Sony - od samego pudełka - pokazuje, że ekologia staje się ważną sprawą dla japońskiego koncernu. Dostajemy prostopadłościan z papieru z recyklingu, bez żadnych kolorowych oznaczeń i rysunków, a wszystkie najbardziej niezbędne cechy zapisano na papierowej opasce pudełka. Także etui wykonano z odzyskanego plastiku - jest lekko chropowate i nie za bardzo przyjemne w dotyku. Ale można się poświęcić, jeśli chodzi o ratowanie naszej planety i ograniczanie ilości śmieci.
Same słuchawki LinkBuds S nie mają bardzo nietypowego designu. To najbardziej pchełkowe pchełki, jakie można sobie wyobrazić - mocno przypominają pogrubione żetony do jednej z gier naszego dzieciństwa, czyli właśnie pchełek. Występują w trzech kolorach - czarnym, białym i ecru. W komplecie dostajemy jeszcze kabel do ładowania oraz kilka końcówek do uszu, w razie gdyby standardowe nie do końca pasowały.
Konieczna jest aplikacja
Do słuchawek warto ściągnąć specjalną aplikację. Pozwala ona m.in. skorzystać z dźwięku 360 stopni (tylko w specjalnych aplikacjach), ustawić poziom ANC, tryb automatycznego rozpoznawania miejsca, w którym jesteśmy i naszej aktywności, by ustawić siłę ANC czy dźwięku ambient. Do tego da się też zmienić ustawienia korektora muzycznego. Bez tego programiku Link Buds S tracą więc wiele ze swoich możliwości.
ANC i ambient
Słuchawki wyposażone są w bardzo dobry system ANC. Nie jest tak rewelacyjny jak w 1000MX5, ale daje sobie radę wyciszyć dźwięki otoczenia takie jak szlifierka kątowa sąsiada, odgłosy galerii handlowej, czy dźwięki warszawskiego tramwaju starego typu. Jak na tak lekkie słuchawki (każda waży 4,1g) dają naprawdę duże możliwości odcięcia się od świata. Zwłaszcza, że ANC sparowano ze świetnym systemem ambient. Wystarczy tylko coś powiedzieć, a słuchawki przestawiają się w tryb przepuszczenia dźwięków z otoczenia - można wtedy spokojnie rozmawiać, bez wyjmowania ich z uszu (tryb ten też można włączyć samemu, dotykając lewej słuchawki). System działa bezbłędnie - głosy naszych rozmówców, choć troszkę sztuczne, są słyszalne bez żadnych problemów ze zrozumieniem słów. Da się w nich dogadać w sklepie, z kontrolerem biletów w tramwaju czy na ulicy.
Bateria? Wystarczy (z włączonym ANC na 5 godzin - w etui mamy jeszcze prądu na dwa ładowania. Do tego 10 minut ładowania samego etui wystarczy, by zapewnić słuchawkom ok. 90 minut pracy. Wystarczy więc na długą podróż pociągiem.
Jakość odtwarzania
Jak grają? Świetnie. LinkBuds S radzą sobie (po zabawie korektorem, bo tryb standardowy jest do poprawki) z każdym rodzajem muzyki. Najnowsze albumy Def Leopard, Kehlani czy Michaela Buble brzmią doskonale. Samo włączenie ANC także nie zniekształca mocno muzyki. Scena muzyczna jest szeroka, instrumenty i rodzaje dźwięków rozróżnialne... jak na tak małe i lekkie słuchawki (najlżejsze z dźwiękiem Hi-Res) to LinkBuds S są w czołówce najlepiej grających "pchełek".
Minusy? Niestety nie są to słuchawki idealne. Po pierwsze nie działają z Siri (jedynie z Alexą i Google Asystentem), po drugie nie mają ładowania bezprzewodowego i multipointa - da się je połączyć jedynie z jednym urządzeniem. A przecież w słuchawkach za 899 PLN multipoint i ładowanie Qi to powinien być standard (takie rzeczy są przecież w tańszych modelach konkurencji).
Podsumowanie
Podsumowując - LinkBuds S to słuchawki świetnie grające, bardzo wygodne - uszy nie męczą się nawet po kilku godzinach słuchania. Do tego mają świetny system ambient i bardzo dobre wyciszanie dźwięków zewnętrznych. Niestety brak możliwości podłączenia ich do dwóch urządzeń na raz to duży minus, który raczej nie zostanie naprawiony nowym oprogramowaniem. A szkoda, bo wtedy byłyby słuchawkami praktycznie bez wad.