Czy napisałeś kiedyś o jakimś telefonie, że jest do bani? – takie oto proste pytanie zadała mi ostatnio córka przy kolacji. Zanim zdążyłem jej cokolwiek odpowiedzieć, z pomocą nieoczekiwanie przyszedł syn. – No coś ty, przecież jakby tata tak napisał o smartfonie jakiejś wielkiej firmy, to pewnie chcieliby go zabić. To jakaś mafia może być – odparł rezolutnie. Byłem pod wrażeniem – ledwie 9 lat, a tyle wie o życiu...

Reklama

Oczywiście chciałem mu wytłumaczyć, że to nie jest tak, i takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Zanim to jednak zrobiłem, przez głowę przeszła mi dość zabawna w tej sytuacji myśl – jeśli chłopak ma rację, to jestem trup. Wszystko przez Microsoft i Lumię 950 XL.

Pudełko, w którym otrzymałem do testów telefon, było wielkości opakowania do laptopa. Na pytania – co to?, zgodnie z prawdą odpowiadałem, że smartfon, co wywoływało ogólną wesołość i komentarze w stylu – znowu sobie żarty robisz. Jednak po otwarciu opakowania uśmieszki znikały, i słychać było przeciągłe wow. Zestaw składał się bowiem z imponująco wyglądającej klawiatury, ślicznej myszki i małej przystawki. Telefon wydawał się niewielkim dodatkiem. Tak naprawdę jest jednak sercem Continuum, czyli zestawu, który pozwala zamienić go w pełnoprawny komputer z systemem Windows. Tak przynajmniej reklamuje to Microsoft. Prawda wygląda nieco inaczej. Pełnoprawny okazuje się bowiem co najwyżej pakiet Office, i jeśli ktoś ma fantazję, by napisać tekst lub stworzyć prezentację np. na ekranie telewizora, może to zrobić. Continuum różni się bowiem od desktopowego Windows 10. Można na nim uruchomić tylko programy napisane dla Windows 10 właśnie. Czyli jest jedynie substytutem zwykłego komputera...

Potraktujmy jednak Continuum jako ciekawostkę i skupmy się na samej Lumii 950 XL. Pierwsze rozczarowanie pojawi się bardzo szybko – z chwilą wzięcia telefonu do ręki. Po jego mocniejszym ściśnięciu usłyszymy nieprzyjemne trzeszczenie plastiku, znane mi choćby ze służbowej Lumi 635. Czyli telefonu wartego 300–400 zł. A przypominam – mówimy o flagowcu Microsoftu, za który producent każe sobie płacić około 2900 zł. Po doskonałej jakości sztandarowych modeli Nokii nie zostało niestety wiele. Porównanie wykonania np. leciwej już przecież Lumii 1520 z modelem 950 XL wypada zdecydowanie na korzyść tej pierwszej, a przecież powinno być tak, że każdy nowy model jest lepszy od swojego poprzednika. Niestety nie w tym przypadku. Na pocieszenie mamy wymienną baterię, czyli rzecz coraz rzadziej spotykaną w topowych smartfonach. Atutem tego telefonu jest też 5,7 calowy wyświetlacz AMOLED o rozdzielczości Quad HD (515 ppi). Piękne kolory, czytelny ekran nawet w pełnym słońcu.

Reklama

Dość trudny w ocenie jest aparat Lumii 950 XL. Początkowo podszedłem do niego wręcz entuzjastycznie, uważałem nawet, że oto Samsung znalazł godnego konkurenta dla swojego Galaxy S6. Niestety im więcej zdjęć robiłem, tym o Lumii miałem coraz gorsze zdanie. Dlaczego? 950 XL robi bez wątpienia znakomite fotografie – ma w końcu kamerę z 20 mpx matrycą, znakomitą optyką firmy Zeiss i stabilizacją obrazu. Wszystko to sprawia, że ilość zapisywanych szczegółów jest wręcz imponująca, doskonale wypada też odwzorowanie kolorów. Niestety jest jedno ale. Dawno nie zrobiłem żadnym telefonem tylu nieostrych zdjęć. Oczywiście uchwycenie kogoś w ruchu smartfonową kamerą nie jest łatwe, ale tu było to szczególnie trudne. Kończyło się to tym, że musiałem uspakajać swoje dzieci i prosić je, by przez chwilę się nie ruszały. Inaczej obraz był poruszony i rozmazany. Dlaczego tak się dzieje? Być może winna temu jest funkcja ożywionych zdjęć – robiąc fotografię, aparat rejestruje jeszcze sekundę, dwie przed zamknięciem przesłony – dzięki temu oglądając zdjęcie w galerii widzimy mini filmik. Jest to bez wątpienia bardzo efektowny dodatek, niestety zbyt często kończy się on nieostrym ujęciem... Nie da się też tej funkcji wyłączyć.

dziennik.pl
Reklama

Kolejnym minusem jest czas pracy na baterii. To pierwszy od długiego czasu smartfon, co do którego nie byłem pewny, czy dotrwa od rana do wieczora. Co powoduje, że ogniwo, choć ma sporą pojemność (3340 mAh), to jednak ma problemy z dłuższym utrzymaniem telefonu przy życiu? Wysoka rozdzielczość ekranu z pewnością nie pomaga, większym problemem może być jednak procesor oraz system. Pierwszy to Qualcomm Snapdragon 810. Ten sam, który rozgrzewał do czerwoności HTC One M9 czy Xperię Z3+. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Telefon jest ciepły nawet podczas normalnego użytkowania, bardziej wymagające zajęcia, np. gry, sprawiają, że temperatury znacząco rosną. Oczywiście na papierze osiągi procesora wyglądają znakomicie, ale w codziennym użytkowaniu po prostu się nie sprawdza. W dodatku ma ciężkie życie, bo musi obsłużyć najnowszą wersję mobilnego Windowsa – 10-tkę. A ta, w przeciwieństwie do wersji 8.1, jest ociężała i niestabilna, wymaga więc sporych mocy obliczeniowych. Niestety mimo pomocy 3 GB RAM nie można powiedzieć, by telefon działał lepiej, niż np. Lumia 640 – smartfon za kilkaset złotych. System jest ewidentnie źle zoptymalizowany, telefon zostawiony na noc potrafi stracić nawet 30 proc. energii. Daleko mu też do płynności czy stabilności działania, potrafi się zawiesić i przyciąć, co w starszej wersji systemu jest wręcz nie do pomyślenia. Nie byłem też w stanie skorzystać np. z Yanosika, który notorycznie zawieszał się na pewnym etapie. A na przywoływanej już Lumii 635 z systemem w wersji 8.1 działał doskonale. Kłopoty miałem także z Facebookiem, który sprawował się różnie – raz odświeżał się na bieżąco, raz nie robił tego przez pół dnia i nie pokazywał żadnych powiadomień. Outlook zaś kilka razy dostarczył wiadomość z kilkugodzinnym opóźnieniem.

Plusy Windowsa 10? Rozbudowana górna belka, dająca możliwość szybkiego skorzystania z 15 a nie 4 funkcji. Więcej w codziennej pracy nie zauważyłem.

Niestety decydując się na wypuszczenie w tym momencie tej wersji systemu, Microsoft cofnął się o parę lat. Być może będzie w stanie naprawić ewidentne błędy aktualizacjami, ale na chwilę obecną nawet telefony za 100 dol. z Androidem zapewniają większą stabilność i komfort działania.

Na koniec USB. Lumia 950 XL posiada jego najnowszą wersję – C. Z pewnością ma ona wiele plusów, ja jednak zauważyłem same minusy. By podłączyć telefon np. do komputera w pracy, zawsze musiałem mieć ze sobą specjalny kabel. Tak samo z ładowarką. O ładowaniu telefonu w samochodzie oczywiście mogłem zapomnieć.

Czy więc wszystko w Lumii 950 XL jest złe? Nie. I nie piszę tego, by ocalić swoja głowę, jeśli to mój syn a nie ja ma rację. Bardzo przypadło mi do gustu skanowanie siatkówki oka. Zabezpieczenie działało bezproblemowo i podobało mi się to, że nie musiałem nigdzie przytykać palca, tak jak w skanerach linii papilarnych – wystarczyło popatrzeć się na ekran. Na plus należy też zapisać 32 GB pamięci wbudowanej, którą można rozszerzyć kartą pamięci, czy dźwięk z głośnika zewnętrznego, który choć nie jest stereo, to jednak gra czysto i wyraźnie. Bardzo szybko ładuje się też bateria.

To jednak trochę za mało i myślę, że nawet zagorzali fani kafelków będą mieli problem, by przekonać się tak do tego modelu, jak i najnowszej wersji systemu. Wygląda na to, że Microsoft traktuje swoją mobilną linię po macoszemu i są małe szanse, by stała się ona realną alternatywą dla IOS czy Androida. A szkoda, bo nic nie robi tak dobrze rynkowi i klientom jak konkurencja.