W "Avatar: Frontiers of Pandora" wcielamy się w młodego (lub młodą - bo mamy generator postaci) Na’vi, który przed wydarzeniami z pierwszej części filmu trafił do programu "ambasadorów". Ta misja miała na celu pomóc ludzkim awatarom stać się prawdziwymi tubylcami. Niestety wszystko idzie nie tak i nasz autochton trafia w sen hibernacyjny, z którego budzi się po latach (już po drugiej części filmu).
Okazuje się, że na Pandorę wrócili źli ludzie, którzy chcą zniszczyć środowisko planety i wydobyć z niej jak najszybciej wszystkie surowce, a tubylców wybić, albo zamienić w przymusowych robotników. I tak, główny przeciwnik jest tak zły, od razu budzi naszą antypatię.
Mechanika gry
Jako, że nasza postać została za młodu porwana z klanu i nie umie być "prawdziwym Na’vi", pierwsze misje fabularne polegają na nauce życia na Pandorze. Uczymy się tworzyć przedmioty, walki, skradania, wspinaczki, a także zbierania surowców. W miarę postępów w grze będziemy poznawać nowe umiejętności…
Avatar jest bardzo filmowy. Nasza postać może biegać nie tylko po ziemi, dzięki roślinności jest w stanie wspinać się po skałach, biegać po gałęziach rozłożystych drzew itp. Wszystko to, co Na’vi robili w filmach będzie dla nas dostępne - tak, latanie też.
FarCry: Avatar
Co do mechaniki, to niestety Ubisoft przyzwyczaił nas do tego, że gry otwartego świata tej firmy są bardzo do siebie podobnie. Ta mogłaby się nazywać FarCry: Avatar, bo wiele rzeczy "zapożyczono" z części Primal, w której wcielaliśmy się w jaskiniowca. Tu też nie jesteśmy „dominującym drapieżnikiem”, wiele zwierząt jest od nas silniejszych i trzeba przed nimi uciekać, do tego trzeba zwracać baczną uwagę na przyrodę, bo nie wszystkie rośliny nam pomagają… a sam styl biegania po mapie i szukania miejsca, w którym zaczyna się zadanie, za pomocą naszego instynktu łowcy jest żywcem ściągnięty z Primala.
Także zadania nie są zbyt różne od tych z serii FarCry - wiele dodatkowych misji to choćby niszczenie baz przeciwnika itp… to wszystko już było. WIęc jeśli ktoś nie lubi gier, tworzonych przez Ubisoft w otwartym świecie to nowego Avatara też nie polubi.
"Avatar: Frontiers of Pandora": Grafika i dźwięk
Natomiast gra wygląda obłędnie. To najpiękniejsza gra tego roku. "Frontiers of Pandora” wygląda tak cudnie, jak filmowy świat, stworzony przez Jamesa Camerona. Roślinność, klimat, woda, są śliczne. Tekstury są wysokiej jakości, a my czujemy, jakbyśmy faktycznie byli na Pandorze. Ta gra wygląda tak, że po prostu nie chce się korzystać z trybu szybkiej podróży - po prostu o wiele przyjemniej jest biegać czy latać do celu. Tak, Alan Wake ma lepsze, bardziej naturalistycze tekstury i lepiej wyglądającą wodę, ale jest mroczny i ponury. Tymczasem tu mamy feerię barw, znaną z filmów.
Najlepiej oddają to sceny, gdy na początku gry uciekamy z ludzkiej bazy, pełnej ciemności, szarego betonu, stali i innych naszych materiałów i wydostaniemy się na zewnątrz. Na monitorze z matrycą QD-OLED, w trybie HDR, wygląda to wtedy doskonale - po prostu czujemy się oszołomieni kolorową przyrodą Pandory.
Ciekawie np. wygląda regeneracja przyrody. Gdy zbliżamy się do ludzkiej bazy surowcowej, widać, jak maszyny niszczą środowisko. Gdy jednak instalację zniszczymy, w mgnieniu oka jej otoczenie nabiera kolorów i staje się na nowo "pandorowate".
Znakomita jest też sfera audio - odgłosy przyrody, nadchodzących wrogów i zwierząt.
"Avatar: Frontiers of Pandora": Wymagania sprzętowe
Mimo otwartego świata i świetnej grafiki, Avatar nie wymaga aż takiego potwora graficznego jak Alan Wake 2. Na moim komputerze z 13700K, 32GB 6400MHz DDR5 i RTX 4080 w rozdzielczości 3440x1440, przy wsparciu DLSS 3 NVIDII i najwyższych ustawieniach grafiki wyciągałem od 80 do 90 FPS. Warto też mieć monitor, obsługujący HDR, bo wtedy podróże po Pandorze stają się dużo, dużo ładniejsze.
Wrażenia i podsumowanie
Fani świata, stworzonego przez Jamesa Camerona, poczują się we "Frontiers of Pandora" jak w niebie. To, co widzieli na ekranach telewizorów, będą mogli prawie że dotknąć. Zwiedzą Pandorę jako Na'vi, zmierzą się z ludźmi w walce o przyszłość planety, a wszystko w świetnej graficznej odprawie. Reszta graczy powinna jednak pamiętać, że tytuł ten opiera się na wszystkich, znanych od lat "otwartoświatowych" mechanikach Ubisoftu. Nie ma tu rewolucji, a jedynie połączenie różnych części Far Cry (od Primal po inne) i to może czasami męczyć, gdy chcemy zbadać całą mapę. Ale mimo tych "wad" i mimo tego, że nie jestem wielkim fanem Avatara, to bawiłem się przy "Frontiers of Pandora" bardzo dobrze.