Aliens: Dark Descent nie nawiązuje ani do historii z filmów, komiksów czy książek. To całkowicie osobna opowieść, z bohaterami, których wcześniej nie znaliśmy. Wszystko zaczyna się na orbitalnej stacji Weyland-Yutani, a potem przenosi na powierzchnię planety. Fabuła jest dobra, ciekawa, bohaterowie interesujący, a w połowie gry pojawia się zwrot akcji i będziemy walczyć nie tylko z ksenomorfami.

Reklama

Głównymi bohaterami są wiceadministrator stacji orbitalnej Hayes, która mocno kojarzy mi się z Michiko z komiksu "Obcy kontra Predator" i sierżant Harper, z fregaty Kolonialnych Marines Otago. Po ataku obcych, muszą oni zawrzeć sojusz, choć pani administrator wiele ukrywa, jak przystało na wzorową wysokiej rangi pracownicę Weyland-Yutani, żeby przetrwać.

Aliens: Dark Descent / dziennik.pl

Utrzymanie bazy

Reklama

Gra podzielona jest na dwie części - czerpie bowiem wzorce z Syndicate czy X-Com. W pierwszej z nich zarządzamy naszą bazą - opracowujemy badania broni, rozwijamy umiejętności naszych żołnierzy, leczymy ich… I to wcale nie jest proste. Leczenie wymaga bowiem czasu, a im więcej czasu damy obcym, tym bardziej opanowują oni planetę i misje stają się bardziej niebezpieczne. Z kolei, jako że zasobów zawsze brakuje, musimy wybrać - czy wyposażyć żołnierzy, rozwinąć ich umiejętności czy może zbadać nową broń. A do tego pełno jest zdarzeń losowych - wystarczy że nasi najlepsi marines pobiją się w mesie i zostają wykluczeni z następnej misji… A takich rzeczy jest pełno. To nie jest cukierkowa gra, w której dzielni komandosi żują gumę i setkami wybijają obcych. Tu walczymy o każdy skrawek zasobu, czasem wysyłając na desperacką misję rannych żołnierzy. Najważniejsze jest bowiem przetrwanie.

Aliens: Dark Descent / dziennik.pl
Reklama

Walka w czasie rzeczywistym

Potem trafiamy na planetę. Miejsca, w których odbywają się misje są klimatyczne i przypominają mocno LV-426. Tu dowodzimy zespołem Marines. Nie przesuwamy pojedynczego żołnierza, a cały oddział. Fajnie to zresztą widać, jak nasi wojacy przesuwają się po korytarzach - jeden zabezpiecza tyły, inni rozglądają się na boki, wygląda to niezwykle filmowo… zwłaszcza jak ktoś ma smartguna. Do tego pełno jest zjadliwych docinków, w stylu Hudson. Po prostu czujemy się jak w Aliens. Nasi żołnierze nie są też jełopami, którym trzeba mówić, w co mają strzelać. Oni doskonale widzą obcych i sami otwierają ogień. My tylko wydajemy dodatkowe rozkazy, korzystając z trybu "aktywnego zwolnienia czasu" - możemy użyć dodatkowych zdolności i przedmiotów - apteczek, wieżyczek itp. I to jest dla naszego zespołu być albo nie być. O ile bowiem pojedynczego drona Obcych to nasi Marines odstrzelą bez problemu, to przy większym ataku trzeba już używać wszystkiego, co mamy w naszym arsenale, żeby przetrwać i nie odnieść ran.

Każdy Marine awansuje, jeśli przeżyje i możemy wybrać mu klasę, dodatkowe umiejętności oraz sprzęt. Im więcej w niego zainwestujemy, tym bardziej warto się starać, żeby przeżył, bo żołnierz wyposażony w smartguna z dodatkowymi umiejętnościami, poprawiającymi choćby trafienia krytyczne to zbyt cenny zasób, żeby go zmarnować. Zwłaszcza, że szkolenie następcy potrwa, co oznacza problemy w kolejnych misjach.

W przeciwieństwie do innych strategii, tu liczy się każdy nabój. Nasz oddział ma limitowaną amunicję. Część możemy znaleźć w magazynach w misji, ale i tak ciągle jej brakuje. Do tego żołnierze odnoszą rany, zmieniające ich statystyki, spada im morale, rośnie stres, do głosu dochodzą takie niekorzystne cechy poszczególnych żołnierzy jak tchórzostwo itp. Spokojna przechadzka po kolonii zamienia się więc w walkę o przetrwanie. Zwłaszcza pod koniec misji. Tu bowiem nie da się wystrzelać wszystkich wrogów, zebrać potem spokojnie wszystko z planszy i wrócić w glorii. Tu cieszymy się, gdy nasi żołnierze wrócą cało, bo każdy zabity obcy zostaje zastąpiony przez nowego, a gdy rozwścieczymy rój, to pojawia się zmasowany atak ksenomorfów. Czuć więc klimat Aliens, gdy walczymy o przetrwanie.

Do tego, gdy na początku mamy kiepsko wyposażonych Marines z podstawową bronią, to nasza strategia to po prostu przeżyć i poruszać się jak najciszej, unikając obcych. Każde starcie to rany i utrata cennych zasobów.

Trudne misje

Misje nam nie ułatwiają zadania. Cieszycie się, że uratujecie ludzi, kluczowych do remontu bazy? To zapomnijcie o radości. Gdy dotrzecie do kluczowego inżyniera, przekradając się przez całą mapę, okazuje się, że ma na twarzy facehuggera, a z kolei z innego "ratowanego", wyskakuje larwa Obcego. A żeby do nich dotrzeć straciliście większość amunicji, apteczek i zasobów.

Na szczęście misję możemy w każdej chwili przerwać. To nie oznacza porażki. Możemy wrócić do bazy, uzupełnić zapasy, podleczyć ludzi… Tylko, że jak wrócimy to Obcy będą bardziej agresywni, no ale za to nasi żołnierze będą zdrowsi i wszyscy przeżyją. Ta gra wymaga więc od nas wielu trudnych decyzji.

Klimat rozgrywki

A jak sam klimat rozgrywki? Znakomity… wszystko jak w Aliens. Puste bazy, początkowo misja to spacerek w parku, pierwsze cele zaliczamy bez problemu. A potem pojawia się ten Obcy… a nawet wielu Obcych. Do tego ciemne korytarze, oświetlane latarkami żołnierzy, lub flarami. A gdy atakuje nas rój i rozstawiamy wieżyczki, to patrzymy jak gwałtownie maleje licznik amunicji. To po prostu jak w scenach z wersji reżyserskiej Decydującego Starcia. Oczywiście jest też słynny wykrywacz ruchu z białymi kropeczkami, sygnalizującymi obcych… Każdy fan uniwersum Obcego poczuje się jak w domu. Do tego, jak w filmie, drzwi możemy zaspawać, by choć na chwilę odpocząć od ataków obcych i stworzyć namiastkę schronienia. Tylko że musimy się zdecydować, czy np wydać zasoby na zaspawanie drzwi, czy lepiej uruchomić kamery w kolonii i mieć podgląd na kluczowe miejsca.

Aliens: Dark Descent / dziennik.pl

Muzyka i grafika

Oczywiście muzyka i grafika stoją na wysokim poziomie. Efekty dźwiękowe są rewelacyjne - kroki naszych żółnierzy po pustej bazie, przekomarzanie się… a potem paniczne okrzyki gdy atakują Obcy, a poziom stresu bije rekordy i kończy się amunicje. Równie świetnie wygląda teren. Sama planeta przypomina Acheron, kolonie są takie jak na LV-426… na zewnątrz burze piaskowe, fatalna pogoda, a w środku widzimy jak nasi żołnierze przekradają się ciemnymi korytarzami, które możemy dodatkowo oświetlić snopami latarek, wydobywając cienie przedmiotów…

Aliens: Dark Descent / dziennik.pl

Wymagania sprzętowe

To jednak wiąże się z dość wysokimi wymaganiami sprzętowymi. Mój Razer Blade 15 z 3070 Ti i i7 12900H w 1440p Ultra osiągał około 50 klatek. Dopiero obniżenie detali do "wysokich" spowodowało, że miałem 60 klatek na sekundę. Gra dostępna też będzie na Xbox i PS5.

Podsumowanie

Podsumowując -Jestem fanem Obcego. Oglądałem wiele razy wszystkie filmy, czytałem wiele książek i komiksów, po prostu to świat, który uwielbiam. Z pewnym lękiem sięgałem więc po Aliens: Dark Descent, bojąc się strategicznej wersji Colonial Marines. Na szczęście tym razem zostałem pozytywnie zaskoczony. Ta gra nie wnosi do gatunku RTS niczego nowego. To wszystko już było… ale za to ten klimat. Każdy miłośnik świata Obcego doceni tę grę. Jest piekielnie trudna, wymagająca, z rewelacyjną atmosferą. To RTS, na który czekaliśmy.

*Kopię recenzencką gry otrzymaliśmy od firmy Cenega.