BlackShark v2 Pro to bezprzewodowa wersja świetnych słuchawek BlackShark v2. Zastosowano przetworniki złożone z trzech sysstemów, odpowiadających za różne tony. W połączeniu z systemem THX Spatial Audio i specjalnymi profilami dla niektórych gier, stworzono naprawdę dobre słuchawki. W porównaniu do wersji kablowej, nie pogorszono jakości dźwięku (co się zdarza u konkurencji). Zmieniono za to lekko design - tak że są odrobinę lżejsze i mniej dociskają się do uszu. Z jednej strony to sprawia, że możemy dłużej w nich wytrzymać, z drugiej zaś strony lekko w ten sposób ograniczono wytłumienie dźwięków zewnętrznych.
Jeśli chodzi o design, to są one praktycznie identyczne do modelu na kablu, z jedną drobną zmianą, którą uważam za błąd. Kable, które wychodzą z muszli do pałąka są bowiem czarne, a w modelu poprzednim zastosowano piękną firmową zieleń Razera. Poza tym, dalej mamy pokrętło głośności na muszli i zero podświetlenia Chroma. To akurat dobrze, bo i tak go nie widzimy podczas rozgrywki, a brak diod sprawia, że bateria wytrzymuje dużo dłużej.
Największą zmianą jest mikrofon. O ile w wielu modelach zdarza się, że w wersji bezprzewodowej mikrofon jest gorszy (jak u Logitecha), to tu Razer poszedł w zupełnie drugą stronę. To zasługa technologii "HyperClear Supercardiod". Potrafi ona jeszcze lepiej wytłumiać dźwięki zewnętrzne i koncentrować się tylko na głosie gracza. I robi to lepiej niż kablowe BlackSharki, których mikrofon jest jednym z lepszych w gamingowych headsetach. Zarówno w Division 2, jak i Star Wars Squadrons moja drużyna nie miała problemu z moim głosem.
Jakość dźwięku? Wyśmienita, zarówno przy muzyce, grach, jak i filmach. System Spatial Audio dobrze radzi sobie z pozycjonowaniem dźwięku, nawet gdy gra nie ma specjalnego profilu. W Star Wars: Squadrons połączenie muzyki filmowej, jak i odgłosów kosmicznych bitew to prawdziwa poezja. Od razu słychać z której strony nadlatuje wróg, a charakterystyczny dźwięk imperialnych laserów tnących nasze tarcze od razu sprawia, jakbyśmy byli w samym środku akcji. Trzeba tylko pamiętać, że te efekty działają w przypadku bezprzewodowego połączenia z dołączoną kartą USB. W przypadku grania na konsoli możemy korzystać ze słuchawek tylko przewodowo i tylko jako zestaw stereo.
Razer sprawił też, że nie musimy bać się o to, że podczas gry wyczerpie się bateria - akumulatory wytrzymują przez około 23 godziny, a ładowanie trwa trzy godziny. Niestety, jak to w przypadku Razera, mimo zastosowania gniazda MicroUSB, BlackSharki V2 da się ładować tylko "firmowym" kablem. Co jest antykonsumenckie i Razer powinien wreszcie z tym skończyć.
Podsumowując, Razer BlackShark v2 Pro to jedne z najlepszych słuchawek Razera i w ogóle bezprzewodowych. Jakość dźwięku jest dużo lepsza niż w przypadku Nari Ultimate (choć nie mają efektów haptycznych), a o konkurencji ze stajni Logitech czyli G X Wireless Pro to w ogóle nie ma co mówić. Oczywiście, jak w przypadku innych producentów, za wersję bezprzewodową trzeba zapłacić prawie dwa razy tyle, co za wersję z kablem. Jeśli więc możecie wytrzymać z "ogonkiem" i trochę gorszym mikrofonem, to możecie sporo zaoszczędzić. Ale jeśli potrzebujecie czegoś bez kabla, to ten model powinien być na szczycie listy zakupów.
Drugim modelem, z uciętym ogonem jest klawiatura BlackWidow v3. Można ją dostać w dwóch wersjach przełączników mechanicznych - cichszej, pomarańczowej i z zielonymi, które są głośne i działają tak, jak słynne MX Blue. I tak, są naprawdę głośne, nawet słuchawki Sony 1000MX4 ze świetnym systemem ANC mają problem z zagłuszeniem pisania na "zielonym" modelu. Niestety o świetnych optycznych przełącznikach z Huntsman Elite możemy na razie zapomnieć - sposób, w jaki działają zużywa bowiem za dużo energii i nie nadają się one do wersji bezprzewodowej.
Jeśli chodzi o design, to BlackWidow mocno przypomina Huntsman Elite. mamy podobne ułożenie klawiszy - z pokrętłem głośności i klawiszami multimedialnymi po prawej górnej stronie i aluminiową, czarną górą klawiatury. Z kolei z ostatniej serii klawiatur dla pracy biurowej, którą Razer wykonał razem z firmą HumanScale wzięto kąt nachylenia klawiatury, nie jest ona bowiem całkowicie płaska. Dzięki temu wygodnie się na niej pisze bez wysunięcia nóżek. Do klawiatury dostajemy podpórkę na nadgarstki, ale jako że nie jest ona niczym przyczepiona do urządzenia, łatwo się przesuwa po biurku. Do tego mi osobiście lepiej pisało się bez tej podkładki.
Razer wreszcie rozwiązał też problem, który irytował mnie we wszystkich poprzednich modelach - wszystkie symbole specjalne na klawiszach z cyframi były tam niepodświetlone i ciężko było w nie trafić, gdy pracowało się po ciemku. Tym razem wszystkie te znaki są obok cyfr i wreszcie je widać. Dobrze, że ktoś tam u Razera słucha użytkowników.
Czas życia na baterii? Z wyłączonym podświetleniem podobno można wyciągnąć nawet 192 godziny. Ale nie po to Razer ulepszył strefy RGB, które świecą mocniej, by grać na ciemnej klawiaturze. Przy oświetleniu ustawionym na 100 proc., z włączonymi dodatkowymi efektami, to klawiaturę musimy ładować (na szczęście przez port USB-C) co 10 godzin. To dość dobry wynik, biorąc pod uwagę, że "biznesowy" Pro Type Razera przy 100 proc. podświetlenia działa zaledwie przez 6 godzin.
Niestety, jak i w przypadku słuchawek, urządzenie nie jest tanie. BlackWidow v3 kosztuje 999 złotych, czyli 300 złotych więcej, niż model z kablem. Tak, dostajemy lepsze podświetlenie, na jakiś czas pozbywamy się kabla z biurka, ale przełączniki i design zostają te same. Każdy więc musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto zapłacić kilkaset złotych więcej za te dodatki.
"Wszystko co potrójne, jest doskonałe" - mawiali Rzymianie i Razer się ich posłuchał. Trzecim, bezkablowym elementem zestawu nowych peryferiów jest mysz DeathAdder Pro v2. Ta mysz miała już tyle odsłon od momentu swojej premiery, że chyba jest najbardziej rozpoznawalnym produktem Razera. Nic więc dziwnego, że inżynierowie tej firmy nie eksperymentowali z designem. To dalej jest stara, dobra "żmija", lekka i świetnie leżąca w dłoni. Dla mnie jest za lekka, ale ja preferuję cięższe myszy, typu Naga. Z drugiej zaś strony, DeathAdder jest przeznaczony do FPSów, więc mniejsza waga sprawia, że dłoń tak szybko się nie męczy, gdy odstrzeliwujemy kolejnych rywali.
Sercem gryzonia jest zmodyfikowany sensor PixArt PMW 3389 o nazwie Focus+ i rozdzielczości do 20 tys. DPI. Nie ma on żadnych problemów z precyzją- ba, potrafi się nawet dopasować do rodzaju podkładki. Nie ma mowy o samoistnym przesunięciu kursora, opóźnieniu itp. Death Adder po prostu "robi robotę", czy używamy snajperki, karabinu maszynowego, czy wysyłamy armie na przeciwników.
Czas "życia" na jednym ładowaniu to około 70 godzin. I znów będę się czepiał tego, że można tę mysz ładować tylko kablem Razera, tak bowiem umieszczono gniazdo MicroUSB, że inne kable tam nie pasują. To jest koniecznie do zmiany w kolejnych modelach.
Podsumowując - Te trzy modele sprzętu Razera to naprawdę świetne, ulepszone warianty flagowych modeli peryferiów. Tak, są dużo droższe od wersji kablowych i niezbyt wiele się od nich różnią, ale jak ktoś chce się pozbyć wszelakich niepotrzebnych przewodów na biurko, to to jest jedyny sposób. Można za to być pewnym, że te urządzenia nadają się do grania bardziej "zawodowego" i nas nie zawiodą w trakcie meczu rankingowego. Wady dla mnie są dwie - po pierwsze antykonsumenckie rozwiązania przy ładowaniu, po drugie duża ilość nadajników USB. Mysz i klawiatura muszą bowiem mieć podłączone własne klucze USB do komputera - nie potrafią działać na jednym. Dorzućcie do tego kartę dźwiękową do słuchawek i nagle macie trzy porty zajęte. Bez kupienia hubu USB 3.0 się nie obędzie, jeśli macie budżetową płytę główną z ograniczona liczbą portów, albo korzystacie z laptopa gamingowego.