego, w którym ZSRR opracowuje roboty i staje się technologiczną oraz naukową potęgą, co może być uznane za gloryfikowanie komunizmu. Zwłaszcza, że gra mocno jest reklamowana radzieckimi symbolami. No cóż, nie jest to pierwsza produkcja, która pozwala nam grać Sowietami i odwołuje się do symboliki ZSRR. W Red Alert rozkazy podboju Europy wydawał nam sam Józef Stalin, w kolejnych częściach tej strategii też podbijaliśmy świat w imię ZSRR. Z kolei w Company of Heroes 2 gracz wcielał się w radzieckiego komisarza, który też nie był “niewinną owieczką”. Nie wspominając już o FPSach o radzieckich żołnierzach.
Trudno więc winić twórców, że w grze, poświęconej alternatywnej wersji historii zdecydowali się na stronę radziecką.
Fabuła Atomic Heart
A co z samą grą? Historia toczy się w latach 50. a świat przypomina sowiecki Fallout przed wojną atomową. Trafiamy, jako oficer, do enklawy badawczej, produkującej roboty, które potrafią wszystko. Tylko, że jak to w tego typu grach, coś idzie nie tak, roboty się buntują, wymordowują ludzi, a my musimy to wszystko naprawić. Czas więc wziąć siekierę w dłoń i ruszyć w bój.
Gra to typowy FPS, będący mieszaniną Bioshocka i Half-Life. Zwłaszcza początek gry, gdy przechodzimy przez enklawę podczas obchodów święta, przypomina nam początek tych dwóch gier, zwłaszcza Bioshock Infinite. Widzimy radosnych ludzi, parady, udekorowane miasto, z głośników gra patriotyczna radziecka muzyka… Poznajemy historię miejsca… i wtedy zaczyna się wszystko psuć, my stajemy się celem robotów i zaczyna się krwawa jatka. Pomaga nam w tym “magiczna”, a w zasadzie “technologiczna”, gadatliwa rękawica, którą możemy wyposażyć w różnorakie modyfikacje, typu telekineza. Do tego nie ma też nowości, znanych z obecnych gier, czyli autozapisu co chwilę i autoamtycznego leczenia. Grę możemy zapisać w specjalnych pokojach bezpieczeństwa, bo punkty zapisu są rzadkie, a leczyć trzeba się samemu, wykorzystując specjalne kapsułki, ktorych mamy ograniczoną ilość. Do tego po drodze zdobywamy
Nasz bohater nie jest milczącym mrukiem, dzielny oficer bardziej jednak kompletnie nie przypomina typowego sowieckiego oficera. Jest złośliwy i cyniczny, pyskuje wszystkim i ani myśli słuchać oficjalnej propagandy.
Grafika i wrażenia z rozgrywki
Grafika, przynajmniej części otoczenia, jest przepiękna. Rewelacyjne są niektóre modele roboty, których design idealnie przypomina szalone pomysły lat 50. Gorzej jest z postaciami ludzkimi i humanoidalnym robotami oraz z samym ruchem postaci. Ludzie i zwierzęta wyglądają i poruszają się mało naturalnie.
Kiepsko za to wygląda sama walka. Model uszkodzeń jest fatalny, grafika ataku naszej postaci też nie wygląda za dobrze, a uszkodzenia robotów raczej bawią niż wyglądają realistycznie. Umierają zwykle w ten sam sposób, tak samo na ich korpusach pokazują się obrażenia… a spróbujcie zabić np. świnki biegające wokół zagród… Ich śmierć wygląda tak, jakby to nie był 2023 a jakiś 2013 albo wcześniej. Ta gra wygląda, jakby powinna wyjść za jakieś pół roku, żeby na nowo opracować cały system walki i obrażeń przeciwnika. Nie mówiąc już o tym, że A.I wrogów jest durne jak u sowieckiego robota. Więc na łatwiejszych poziomach rozgrywki zmiatamy fale wrogów, jakbyśmy byli samym Czapajewem, nawet przy użyciu podstawowych narzędzi zadawania śmierci.
Nie ma też w grze żadnych rewolucji - to wszystko już gdzieś było i to lepiej wykonane. Nie ma atmosfery strachu, zagłady ludzkości itp. jak choćby w ostatnim terminatorze. Roboty - zabójcy bardziej są “metalem armatnim”, który ginie seriami, niż przerażającymi maszynami, które wybiły w enklawie wszystko, co się rusza. Nie ma tego uczucia niesamowitości i przerażenia, które towarzyszły nam w Bioshocku, czy nawet ciekawości z Half-Life, gdzie na początku czuło się tę bezsilność bycia jajogłowym w starciu z obcymi. Mnie Atomic Heart po prostu wynudziło.
Jeśli chodzi o broń, to do wyboru mamy różnego rodzaju toporki i inne tego typu zabawki, do tego jest też broń palna. Początkowo jednak warto oszczędzać amunicję na mocniejszych wrogów, bo pocisków jest mało. Dopiero później nasz towarzysz major zamienia się w jednoosobowe komando eksterminacyjne. Broń możemy też modyfikować w bezpiecznych pokojach… ale czego byśmy w niej nie zrobili to brakuje satysfakcji ze strzelania. To nie jest tak fajne, jak w CoD czy Battlefield. Ba, to nie jest nawet Destiny 2.
Podsumowanie
Podsumowując - ta gra stała się znana z powodu całego zamieszania wokół niej. Fani teorii spiskowych mogliby powiedzieć, że Mundfish sam podsycał kontrowersje, wiedząc, w jakim stanie ta gra trafi na rynek. Przypomina się choćby casus Aliens: Colonial Marines czy Duke Nukem Forever, gdzie fanom, przed premierą obiecywano różne wspaniałości, a wychodził gniot. Tu mamy ten sam problem. Wiele fajnych rzeczy i pomysłów, jak choćby sam świat, rękawica, pomysł na fabułę, wiele projektów robotów, są naprawde dobre. Ale to wszystko grzęźnie w bagnie bylejakości, niedopracowania, błędów i wypaczeń. Focus Entertainment naprawdę powinien zainwestować w kontrolę jakości, bo żeby taka marka wydawała taką grę, to gorzej niż zbrodnia. To błąd.
Jedyne, co ratuje Atomic Heart to to, że przynajmniej na PC i na Xbox gra trafi do abonamentu Game Pass, kto więc go opłaca, nie będzie musiał wydać ani złotówki więcej. A w przypadku PS5? Poczekajcie, aż też to trafi do PS Plus, bo gra nie jest warta 259 PLN.