Design Nothing Ear utrzymano w stylistyce marki. Dostajemy kwardratowe, przezroczyste plastikowe etui, z wbudowanym systemem ładowania bezprzewodowego. Ma ono specjalne wklęsłe miejsce na opuszkę palca, by łatwo je wyciągnąć z kieszeni, jest też odporne na deszcz i kurz.
Same "pchełki" występują w dwóch wersjach kolorystycznych - białej i czarnej. Do tego mają prawie przezroczyste ogonki, utrzymujące je w uszach. A leżą całkiem wygodnie - to, czy są dobrze spasowane i nie wypadną, możemy przetestować w aplikacji. Nothing Ear leżą w uszach dobrze i stabilnie, nawet podczas szybkiego marszu i nie sprawiają nam bólu po kilku godzinach słuchania.
Nothing Ear - bateria i ANC
Bateria, co ciekawe, jest trochę mniej pojemna niż w budżetowym modelu i wystarczyła mi na 8 godzin bez ANC i około 5 godzin z ANC.
Sam system wytłumiania dźwięków - podobnie jak w budżetowym modelu nie do końca sobie radził w trybie adaptacyjnym i lepiej go było zostawić po prostu włączonym na pełną moc. Do tego wymaga bardzo dobrego spasowania "pchełek" w uszach, bo jakakolwiek wolna przestrzeń sprawia, że dźwięki wewnętrzne do nas docierają. ANC potrafi też wyciszyć pociąg czy komunikację publiczną, choć z głośną kosą spalinową miał problemy, by całkowicie odciąć mnie od jej dźwięków.
Nothing Ear - dodatkowe funkcje
Jeśli chodzi o dodatkowe funkcje to oczywiście jest multipoint oraz ładowanie bezprzewodowe. Dostajemy także tryb niskich opóźnień do gier oraz korektor graficzny w wersji uproszczonej (fatalnie przetłumaczony na polski jako "wyrównywacz") oraz pełnej. Jest też wzmocnienie basów.
Nothing Ear - jakość dźwięku
Słuchawki, w przeciwieństwie do budżetowego modelu, obsługują kodeki AAC, SBC, LHDC 5.0, LDAC - nie są one jednak wybierane automatycznie. Trzeba je przełączyć w aplikacji - szkoda, że słuchawki nie wybierają najlepszego, dostarczanego przez nasz serwis streamingowy z automatu.
Pierwsze zaskoczenie - słuchawki są naprawdę bardzo głośne. Na tym samym poziomie głośności telefonu, grają dużo, dużo głośniej niż moje ulubione Jabry Elite 10 i mocno przebijają głośność Nothing Ear(a). Wbrew pozorom, to dobrze, dzięki temu możemy zmniejszyć głośność telefonów, co dobrze wpływa na żywotność baterii.
Słuchawki radzą sobie z każdym rodzajem muzyki - od najnowszej płyty Marka Knopflera, przez klasyczne skrzypce, aż do szant i mariachi. Przy R&B pomaga też specjalna opcja, wzmacniająca bas. Wzmacnia ona go jednak tak, by nie zakłócił on innych tonów. Scena muzyczna jest szeroka, głos Knopflera był odpowiednio chropowaty (czego zabrakło mi w budżetowej wersji Ear), a separacja instrumentów na obie słuchawki poprawna. Jak na słuchawki douszne za 649 PLN grają dobrze, a czasem nawet brzmią lepiej niż niektóre droższe modele.
Nothing Ear - podsumowanie
Podsumowując - Nothing Ear to udane słuchawki. Mają dużo fajnych funkcji, dobry (choć nie idealny) czas życia na baterii, są też ładne. ANC działa poprawnie, choć nie jest to najlepsza implementacja tego systemu na rynku. Jeśli chodzi o jakość dźwięku, to jest poprawnie i głośno. Jak na słuchawki za 649 PLN to bardzo sensowny i ładny produkt.